Od wiosny 2018 do końca 2020 roku za komiksowe przygody Supermana odpowiadał Brian Michael Bendis, będąc scenarzystą zarówno serii SUPERMAN jak i ACTION COMICS. Na DCManiaku możecie przeczytać recenzje autorstwa Dawida, dotyczące komiksów tego superbohatera z czasów już post-Bendisowych. Samemu chciałbym jednak troszkę się cofnąć i napisać opinię o piątym i ostatnim wydaniu zbiorczym ACTION COMICS, które prowadził jeszcze wymieniony twórca z Cleveland.
Akcja komiksu umiejscowiona jest w realiach, gdzie tożsamość Supermana jako Clarka Kenta została ujawniona. Początek fabuły skupia się na postaci Connera (to ten chłopak, który na okładce jest w skórzanej kurtce), a konkretnie na tym, że Superman stara się więcej o nim dowiedzieć. Nim postacie zdążą porządnie porozmawiać, tuż obok nich otwiera się luka w czasoprzestrzenni i do towarzystwa dołączają dwie osoby z XXXI wieku. Pierwszą z nich jest powracający do teraźniejszości syn Supermana, Jon Kent, a drugą jego towarzysz z odległej przyszłości, Brainac 5. Mimo tego, że Superman w dalszym ciągu chce w przyjazny sposób zdobyć informacje o Connerze to jednak w historii pojawiają się dodatkowe istotne wątki. Przede wszystkim ponownie uaktywnia się należąca do Niewidzialnej Mafii postać Red Cloud. Przy jej wątku do grupki bohaterów dołącza dodatkowo Supergirl. Innym problemem jest nalot agentów FBI na redakcję Daily Planet.
Mam mieszane uczucia co do tego komiksu i ciężko byłoby mi wystawić ocenę liczbową. Z jednej strony opowieść nie przekracza dostatecznego poziomu, z drugiej natomiast wydaje mi się, że ten tom ACTION COMICS jest najlepszy ze wszystkich pięciu jakie prowadził Brian Bendis. Nie jest to wstęp do innych wydarzeń (jak było w tomie pierwszym i drugim), ani nie jest historią, w której pozytywy gubią się w licznych negatywach (jak było w tomie trzecim i czwartym). Jest to tom, który ma istotne problemy w prowadzonej historii, rozwiązania niektórych problemów wyskakujące jak króliki z kapelusza oraz postać Supermena, która nie zawsze do siebie przekonuje. Mimo tego wszystkiego, komiks dostarczył mi odrobinę przyjemności i zaangażowania, dlatego zaryzykuje stwierdzenie, że przy niewysokich oczekiwaniach da się go przeczytać.
Nie wiem co się stało, ale od
poprzedniego wydania zbiorczego poprawiły się trochę rysunki, choć w dalszym ciągu
nad szkicami pracował John Romita Junior. Nie zrozumcie mnie źle. Dalej strona
graficzna ma się nijak do czołówki komiksowej branży, natomiast nie uderza w
oczy już takimi problemami jak wcześniej. Przykładowo: w poprzednim tomie
pojawiający się gościnnie goryl Grodd bardziej wyglądał na pomalowane na brązowo
yeti niż na goryla. THE HOUSE OF KENT na szczęście nie ma odpowiedników tak
skrajnych sytuacji. Dla innych czytelników, ten poziom rysunków może być w
dalszym ciągu nieakceptowalny, natomiast ja chyba jestem liberalny w tym względzie.
Dodatki do samego komiksu są dość standardowe. Jest siedem alternatywnych okładek,
szkic jednej z postaci oraz jedna strona reklam. Względem wcześniejszych
numerów tej serii, zniknął też inny typ „dodatku”. Składowe w tomie zeszyty
przestały się zaczynać od stron stylizowanych na wygląd Twittera. Odbieram to
jako pozytyw, ale opinie mogą być różne.
Brian Bendis został ściągnięty przed paroma laty do DC z Marvela, jako branżowa gwiazda. Dostał kontrakt na wyłączność i parę (być może za dużo) komiksowych projektów. Najbardziej medialnym z nich, była wspomniana we wstępie praca nad tytułami o Supermanie. Niestety, z perspektywy czasu, trzeba napisać, że nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Nie stworzył dla tego superbohatera wybitnych historii, ani też nie przeciągnął do niego większej ilości czytelników. W listopadzie Bendis zakończył dla DC mini serię CHECKMATE i dalej pracuje nad serią JUSTICE LEAGUE. Najwidoczniej jego kontrakt na wyłączność nie jest już aktualny, bo zaczął niedawno prowadzić nowy tytuł dla wydawnictwa Dark Horse Comics. Inną kwestią jest to jak zagospodarowano postać Supermana, kiedy przestał się nią zajmować ten scenarzysta. Ktoś ważny w DC, najwidoczniej podjął decyzję o wytoczeniu ciężkich dział. Przydzielono bardzo uznanego twórcę czyli Granta Morrisona do pracy nad mini serią SUPERMAN AND AUTHORITY (w której Clark Kent miał działać w cieniu oraz kierować drużynę niejednoznacznie moralnych postaci). Przydzielono kolejnego, bardzo uznanego twórcę czyli Toma Taylora do pracy nad serią SUPERMAN: SON OF KAL-EL (w której Jon Kent, będący przyszłym Supermanem, okazuje się być biseksualistą). Dodano do ACTION COMICS wątek utraty nadludzkich mocy przez Clarka Kenta. (Pojawiły się plotki, że ma on zostać zabity lub wymazany, a funkcję Supermana obejmie jego syn, Jon.) Dodatkowo, po jednym wydaniu zbiorczym serii SUPERMAN od skończenia pracy Bendisa, zamknięto ten tytuł i go od pół roku nie wznowiono. (Taka sytuacja nie miała miejsca od dekad. Sprawdziłem i przynajmniej od początku 1987 roku DC cały czas wydawało jakąś serię SUPERMAN, w wersji bez rozwinięcia nazwy lub podtytułu.) To tylko moja spekulacja, natomiast wydaje mi się, że tymi wszystkimi zabiegami wydawca chciał, aby o postaci komiksowego eSa szerzej mówiono. Nawet jeśli nie mówiono by dobrze, to żeby mówiono.
Wracając do meritum, recenzowany tom THE HOUSE OF KENT, ani pod względem
historii ani warstwy graficznej, nie jest komiksem z górnej półki. Na średniej
półce, również byłoby niemało pozycji wydawniczych o wyższej jakości. Z tego
powodu ciężko byłoby mi ten komiks polecać, natomiast małym pozytywem jest to, że
też nie muszę go odradzać.
Opisywane wydanie zbiorcze zawiera materiały z zeszytów ACTION COMICS #1022 – 1028.
Jest dostępne w sprzedaży w sklepie Atom Comics.
Marcin „Kędzior” Michalski
Zło zło i jeszcze raz zło. Bendisa będzie skarżył się w piekle z innymi artystami którzy zniszczyli świetne serie. Największy zawód dekady w komiksach. Po takim transferze spodziewałem się o wiele więcej.
OdpowiedzUsuń