niedziela, 3 stycznia 2021

WONDER WOMAN: DEAD EARTH

Dzisiaj będzie dużo pochwał, ale nie może być inaczej, jeśli mamy do czynienia z jednym z bezsprzecznie najlepszych komiksów DC minionego roku. 

Tak się jakoś przypadkowo złożyło, iż ubiegłoroczny sezon recenzencki na DCManiaku rozpocząłem od opisania DCEASED, a kilka dni temu Krzysiek oraz Damian zamknęli go odpowiednio ponowną recenzją hitu Toma Taylora oraz ZEGAREM ZAGŁADY. Aby zatem utrzymać ten trend i raczej pesymistyczny klimat, rok 2021 zaczynam już całkiem nieprzypadkowo od przyjrzenia się historii osadzonej w postapokaliptycznej przyszłości, gdzie pierwsze skrzypce gra tym razem Wonder Woman. Niemałe znaczenie ma również fakt, że swoją premierę zaliczył niedawno film WONDER WOMAN 1984, stąd wybór historii obrazkowej z taką, a nie inną postacią wydaje się na miejscu. Długo nie brałem na swój warsztat komiksów z tą bohaterką, co wynika z prostego i smutnego dla fanów tej postaci powodu - przygody WW w jej regularnej serii od dawna stoją na niskim, momentami jedynie średnim poziomie i nie chciało mi się za każdym razem pastwić nad twórcami. Znacznie lepiej Diana sprawdza się działając w JLD, a także w cieszących się sporym zainteresowaniem pozycjach skierowanych do dzieci oraz nastolatków. Przełom dla Wojowniczej Amazonki nastąpił w grudniu 2019 roku, kiedy w ramach Black Label ukazał się inauguracyjny zeszyt nowej mini serii, za którą odpowiadał Daniel Warren Johnson. Serii, która od pierwszych stron szokuje, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa.

Z cyklu "co by było, gdyby..." Odległa o kilka stuleci przyszłość. Podczas starcia z jednym z cudacznych i kolorowych potworów zamieszkujących od dawna planetę, grupa młodych ludzi przypadkowo natrafia na umieszczoną w dawnej batcave kapsułę. Wewnątrz znajduje się zahibernowane ciało Wonder Woman, która w tym momencie budzi się ponownie do życia. Dawna bohaterka posiada luki w pamięci, ma ograniczone moce i jest przerażona widząc, że świat który przysięgła kiedyś bronić zamienił się w nuklearną pustynię. Diana rusza z pomocą resztkom ocalałych na Ziemi ludzi, prowadząc ich prosto do teoretycznie jedynego bezpiecznego miejsca - Temiskiry. Z czasem poznaje smutną prawdę na temat wydarzeń z przeszłości (czym był tzw. Wielki Ogień?) oraz roli, jaką w nich odegrała.

Uwielbiam sytuacje, kiedy moje oczekiwania wobec jakiegoś komiksu nie są zbyt wygórowane, a finalny produkt okazuje się być zaskakująco dobry. Tak właśnie było w przypadku nietypowej jak na Wonder Woman historii, w której przychodzi jej się zmierzyć z brutalną, ponurą, pełną mroku i pozbawioną nadziei na lepsze jutro wizją Ziemi. Świat, w którym każdy z ocalałych robi wszystko, aby przetrwać kolejny dzień, zapewnić sobie schronienie oraz pożywienie, a nie ułatwiają tego nieustające ataki zmutowanych i krwiożerczych bestii. Diana, która dawno temu opuściła rodzinną Temiskirę i obrała sobie za cel pomoc ludzkości, szybko uświadamia sobie, że w którymś momencie jednak poległa, nie wykonała swojego podstawowego zadania. Pozbawiona pomocy ze strony innych herosów, którzy w międzyczasie zginęli lub uciekli do innego wymiaru, nie zamierza jednak lamentować nad własnym losem, tylko zgodnie ze swoim charakterem oraz przyświecającym jej wartościom, przystępuje do działania. Johnson doskonale wchodzi zatem w głowę głównej bohaterki, od początku pokazując, że niezależnie od sytuacji i skali problemów, Diana potrafi pozostać sobą. Nawet, jeśli ta dziecięca twarzyczka nie do końca przekonuje nas na początku, że to ta sama bohaterka.

Przemierzając wraz z WW postapokaliptyczną Ziemię nie sposób oczywiście uciec od wszelkiego typu porównań do innych komiksów, czy filmów, co jest naturalną w tym przypadku sprawą. Sam scenarzysta nie ukrywał przecież, że ta alternatywna wersja świata jest mieszanką postapo/science fiction/horroru czerpiącą garściami z innych klasyków gatunku, a wnikliwy czytelnik dostrzeże umieszczone w historii easter eggi. Niektóre są naprawdę mocne i zaskakujące, jak chociażby scena w Fortecy Samotności nawiązująca do PREDATORA, czy też genialna plansza ze znanym gościem w stroju nietoperza. Jednym z pierwszych porównań jakie przychodzą na myśl, jest opublikowany trochę wcześniej w tym samym imprincie OSTATNI RYCERZ NA ZIEMI, gdzie punkt wyjściowy jest bardzo podobny. Batman krocząc po zniszczonej planecie szybko może liczyć jednak na pomoc wielu napotkanych pod drodze superbohaterów, za to Diana jest zdana sama na siebie (chociaż duch dwójki pozostałych członków Trójcy niejako czuwa nad nią). Historia od Snydera i Capullo szybko zaczyna przynudzać, pozostawiając nas z urywanymi wątkami i pytaniami bez odpowiedzi oraz słabym finałem, natomiast przygody WW potrafią na szczęście utrzymać zaciekawienie widza do samego końca.

Swoje przysłowiowe trzy grosze wnoszą także postacie drugoplanowe, głównie Cheetach oraz Dee, które nie są jednowymiarowe i nie zapychają sztucznie miejsce, tylko stanowią wartość dodaną, potrafiąc zainteresować swoim losem czytelnika.

DEAD EARTH utrzymana jest przez większość czasu w mocno depresyjnym klimacie, ale w opowieści tej trudno nie kibicować głównej bohaterce, która niczym biblijny Mojżesz podejmuje się trudnej misji poprowadzenia swojego ludu do czegoś na kształt ziemi obiecanej. Stanowi nadzieję oraz promyk światła w tym pozbawionym nadziei, mrocznym świecie składającym się z resztek ponuklearnej zupy. Sympatyczna Amazonka nie ulega przyjętym, chorym normom. Cały czas, być może naiwnie, wierząc w ludzkość i uznając, iż zasługuje ona na pomoc oraz lepszy los, co jest sprzeczne z tym, co wpajała jej matka. Fajne jest to, że tytułowa bohaterka potrafi przyznać się do błędu, nie wywyższa się, umie wczuć się w sytuację zwykłych ludzi, przez co zyskuje ich szacunek i zaufanie, dostaje od nich drugą szansę. Nie jest jej również łatwo wybrać jedną stronę, po której musi się zdecydowanie opowiedzieć, gdy dochodzi do finałowego, bardzo brutalnego i krwawego starcia.

Główny konflikt zostaje ciekawie i stosunkowo logicznie nakreślony, a aktualne wydarzenia umiejętnie uzupełnione flashbackami, które stopniowo i wyczerpująco odkrywają brakujące elementy układanki. Nie wszystkie etapy wojny z przeszłości kupuję, nie każde ekstremalne zachowanie poszczególnych superbohaterów mnie przekonuje, ale absolutnie nie przeszkadza mi to na tyle, aby delektować się tym komiksem.

Johnson nie tylko napisał scenariusz, ale również osobiście zatroszczył się o oprawę graficzną. Jeśli ktoś nie miał okazji zapoznać się z jego wcześniejszymi pracami i niezwykle rozpoznawalnym, unikalnym, trochę kreskówkowym stylem, to pierwsze plansze tego komiksu mogą z pewnością wywołać duże zdziwienie i zaskoczenie. Obok takich ilustracji po prostu nie można przejść obojętnie. W serii osadzonej w głównym DCU coś takiego zapewne by nie przeszło, ale w DEAD EARTH pasuje jak ulał. Nie mamy tutaj bowiem do czynienia ze standardową superbohaterską kreską, a główna bohaterka zamiast seksbomby o perfekcyjnych kobiecych kształtach oraz idealnej urodzie, przypomina tak naprawdę... bezdomną nastolatkę, ubrudzoną i w podartych, przypadkowych ciuchach. Artyście nie zależy na realizmie czy na zachowaniu za wszelką cenę proporcji, tylko na jak najlepszym odwzorowaniu warunków panujących w tym zniszczonym świecie, czy na efektownych i ociekających po brzegi krwią pojedynkach, jakich w komiksie nie brakuje. Z każdej planszy uderza w czytelnika niesamowita energia, a wiele kadrów zaskakuje i wbija w fotel podczas czytania. Im dalej tym trudniej oderwać się od zaprezentowanych tutaj ilustracji i wyobrazić sobie innej osoby, która lepiej oddałaby klimat (chaos, brud, krew, zniszczenie, poświęcenie, starcia z cudacznymi monstrami) tej konkretnej opowieści. Powiększony format komiksu to dodatkowy atut, dający artyście więcej miejsca na lepsze przedstawienie swojej wizji.

Co ciekawe, dla Johnsona to o dziwo nie jest debiut w DC, gdyż w 2015 roku przyszło mu narysować AŻ 4 strony na potrzeby SINESTRO ANNUAL #1 (jeszcze za czasów New 52). Od tego czasu wykonał trochę różnych wariantów okładkowych, a jego najnowszą historię znajdziecie na kartach marcowego BATMAN: BLACK & WHITE #4.

Kiedy zapowiadano Black Label, to właśnie takich opowieści oczekiwałem, dokładnie takie spodziewałem się przeczytać i obejrzeć w ramach tego imprintu. Wielu twórców nie wykorzystało swojej szansy i większej swobody dawanej przez BL, wymyślając ładnie zapakowane wydmuszki, ale Daniel Warren Johnson wręcz przeciwnie. Zaserwował czytelnikom emocjonalną historię, którą czyta się z zaciekawieniem jednym tchem od początku do końca, która posiada inteligentne dialogi, kilka ciekawych i zaskakujących zwrotów akcji, oryginalne rysunki oraz satysfakcjonujące zakończenie. Zdecydowanie jedna z najciekawszych i najbardziej wartościowych rzeczy, wydanych w ostatnim czasie z logo DC na okładce, skłaniająca do przemyśleń i idealnie podkreślająca wszystkie wartości, jakie reprezentuje główna bohaterka. Szukacie dobrego jakościowo, odciętego od kontinuum, tworzącego zamkniętą całość komiksu z Wonder Woman w roli głównej? Nie mogliście lepiej trafić.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów WONDER WOMAN: DEAD EARTH #1-4

Powyższą historię, w formie zbiorczej lub pojedynczych zeszytów, szukajcie w ofercie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz