Dzisiaj pochylę się krótko nad
historią, która ukazała się w Polsce już po raz trzeci. Hmm, skoro tak, to
automatycznie nasuwa się pytanie, czy rzeczywiście jest to tak istotna i
ciekawa opowieść, że warto posiadać ją w swojej kolekcji? Nie do końca. Za
scenariusz odpowiada Jeph Loeb, czyli twórca takich perełek, jak DŁUGIE
HALLOWEEN, MROCZNE ZYWCIĘSTWO, RZYMSKIE WAKACJE, SUPERMAN NA CZTERY PORY ROKU,
czy też "kolorowy" cykl dla Marvela. Akurat wszystkie we współpracy z
Timem Sale, którego to duetu jestem dużym fanem. Jeśli macie w pamięci
niezwykły klimat panujący w chociaż jednym z wymienionych tytułów, to musicie
zdawać sobie sprawę, że we WROGACH PUBLICZNYCH spotka Was coś zupełnie...
przeciwnego. Loeb łączy siły z Edem McGuinnessem, aby na łamach nowej serii przedstawić
wspólne przygody dwóch najbardziej rozpoznawalnych bohaterów DC, a do tego
dobrych przyjaciół. Sam pomysł brzmi na tyle ciekawie, że przynajmniej
teoretycznie warto przyjrzeć się bliżej temu, co ma do zaproponowania
scenarzysta.
Do Ziemi zbliża się ogromny
meteoryt/asteroida, będąca pozostałością po eksplozji planety Krypton. Lex
Luthor, który aktualnie piastuje urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych
postanawia wykorzystać okazję i obwinić za całe zamieszanie znienawidzonego
przez siebie Supermana. Wyznacza przy tym nagrodę pieniężną dla tego, kto
schwyta Człowieka ze Stali i przyprowadzi go przed oblicze głowy państwa. W
jednej chwili przeciwko Kal-Elowi powstaje cała armia złoczyńców ( i nie
tylko), a w sukurs eSowi przychodzi Mroczny Rycerz. Tak rozpoczyna się
historia, w której gościnnie pojawia się cała masa postaci zamieszkujących różne
zakamarki DCU.
To, co na pierwszy rzut oka
przykuwa uwagę, to fajny sposób prowadzenia narracji przez Loeba. Zestawia on
obok siebie dymki z przemyśleniami Supermana oraz Batmana, dzięki czemu łatwiej
zrozumieć sposób postępowania każdego z nich. Ze względu na środowiska, z
których się wywodzą, jak i odmienne metody postępowania dążą do tego samego
celu, ale w kompletnie inny sposób, patrzą na dany problem z innej perspektywy.
Z jednej strony ponury, działający pod osłoną nocy i posuwający się czasami do
nieczystych praktyk detektyw, zaś z drugiej zawsze uśmiechnięty stróż prawa i
porządku, poprawny pod każdym względem wzór uczciwości. Dzieli ich całkiem
sporo, ale jak widać w razie potrzeby świetnie się rozumieją i uzupełniają.
To jednak tyle, jeśli chodzi o
plusy tej historii, gdyż scenariusz cechuje bardzo duży bałagan. Od momentu
oświadczenia wygłoszonego przez Luthora mamy do czynienia z jednym wielkim
mordobiciem, do którego zaproszeni zostają zarówno ci bardziej, jak i ci mniej
znani złoczyńcy. Sprawa ratowania planety przed zniszczeniem z niezrozumiałych
względów schodzi na dalszy plan, a wszystkim nagle zaczyna najbardziej zależeć
na schwytaniu eSa. Nielogiczne? - niestety tak. Przykładowo Grodd z
niezrozumiałych względów zamierza zgarnąć miliard dolarów nagrody. Nielogiczne
- niestety tak. Kapitan Atom i jego specjalna grupa ślepo wykonuje rozkazy
Luthora i zamiast rozmowy z Clarkiem od razu przystępuje do ataku. Nielogiczne?
- odpowiedź znowu brzmi: tak. Naprawdę dużo tutaj takich momentów, gdzie trudno
zrozumieć postępowania poszczególnych postaci. Część osób, jak Mongul czy
Solomon Grundy zostali wepchnięci ewidentnie na siłę, a nagłe przeniesienie się
do Japonii z misją ratunkową wyjęte nie wiadomo skąd. Ciężko się ogląda i czyta
tą napakowaną po brzegi akcją nawalankę, kiedy jak się wydaje jedynie czytelnik
cały czas pamięta, iż głównym wątkiem jest przecież powstrzymanie asteroidy
przed uderzeniem w Ziemię.
Loeb bardzo ambitnie chciał na
przestrzeni sześciu zeszytów poruszyć jak najwięcej tematów (znalazło się
również miejsce na nowe fakty odnośnie morderstwa Wayne'ów, wizyta Supermana z
przyszłości, czy też ukazanie Lexa jako sprawnego manipulatora faszerującego
się venomem), ale jak pokazuje ta historia, ilość nie idzie w parze z jakością.
Rysunki Eda McGuinnessa nigdy
nie należały do moich ulubionych i za każdym razem kojarzą mi się z mniej
poważnym, bardziej kreskówkowym klimatem. Artysta ten lubuje się w
przedstawianiu mężczyzn jako umięśnionych osiłków, przeważnie z charakterystyczną,
kwadratową szczęką. Z jednej strony jego herosi prezentują się rzeczywiście
okazale, wyróżniając się zdecydowanie perfekcyjnie wyrzeźbionymi sylwetkami na
tle zwykłych śmiertelników. Z drugiej strony jednak wielu bohaterów jest do
siebie tak podobnych, że gdyby nie inne kostiumy nie sposób byłoby powiedzieć,
który z walczących to np. Superman, a który Captain Marvel. McGuinnessowi nie
można odmówić, że rysuje bardzo dynamicznie, i że jego prace dobrze uzupełniają
się z niezbyt ambitnym, bardziej humorystycznym i stawiającym przede wszystkim
na sporą ilość efektownych pojedynków scenariuszem. Nie widzę natomiast miejsca
dla tego artysty w poważnych, mrocznych opowieściach.
W ramach historii dodatkowej
zdecydowano się tym razem ukazać pierwszy team-up Człowieka ze Stali oraz
Mrocznego Rycerza, do jakiego doszło na łamach komiksu z roku 1952. Przypadek
sprawia, że dwójka bohaterów poznaje swoje tajne tożsamości, a wszystko w
ramach spieszenia na ratunek będącej w tarapatach (który to już raz?) Lois
Lane. Oczywiście jak zawsze przy tego typu historiach sprzed kilku dekad na
mojej twarzy co chwila gościł uśmiech, tym razem za sprawą takich scen, jak
chociażby cyrkowe pokazy eSa i gacka czy rywalizacja o uznanie w oczach Lois. Dużym
atutem tej opowiastki są tym razem ilustracje Curta Swana, którego prace cały czas
są inspiracją dla nowych pokoleń artystów tworzących przygody Supermana.
O ile w poprzednich odsłonach
kolekcji można było narzekać na brak bonusów, o tyle tym razem wręcz przeciwnie
- jest ich całkiem sporo. Począwszy od 10 stron z różnymi okładkami, aż po
kilka stron szkiców Eda McGuinnessa. Pod koniec umieszczono również dwie strony
prologu do serii SUPERMAN/BATMAN narysowanych przez Tima Sale'a, który to wstęp
normalnie powinien pojawić się przed główną historią.
Tłumaczenie stoi na dobrym
poziomie, ale z dwoma zastrzeżeniami. Po raz kolejny przy okazji omawiania tomu
WKKDC pojawia się zgrzyt odnośnie odmiany imienia Bruce. Już nie chodzi mi o
to, że osobiście preferuję formę "Bruce" zamiast nienaturalnie
brzmiącego "Brusie", ale o trzymanie się konsekwentnie tej samej
wersji. W jednej rozmowie potrafi pojawić się zwrot "witaj Bruce",
aby za chwilę w jakimś dymku umieścić "witaj Brusie". Mnie to akurat
denerwuje. Nie posiadam poprzedniego wydania Egmontu ani zeszytów z Dobrego
Komiksu, także jestem ciekaw, czy tam również taka sytuacja się powtarza. Druga
sprawa to niezrozumiałe i niepotrzebne przetłumaczenie pseudonimu Major Force
na sztuczne "Siła Wyższa", a z kolei pozostawiono bez zmian Starfire,
czy Green Lanterna. Nie widzę tutaj klucza, jakim kieruje się tłumacz
wybierając jaki pseudonim przetłumaczyć, a jaki nie.
WROGOWIE PUBLICZNI to zupełnie
nowe oblicze scenarzysty Jepha Loeba, dla mnie niekoniecznie w znaczeniu lepsze.
Na łamach tego tomu proponuje on czytelnikowi niezbyt ambitną i nie skłaniającą
do głębszego myślenia, ale za to efektowną i napakowaną sporą ilością akcji
oraz wieloma postaciami ze świata DC nawalankę. Całość jest dosyć przewidywalna,
czasami wręcz mało logiczna. Bardzo luźne i - pomimo teoretycznie ogromnej skali
zagrożenia - w dużej mierze humorystyczne podejście do przygód Batmana oraz
Supermana. Największym atutem tego tomu jest zdecydowanie ukazanie niezwykłych
relacji pomiędzy dwójką tytułowych superbohaterów. Jeśli komuś takie klimaty
pasują i nie ma się wygórowanych oczekiwań odnośnie scenariusza, to jak
najbardziej można sobie taką formę komiksowej rozrywki zafundować. Gdybym miał
jakieś 20 lat mniej na karku, przymknął oko na niedoskonałości fabuły,
oczekiwał głównie zobaczenia solidnego mordobicia i lubował się w szacie graficznej
rodem z animacji, to z pewnością wystawiłbym wyższą ocenę. A tak WROGOWIE
PUBLICZNI otrzymują ode mnie tylko trójeczkę.
Ocena: 3-/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUPERMAN/BATMAN #1 - 6
oraz SUPERMAN vol. 1 #76
Dawid Scheibe
Już Ci mówię, jak jest w pozostałych dwóch wariantach. W zeszytówkach z serii Dobry komiks jest poprawna odmiana Bruce'a, bez Brusie oraz zachowane angielskie nazwy postaci. W wydaniu Egmontu odmiana imienia Bruce jest nadal poprawna, ale tu już trafia się połowiczne tłumaczenie nazw postaci, jak wspomniana Siła Wyższa i Czarna Błyskawica obok Starfire i Green Lantern. Zupełnie jakby tłumaczenie ewoluowało w jakimś durnym kierunku. W następnym wydaniu będziemy mieli: Burzman z Kalisza / Człowiek-nietoperz.
OdpowiedzUsuńDzięki za te uzupełniające informacje :)
Usuń