Filozoficzna naparzanka
Stanięcie w cztery oczy i zmierzenie się na pięści z legendarnie uznanym klasykiem to zdecydowanie jedno z najtrudniejszych zadań czyhających na twórców. Dzieje się tak z banalnie prostego powodu, dobrze znanego procesu: ekspansywnej projekcji klasycznej, kanonicznej wizji na wszystkie jej przyszłe a nawet przeszłe(!) odnogi. Dla lepszego zilustrowania i zrozumienia myśli można wytoczyć bardziej obrazową analogię osadzoną w świecie filmów i seriali. Każdy kto zarówno przeczytał jakieś dzieło oraz zobaczył jego kinową/telewizyjną adaptację z pewnością zdążył zauważyć, że wizualny wariant w swej bezgranicznej zaborczości prawie całkowicie pochłania tą literalną, przejmuje ją doprowadzając do sytuacji, w której nie jesteśmy już w stanie myśleć o konkretnych postaciach/scenach inaczej, niż przez pryzmat narzuconego przez jednego, czy drugiego filmowca obrazu lub kreacji danego aktora; patrz: seria Harrego Pottera i jej filmowy odpowiednik. Jednak nie tylko o samą formę chodzi, nie o samo medium transmisyjne. Bo to samo zjawisko zaobserwujemy w przypadku sytuacji gdy jedna (kilka)/pozycja (pozycji) wykazuje ponadprzeciętny poziom, i uznawana/ne jest/są za niekwestionowane arcydzieło/a. Fani jednocześnie chcą powtórzenia, chcą kolejnego dzieła tak udanego, tak kunsztownie stworzonego i wykonanego, które przyniosło by i zaoferowało te same emocje i wzruszenia, lecz zdają sobie także sprawę, że ponowne wskoczenie na ten pułap jest właściwie niemożliwe. Dlatego w swej sprzeczności fantazjują o kontynuacji oraz modlą o jej brak mający zapobiec zepsuciu i skrzywdzeniu pierwotnej doskonałości. Lecz jest wiele twórców za nic mających kanoniczne świętości, nie bojących się pojedynku z zastygłym i marmurowo spiżowym widmem genialnego poprzednika, wręcz przeciwnie, lubiących zrzucać uznanych z ich zasiedzianych już miejsc na podium. Tacy odważni oraz ich twory zawsze i ciągle będą oceniane, analizowane w odniesieniu do tej "jedynej słusznej" opcji. Autorzy ci są na tak bardzo straconej pozycji, że nawet gdy obiektywnie stworzą dzieło bardzo dobre, które w alienacji i oderwaniu mogły by liczyć na dość pokaźne pochwały i krytyczne komplementy, właśnie przez owego mitycznego poprzednika oceny owocu ich wysiłków twórczych ulegną z góry sztucznemu zaniżeniu, tylko i wyłącznie z powodu, że nowy model nie jest tym samym co stary, bądź też przeciwnie - jest zbyt podobny do oryginału.
Jednym z takich twórców jest Scott Snyder, który podjął się reinterpretacji serii SWAMP THING stworzonej przez przez Lena Weina w 1972 roku, opowiadającej o naukowcu Alecu Hollandzie i jego żonie Lindzie, którzy w Luizjanie wspólnie pracowali nad wspomagającą wzrost roślin formułą „biowzmacniającą”. Kiedy w wyniku wybuchu ubranie Aleca stanęło w ogniu, mężczyzna, próbując się ratować, zdołał dobiec na pobliskie bagna i zanurzyć się w mętnej wodzie. Tragiczne zdarzenie zapoczątkowało przemianę człowieka w bagienną istotę obdarzoną mocami: telepatią, regeneracją ciała i panowaniem nad roślinnością. Jednak to nie dokonania Weina na ogół kojarzą czytelnicy, lecz ich pierwszą myślą bez wątpliwości będzie Alan Moore i jego SAGA O POTWORZE Z BAGIEN, będąca próbą ratowania serii w obliczu znacznej utraty na popularności w latach '80. Brytyjski scenarzysta tak dobrze wywiązał się z powierzonego mu zadania, że zupełnie przyćmił ojca serii, tworząc dzieło powszechnie uznane za arcydzieło, zaliczane przez czytelników i krytyków do grona najlepszych dzieł komiksowych końca wieku, do dzisiaj zajmujące szczytowe miejsca na wszelkich polecających topkach komiksów, które trzeba przeczytać przed śmiercią. To właśnie z Alanem Moorem przyszło pojedynkować się Snyderowi, to jego twórczy oddech musiał czuć na własnym karku przez cały akt tworzenia.
Gdy myślę o Snyderze jako twórcy ciśnie mi się na usta jedno konkretne określenie: inkluzywność, czyli umiejętność łączenia, kumulowania oraz bycie w swoim charakterze przeznaczonym dla wszystkich. Pierwsze stwierdzenie odnosi się do dwóch warstw doskonale pokrywających się i mieszających w zdecydowanej większości jego prac: filozoficznej oraz akcyjnej. Obojętnie, czy czytamy BATMANA, AMERYKAŃSKIEGO WAMPIRA, czy też właśnie POTWORA Z BAGIEN dostrzec w nich możemy jednoczesną dbałość o dwie przeciwstawne potrzeby: intelektualne i rozrywkowe. Z jednej strony nie jest to zwykła pusta i powtarzalna naparzanka, z drugiej Snyder nie przytłacza czytelników prawdziwie skomplikowanymi i zawoalowanymi problemami egzystencjalno-ontologicznymi. Zagłębia się na określmy to dość ogólnikowo - średni poziom kazuistyki, angażując, drażniąc intelekt, lecz także dostarczając ogrom uciech dla prostego i niepokrętnego odbiorcy. Wybucha tutaj prawdziwa wojna postu z karnawałem. W tej swojej manierze przypomina Snyder innego twórcę, tym razem filmowego, a mianowicie Christophera Nolana autora takich hitów jak INCEPCJA, INTERSTELLAR, czy ostatni jego twór TENET. Wątek podobieństw pomiędzy obojgiem to temat na osobny artykuł.
Z tym wiąże się, i bezsprzecznie z tego wynika drugi aspekt: bycie przeznaczonym dla wszystkich. I tu również możemy dokonać jeszcze swoistego rozdwojenia. Pierwsza sprawa: przez połączenie obu wcześniej wymienionych warstw Snyder dociera ze swoją wizją świata do niesamowicie różnorodnego i obszernego spektrum czytelników. Prosto i szablonowo mówiąc każdy odnajdzie tu coś dla siebie; Ci którzy gustują w odrobinę bardziej wyszukanych i inteligenckich tematach, a także Ci dla który komiksy stanowią jedynie sposób na oderwanie się od rzeczywistości i oczekują od nich wyłącznie czystej, działającej na zmysły, skumulowanej sensacyjności. Druga sprawa dotyczy stosunku Snydera do dzieł i dokonań swoich poprzedników. I tutaj podobnie: tworzy on swoją własną intymną mitologię przy równoczesnym szacunku i oddawaniu hołdu najbardziej zasłużonym twórcą zajmującym się tym samym materiałem co on; patrz: nawiązania w Batmanie, czy wręcz dosłowne cytowanie najbardziej znanej sceny, jak ma to miejsce w POTWORZE Z BAGIEN.
Jednak te rozważania momentami gdzieś grzęzną, gdzieś się gubią i plątają - powoli rozpadają w niedoprecyzowaniach i skręcają w klasyczne love story typu Szekspirowskiego: Mamy tutaj analogiczną sytuację co w Romeo i Julii: On i Ona z przeciwnych, nienawidzących się stronnictw dążących do wzajemnej zagłady, On z Zieleni, Ona opętana wbrew swej woli Zgnilizną. Pomimo tej zupełnej niezgodności uniemożliwiającej wspólne spokojne i szczęśliwe życie, para postanawia walczyć o siebie i swoją przyszłość. W swoich miłosnych dążeniach krępowani są bezustannie powinnościami wobec przeznaczeń wyższych od nich samych. Stąd wewnętrzne rozdarcie, stąd nielogiczne wewnętrznie wicie się wobec perspektywy wyboru pomiędzy dwoma sprzecznymi alternatywami. Najwyższa cena konsekwencji swoich wyborów nie ułatwia podjęcia jednoznacznej decyzji, również zdecydowane nieprzewidujące odmowy naciski z obu stron i presja czasu tylko gmatwają cały ten szalony kogiel mogiel.
Tak zawiązana akcja i tak rozłożone akcenty wymagały pewnej podchodzącej wręcz pod epickość dozy sensacyjności, dosadnie mówiąc, potrzebna była ostra naparzanka, by cały ten bagaż konfliktu jakoś rozładować, nie roztrwonić tkwiącego w opowieści potencjału emocjonalnego na rzecz z natury nudniejszych przemyśleń. I to się Snyderowi doskonale udało. Połączenie kwestii miłosnej ze światowo-ratunkową sprzęgło w sobie różnorodne namiętności tworząc angażującą czytelnika całość, która w przeciwieństwie do ostatniego dzieła Snydera wydane na polskim rynku, BATMANA: OSTATNIEGO RYCERZA NA ZIEMI, przynajmniej cokolwiek obchodzi odbiorcę, więcej!, nie tylko obchodzi, ale również werbuje go do przeżycia wspólnie przemyślanie zaplanowanej i rozpisanej współczesnej tragedii, której oczyszczające katharsis wybucha w słodko-gorzko-romantycznym finale upstrzonym kwiatami.
mc
Na omawiany tom składają się następujące zeszyty: SWAMP THING #0-18, ANIMAL MAN #12 i #17, SWAMP THING ANNUAL #1
Komiks do kupienia w sklepie Egmontu lub na ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz