Gdy jakiś czas temu wydawnictwo Egmont
zapowiedziało wydanie w swoich barwach 100 NABOI oraz TRANSMETROPOLITAN, ludzie
pamiętający jeszcze wrocławskie wydawnictwo Mandragora z pewnością kolejny raz
zaczęło wspominać, jak ten niegdyś mocno rozpychający się na naszym rynku,
obecnie już nieistniejący wydawca, brutalnie traktował serię Briana Azzarello i
Eduardo Risso. Tym z Was, którzy tych śmiesznych czasów nie kojarzą,
przypominam, iż Mandragora opublikowała w trakcie swojego krótkiego żywota
dziesięć tomów serii 100 NABOI. Ich grubość, rodzaj oprawy, a nawet wysokość
tomów zmieniał się wraz z humorami wydawcy (tom piąty miał na przykład 68
stron, zaś tom dziesiąty jako jedyny wydano w formie HC z powodów tak dziwnych,
że szkoda gadać), zaś wraz z jego upadkiem seria wpadła do wydawniczego limbo.
Wiele osób zapewne dozbierało sobie serię w oryginale, równie dużo – w tym i ja
– koniec końców pozbyło się tych komiksów. Kiedyś obiecałem sobie, że uzbieram
100 NABOI w oryginale, no bo przecież kto przy zdrowych zmysłach pokusi się o
wydanie po polsku serii, której 40% było już obecne na rynku, prawda? Jak
kolejny raz pokazuje historia, po Egmoncie można spodziewać się wszystkiego.
Na dobry początek wspomnę nieco o jakości wydania od Egmontu. 100 NABOI oparto na amerykańskiej edycji deluxe, która ukazywała się w latach 2011-2013. Niektóre tomy nadal są dostępne i możecie je kupić za około 180zł od sztuki. W 2014 zaczęto z kolei wydawać wersję TP – w miękkiej okładce i na gorszym papierze. Te również możecie dorwać, tym razem płacąc 90-100zł za tom. Dlatego też, jeśli ktoś napisze mi, że twardookładkowa wersja Egmontu, tomiszcze liczące 450 stron i kosztujące okładkowo 119zł (można je złapać tu i tam nawet w cenie poniżej 80zł) jest ”drogie”, to będę w pełni świadomie szydzić z tej osoby aż mi się to nie znudzi (czyli nigdy). Warto wspomnieć jednak o tłumaczeniu, które zarówno ma swoje plusy jak i minusy. Na pewno plus należy się za pozostawienie w spokoju stron, w których niektóre postacie mówią po francusku. Mandragora, z sobie tylko znanych powodów, tłumaczyła te dialogi. Tymczasem zamierzeniem Briana Azzarello było doprowadzenie do sytuacji, w której czytelnik, podobnie jak jedna z postaci występujących w danej sekwencji, nie do końca wiedziała co się wokół niej dzieje. Wydanie Egmontu zostawia je według zamysłu autora scenariusza i… to działa! Scena jest mocno niezrozumiała i jeśli nie znacie języka, to tylko dzięki gestom oraz kwestiom kontekstu można połapać się, o co mogło tu chodzić. Niestety trudno za to nie odnieść wrażenia, że tłumacz Krzysztof Uliszewski nie do końca dobrze czuł się we wszechobecnym, ulicznym slangu. Co jakiś czas można wyłapać kwestie, które brzmią jak wyjęte z typowego paradokumentu telewizyjnego, innym razem niektóre słówka zmieniają swoje znaczenie po przełożeniu na naszą mowę. Lecz oddać uczciwie trzeba, że Brian Azzarello nie ułatwił tłumaczom zadania. 100 NABOI to także w oryginale komiks wypełniony nietypowym językiem i poradzenie sobie z nim w stu procentach, to nie lada wyzwanie.
Na końcu tomu znalazło się miejsce dla raptem
czterech stron szkiców autorstwa Eduardo Risso. Niestety nie jestem w stanie
Wam powiedzieć jak to wyglądało we wspomnianej wcześniej wersji deluxe, lecz w amerykańskim
wariancie miękkookładkowym bonusowego materiału było dokładnie tyle samo.
Sam komiks, co tu dużo mówić, potwierdza
wszystko to, co dotychczas mogliście o nim usłyszeć. 100 NABOI jest bardzo
często wymienianie nie tylko wśród najlepszych tytułów wydanych pod szyldem
imprintu DC Vertigo, ale także jako jeden z w ogóle najciekawszych komiksów
rodem z USA. To mroczna i brutalna historia o zemście i ludziach, którzy
otrzymują szansę na bezkarne wymierzenie sprawiedliwości. W tle rozrasta się
większa intryga, której głównym bohaterem jest niejaki agent Grave i równie
tajemniczy Minutemeni. Jednakże nie nastawiajcie się tylko i wyłącznie na
rozpierduchę przez duże R. chociaż strzelanin i bijatyk w 100 NABOJACH jest
całkiem sporo, twórca scenariusza poświęca równie dużo uwagi temu, co dzieje
się w głowach ludzi postawionymi przez teoretycznie niemożliwymi wyborami. Cieszy
fakt, że Azzarello prezentuje pełnię charakterów i tak oto tajemnicza aktówka z
niemożliwym do namierzenia pistoletem oraz zapasem stu sztuk amunicji trafia
nie tylko do rąk osób, które potrafią zeń skorzystać, ale czasem także
Gravesowi zdarzają się pomyłki, a obdarowani popełniają ogromne błędy. Obszerność
wydania Egmontu sprawia, że na łamach samego tylko pierwszego tomu dostajemy
kilka dłuższych historii i uwierzcie mi – nie jestem w stanie wskazać nawet
jednej, która poziomem odstawałaby od pozostałych. Azzarello i Risso już na początkowych
stronach wyznaczyli sobie niesamowicie wysoki poziom i udało im się go otrzymać
do samej czterysta pięćdziesiątej szóstej strony.
Oczywiście Eduardo Risso również wykonał kawał
piekielnie dobrej roboty. Jestem jedną z tych osób, które bezgranicznie lubią
prace tego artysty, więc zapewne moja ocena jest tutaj skrajnie subiektywna, no
ale co zrobić – każdy z nas na swoich ulubionych artystów komiksowych i
zazwyczaj ciężko jest nam się doszukać w ich pracach czegoś, co nie do końca
przypadło nam do gustu. Dwoje kolorystów udzielających się przy tym tomie 100 NABOI
również pokazało się z dobrej strony. Komiks nie tylko świetnie się czyta, ale
i równie dużą przyjemność można czerpać z warstwy graficznej.
Jak możecie przekonać się na tylnej stronie
okładki tego tomu, recenzent Sacramento Book Review określił komiks ten krótko –
”pozycja obowiązkowa”. Nie umiem się z osobą tą nie zgodzić. 100 NABOI to
komiks, który powinno się znać, a skoro teraz jest okazja dostać tak fajne
wydanie jak to Egmontu, to w zasadzie nad czym tu się zastanawiać?
Krzysztof Tymczyński
------------------------------------------------------------------------------------------
Omawiane wydanie zawiera zeszyty #1-19 serii 100 BULLETS oraz krótką historię z WINTER'S EDGE #3.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za dostarczenie egzemplarza do recenzji.
Omawiany komiks znajdziecie w sklepach ATOM Comics oraz Egmont
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz