piątek, 21 listopada 2014

THE INVISIBLES

Niniejszy post zbiera recenzje wszystkich 7 tomów serii THE INVISIBLES, napisanych przeze mnie swego czasu dla DC Multiverse

 THE INVISIBLES VOL. 1: SAY YOU WANT A REVOLUTION



O czym są THE INVISIBLES? Dobre pytanie. Najprostsza odpowiedź to: o grupie anarchistów walczących o wyzwolenie ludzkości spod władzy kontrolujących ją istot. Ale to mniej więcej tak jakby napisać, że np. Ojciec Chrzestny jest o gangsterach. Niby racja, ale niezupełnie oddaje to pełnię obrazu. Lepszą odpowiedzią byłoby: o wszystkim. Ale sądzę, że ona także nie jest zbyt satysfakcjonująca.

W takim razie może zmieńmy nieco pytanie na: Czym są THE INVISIBLES? Tym razem odpowiedź nie nastręcza żadnych problemów. To jeden z najbardziej szalonych komiksów w historii i bez wątpienia największe i najbardziej charakterystyczne dzieło Granta Morrisona. I tu należy się ostrzeżenie. Dla czytelnika nieświadomego na co się porywa sięgnięcie po ten tytuł może być jak skok do basenu pełnego rekinów. W dodatku trzeba także po prostu lubić komiksy Morrisona, bowiem THE INVISIBLES mogliby się znaleźć w Sevres, obok wzorca metra, jako modelowy przykład twórczości szalonego Szkota. Jest to wybuchowa mieszanka thrillera, science-fiction, horroru, teorii spiskowych i traktatu filozoficznego. Pełno jest tu odniesień praktycznie do wszystkiego, od popkultury począwszy, przez filozofię i fizykę kwantową, a na klasycznych dziełach malarstwa skończywszy. Postacie to wyjątkowo pokręcone indywidua i to często zarówno psychicznie jak i fizycznie. Do tego dochodzi wszechogarniająca paranoja – nic nie jest takie, na jakie wygląda, wszystko jest kłamstwem. Nie można ufać nawet samemu sobie. A wszystko to podane jest w psychodelicznym sosie i doprawione sporymi ilościami przemocy i najróżniejszych dewiacji seksualnych.

W tomie Say You Want A Revolution znajdujemy dwie historie. Pierwsza z nich, na którą składają się z kolei dwie mniejsze: Dead Beatles oraz 3-częściowa Down And Out In Heaven And Hell, przybliża nam postać Dane’a McGowana, najnowszego rekruta Niewidzialnych, wraz z którym poznawać będziemy zarówno samą organizację jak i dziwny świat w którym przyszło jej działać. Bohater ów początkowo nie budzi specjalnej sympatii. To raczej wybitnie irytujący dzieciak, któremu wydaje się, że pozjadał wszystkie rozumy. W dodatku jego główną rozrywką są kradzieże, rozboje i podpalenia. Nawet jeden z pozostałych bohaterów określa go mianem „antysocjalnej beksy”. Dopiero z biegiem czasu zaczyna się zmieniać na lepsze, choć nawet jeszcze pod koniec tomu wychodzi z niego ten nadęty gówniarz, którego poznaliśmy na pierwszych stronach. Druga z opowieści, 4-częściowa Arcadia to z kolei historia pierwszej akcji grupy Niewidzialnych, już z Dane’m, zwanym teraz Jackiem Frostem, w składzie. Akcji odbywającej się w samym środku szalejącej Rewolucji Francuskiej i polegającej na uratowaniu markiza De Sade (tak, tego od którego nazwiska wziął swą nazwę sadyzm) i powrocie z nim do XX wieku. Tym razem poznajemy lepiej pozostałych członków zespołu. Są to King Mob – odziany w skóry i uwielbiający strzelaniny przywódca grupy, Ragged Robin – posiadająca psychiczne moce dziewczyna z wiecznie pomalowaną twarzą, Boy – czarnoskóra specjalistka w sztukach walki oraz Lord Fanny – brazylijski szaman-transwestyta. Bardzo niewiele za to póki co dowiadujemy się o ich przeciwnikach, określanych po prostu jako Druga Strona.

Grantowi na każdym kroku udaje się zaskakiwać czytelnika zwrotami akcji czy niezwykłymi rozwiązaniami fabularnymi. A sam scenariusz, choć na pozór chaotyczny, napisany jest z niesamowitą precyzją i prawdziwą przyjemnością jest obserwowanie jak wydawałoby się kompletnie niepowiązane wydarzenia zaczynają się ze sobą łączyć. Choć przyznać trzeba, że na rozwinięcie co niektórych wątków przyjdzie jeszcze poczekać, nieraz nawet kilka tomów. Morrison świetnie potrafi także ukazać charakter postaci, nawet tych pojawiających się jedynie epizodycznie. Do tego należy dodać, że bohaterowie nie są jednowymiarowi. O Danie/Jacku już pisałem, ale także i inni mają swe wady. Dla przykładu King Mobowi zabijanie sprawia niekłamaną przyjemność. Mimo to jednak, z wiadomym wyjątkiem, od razu zyskują oni sympatię czytelnika.

Vertigo przyzwyczaiło już czytelników do tego, że pod względem graficznym zazwyczaj nie ma się czym zachwycać w ich komiksach. Podobnie jest i tym razem, ale i tak nie jest źle, a rysunki Steve’a Yeowella w pierwszej połowie albumu mogą się nawet podobać. Mnie w każdym razie przypadły do gustu. Nieco gorzej prezentuje się kreska Jill Thompson w historii Arcadia. Jest bardzo nierówna i sprawia czasem wrażenie nieco niechlujnej, ale spełnia swe zadanie. Za to okładki Seana Phillipsa, zdobiące 6 z 8 części tego trade’a, są pierwszorzędne.

Na pewno nie jest to komiks dla każdego. Wielu mogą odstręczyć częste psychodeliczne jazdy, czy długie i nieraz ocierające się o szaleństwo dialogi i monologi, które stanowią znaczną część tego tomu. Za to akcji jest jak na lekarstwo. Jeśli jednak kogoś to nie odstraszy to znajdzie tu kawał rewelacyjnego, wykręcającego mózg na drugą stronę komiksu. A i tak jest to dopiero przygrywka do tego, co będzie miało miejsce w następnych tomach.

5/6

----------

THE INVISIBLES VOL. 2: APOCALIPSTICK


W tomie tym najpierw poznamy epilog historii Arcadia, następnie trzy opowieści pokazujące walkę Niewidzialnych z Drugą Stronę z różnych punktów widzenia, potem swoisty origin Lorda Fanny w trzyczęściowej historii She-Man oraz na końcu dowiemy się, co też w tym czasie porabiał Jack Frost.

W kilku z tych historii główni bohaterowie serii odgrywają rolę co najwyżej epizodyczną. Możemy za to spotkać nowe postacie, lub też poznać bliżej te, które wcześniej pojawiły się jedynie na krótka chwilkę i nieraz nawet nie poznaliśmy ich imienia. Z tych pierwszych najważniejszy jest Jim Crow – raper, kapłan Voodoo i członek Niewidzialnych. Natomiast w drugiej grupie prym wiedzie sir Miles, jeden z najważniejszych ludzkich przywódców Drugiej Strony, który przez długi czas będzie cierniem w boku dla naszych bohaterów. Należy wspomnieć też o Bobbym Murrayu, wcześniej anonimowej ofierze ataku King Moba na Harmony House, którego życie będziemy mieli okazję tym razem poznać od podszewki.
Tak jak wspomniałem wyżej, dowiemy się także więcej o Lordzie Fannym – m.in. dlaczego przebiera się za kobietę oraz w jaki sposób posiadł swe zdolności. Poza tym poznamy szczegóły wizji, których doznał Dane w 2 numerze serii oraz wreszcie zostanie nam choć troszkę przybliżona ontologia świata Niewidzialnych.

W tym tomie zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki. Wprawdzie już Say You Want A Revolution był dziwny i szalony, ale czego by o nim nie mówić to przynajmniej przyczyny poprzedzały w nim zazwyczaj skutek. Tym razem już nie ma tak łatwo. Zdarzeniom z przyszłości nieraz zdarza się wpływać na przeszłość, a narracja częstokroć beztrosko skacze sobie w przód i w tył (co zresztą sprawia, że pisanie streszczeń jest naprawdę niezłą gimnastyką). Zwłaszcza silnie odczuwalne jest to w rewelacyjnym Best Man Fall, w którym widzimy, na pozór losowo, rozsypane migawki z życia Bobby’ego Murraya, zwykłego człowieka który ostatecznie znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. A zadanie sobie pytania czy jego strach na widok maski przeciwgazowej w dzieciństwie był spowodowany tym, że w ćwierć wieku później zginął zabity przez człowieka w podobnej masce wcale nie jest tak absurdalne jakby się wydawało. Zwłaszcza w świetle tego, że akcja kolejnej opowieści pt. She-Man rozgrywa się jednocześnie w roku 1983, 1990 i 1995, a wydarzenia z połowy lat 90. okazują się kluczowe dla tego co stało się dwanaście lat wcześniej.

Pozostałe historie w tym tomie nie są już tak zakręcone, co nie znaczy, że nie są co najmniej dziwne. W zasadzie jedynie pierwsze w albumie 23: Things Fall Apart to po prostu pełne akcji, strzelanin i wybuchów opowiadanie, z drobnym jedynie wyskokiem w stronę mitów Lovecrafta. Reszta jest już po brzegi wypełniona zombie, potworami z innych wymiarów, istotami podającymi się za kosmitów i całą gromadą innych równie niecodziennych postaci i wydarzeń. A najdziwniejsze w tym jest to, że to wszystko trzyma się kupy. Wspomniane na początku trzy niepowiązane w zasadzie z głównym wątkiem fabularnym historie (Season of Ghouls, Royal Monsters i Best Man Fall) doskonale przedstawiają jaki wpływ na zwykłych ludzi ma walka toczona między Niewidzialnymi a Drugą Stroną. I zazwyczaj jest to wpływ druzgoczący dla przypadkowo wplątanych w nią ludzi. W trzeciej, najbardziej poruszającej z nich nawet pojawiający się na chwilę King Mob jest zdecydowanie czarnym charakterem. Zresztą niejednoznaczność dokonań tytułowej grupy widoczna jest też w pozostałych częściach tomu. Zwłaszcza we fragmentach poświęconych Jackowi, który bardzo mocno przeżywa pierwszą zadaną przez siebie śmierć.

Jeśli chodzi o rysowników to tym razem mamy o wiele większe urozmaicenie niż w pierwszym tomie. Wprawdzie pierwszą historię oraz trylogię o Lordzie Fanny ilustruje, znana już nam z pierwszego tomu, Jill Thompson, to tym razem wypada znacznie lepiej. Przynajmniej w tym drugim wypadku, gdy także sama nakłada tusz. Ponadto kilka razy w pewnych scenach naśladuje styl innych rysowników (m.in. Franka Millera i Roba Liefielda) co daje bardzo ciekawe rezultaty. Jeśli chodzi o pozostałe odcinki, to każdy z nich ilustrowany jest przez innego rysownika. Spośród nich na plan pierwszy wybijają się Chris Weston w Season of Ghouls oraz John Ridgway, który doskonale oddaje horrorowy klimat Royal Monsters. Jednak wciąż nie jest to coś, co by powalało na łopatki. Cóż, w końcu to scenariusz jest główną gwiazdą tej serii.


Generalnie, jeśli komuś podobał się pierwszy tom i nie przeraża go nielinearna oraz ignorująca zasady czasoprzestrzeni narracja, to Apocalipstick (rewelacyjny tytuł swoją drogą) będzie zachwycony. Do tego dochodzi rewelacyjny cliffhanger w zakończeniu She-Man, który sprawia, ze natychmiast chce się sięgnąć po następny tom. Natomiast ci, którym Say You Want A Revolution nie przypadł do gustu, do drugiego albumu nie mają się co nawet zbliżać, bo jest wypełniony tym samym szaleństwem co pierwszy, tylko że w jeszcze większych ilościach.

6/6

----------

THE INVISIBLES VOL. 3: ENTROPY IN THE U.K.


Głównymi wątkami tego tomu są próby złamania King Moba przez Sir Milesa, by wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji i zmienić w lojalnego podwładnego Drugiej Strony oraz podejmowana przez Niewidzialnych akcja ratunkowa. Poza tym poznamy także przeszłość Boy, przynajmniej w takim stopniu, w jakim sama skłonna będzie ja wyjawić. A na koniec wreszcie dane nam będzie zobaczyć w akcji tajemniczy Wydział X, który już od ładnych paru numerów był od czasu do czasu wspominany.

W tym tomie kończy się wprowadzanie czytelnika w zwariowany świat Niewidzialnych oraz rozstawianie pionków na planszy i akcja w końcu rusza z kopyta, a psychodelia wkracza na nowe, wyższe poziomy. Zwłaszcza widoczne jest to w otwierającej ten trade trzyczęściowej, tytułowej historii przedstawiającej nam przesłuchanie, któremu poddawany jest King Mob. Toczy on w niej z sir Milesem jak najbardziej dosłowną wojnę umysłów. Jako że KM, jak sam o sobie mówi w tej opowieści, jest jednym z najlepiej wyszkolonych mistrzów umysłowych sztuk walki, a sir Miles ma pod ręką cały dostępny mu psychiczny arsenał Drugiej Strony to walka jest prawdziwie zażarta. Dzięki niej poznajemy też prawdziwą, w mniejszym czy większym stopniu, tożsamość przywódcy grupy niewidzialnych. A nawet kilka tożsamości. Okazuje się bowiem, tworzącym psychodeliczne powieści o międzywymiarowym agencie, szkockim autorem o nazwisku Morrison (!), samym owym agentem (!!), lub też emigrantem z Polski (!!!). Także zabezpieczenia budynku, w którym przetrzymywany jest Mob, a z którymi przychodzi się pozostałym Niewidzialnym zmierzyć podczas próby odbicia go, są co najmniej nietypowe. Jak zresztą i sposoby w jakie je pokonują.

Pomocy w tym udzielają im pojawiający się już wcześniej dwaj Niewidzialni – Jim Crow oraz Mr. Six. Jeśli to drugie nazwisko wam nic nie mówi, nie dziwcie się. Co prawda spotkaliście go już we wcześniejszych tomach, lecz jak sądzę nie podejrzewaliście go o bycie jednym z najpotężniejszych żyjących Niewidzialnych. Był bowiem wtedy kimś zupełnie innym. No cóż, taka już dola bardzo, ale to bardzo tajnych agentów.

Muszę dodać też, że Dane/Jack powoli zaczyna zyskiwać sympatię czytelnika, przestaje być wkurzoną na wszystko dookoła beksą i dorasta do swej roli, którą, jak wszystko wskazuje, będzie zostanie potężniejszym od pana Six Niewidzialnym, a być może nawet Buddą.

Wyjawiona nam w How I Became Invisible przeszłość Boy, nie jest wprawdzie tak szalona i zwichrowana jak co poniektórych z pozostałych członków grupy, ale za to najbardziej ponura. Jednak historia ta jest zdecydowanie najsłabszym punktem albumu, choć znaczy to tylko tyle, że jest jedynie bardzo dobra, podczas gdy reszta jest rewelacyjna. Tym bardziej, że odciąga ona czytelnika od bardziej interesującego i wciągającego głównego wątku. No ale z drugiej strony, bez niej genialny finał drugiej serii nie robiłby potem na czytelniku aż takiego wrażenia. No ale do tego dojdziemy w swoim czasie.

Zamykająca tom historia poświęcona Wydziałowi X, w większym stopniu niż epilogiem pierwszej serii jest raczej prologiem serii drugiej, w której kluczową postacią będzie poznany właśnie tutaj Mr. Quimper, oraz trzeciej, w której z kolei Wydział X będzie miał w końcu większa rolę do odegrania. W zasadzie z wcześniejszymi numerami ta opowieść ma wspólnego tylko tyle, że jednym z członków Wydziału jest znana nam już wcześniej postać. Bo poza tym Niewidzialni są tam wspominani raczej jako coś w stylu miejskiej legendy, a „House of Fun”, który był miejscem akcji większej części tego albumu, wprawdzie się pojawia, ale Wydział X odwiedza go jedynie przelotem. Co do samej tej grupy, to na razie trudno powiedzieć po której stronie stoją, tym bardziej, że wydaje się, że w większości nie mają nawet specjalnego pojęcia o toczonej między Niewidzialnymi a Drugą Stroną wojnie.

Tym razem w narracji pojawiają się o wiele bardziej bezpośrednie niż poprzednio nawiązania do innych dzieł kultury, które miały istotny wpływ na powstanie THE INVISIBLES. Są to w głównej mierze książki Philipa K. Dicka, powieści Michaela Moorcocka z serii o Jerrym Corneliusie oraz kultowy brytyjski serial The Prisoner (niestety z tego co wiem, te ostatnie dwie pozycje nie ujrzały w naszym kraju światła dziennego). Jeśli ktoś lubi wspomniane wyżej dzieła, to z dużym prawdopodobieństwem także i Niewidzialni mu się spodobają.

Graficznie ten album prezentuje się zdecydowanie najlepiej z dotychczasowych. Zwłaszcza dzięki świetnemu Philowi Jimenezowi, który ilustruje Entropy…, który tu wspina się na wyżyny swych niepoślednich umiejętności. Dzięki niemu po raz pierwszy w tej serii rysunki są prawdziwą ucztą dla oka. Wprawdzie pozostała część tomu ilustrowana jest już przez innych rysowników, w tym znanych nam już z poprzednich wydań zbiorczych Steve’a Yeowella oraz Paula Johnsona, jednak utrzymują oni całkiem porządny poziom. Jedynym wyjątkiem in minus jest Tommy Lee Edwards, który pracował przy How I…. Choć przyznać mu trzeba, że przynajmniej jego rysunki są odpowiednio mroczne dla tej historii. Mam także jeszcze jedną dobrą informację. To właśnie Jimenez będzie głównym rysownikiem drugiej serii.

Ten tom uważam za zdecydowanie najlepszy z pierwszej serii, w doskonałych proporcjach mieszający szybką akcję i oszałamiające pomysły z pogranicza filozofii i czystego szaleństwa. Tym samym Morrisonowi udało się złapać idealny ton dla swej historii i wytyczyć szlak jakim Niewidzialni pójdą w drugiej serii. Jeśli miałbym cokolwiek do zarzucenia temu wydaniu zbiorczemu, to tylko to, że najlepsze w THE INVISIBLES jest dopiero przed nami. A mnie już skończyła się skala ocen…

6/6

----------

THE INVISIBLES VOL. 4: BLOODY HELL IN AMERICA


Bloody Hell… to najkrótszy, a zarazem najbardziej napakowany akcją ze wszystkich tomów THE INVISIBLES. Fabuła tym razem jest, o dziwo, stosunkowo prosta i sprowadza się do rajdu dokonywanego przez Niewidzialnych na bazę Drugiej Strony, z której mają nadzieję wykraść lekarstwo na AIDS oraz odbić schwytanych towarzyszy. Oczywiście nie wszystko idzie zgodnie z planem, bowiem jak się okazuje, każdy ich krok jest śledzony przez ich przeciwników, którzy wciągają ich w pułapkę.

Oprócz znanego z końcówki poprzedniej serii Mister Quimpera w tym tomie pojawia się kilka nowych postaci. Po stronie Niewidzialnych są to Mason Lang, bogacz będący kimś w rodzaju neurotycznego Bruce’a Wayne’a oraz Jolly Roger, przyjaciółka King Moba z dawnych czasów. Natomiast po Drugiej Stronie wyróżniającą się postacią jest Pułkownik Friday. Natomiast, jeśli chodzi o starych znajomych, to tym razem w końcu dowiadujemy się co nieco o najbardziej tajemniczej z Niewidzialnych, czyli Ragged Robin, która zresztą zostaje nowym przywódcą grupy.

Już wcześniej od czasu do czasu bohaterowie wspominali, że ich życie i działania sprawiają wrażenie wyjętych prosto z filmu. Tym razem jest to widoczne dużo bardziej niż wcześniej. Ponownie też daje się zauważyć, że parę scen ewidentnie było dla braci Wachowskich inspiracją przy tworzeniu scen akcji w „Matrixie”. Mimo położenia nacisku na akcję oraz wyjątkowo brutalną przemoc, Grant Morrison nie zapomniał o tych którzy pokochali THE INVISIBLES dla jego szalonych pomysłów. Dość powiedzieć, że to co niektórzy z bohaterów znajdą w bazie przejdzie ich najśmielsze oczekiwania. Bardzo fajnym dodatkiem do fabuły są rewelacyjne monologi Masona Langa na temat filmów, przywodzące na myśl rozmowy z filmów Tarantino. Na co zresztą jeden z bohaterów zwraca nawet uwagę.

Od tego tomu, przez większość drugiej serii regularnym jej rysownikiem został, znany już z kilku wcześniejszych zeszytów, Phil Jimenez. Co jest bardzo dobrą wiadomością, bowiem to zdecydowanie najlepszy rysownik, który udzielał się na kartach tego komiksu. Jego kreska jest prosta, klarowna i realistyczna. A co ważne, potrafi rewelacyjnie przedstawiać sceny akcji, ze szczególnym uwzględnieniem strzelanin, które w jego wykonaniu są wyjątkowo brutalne i krwawe. Miejscami można odnieść wrażenie, że ludzkie wnętrzności wręcz wylewają się z kart komiksu. Tytuł tego domu dokładnie oddaje to, co znajdziemy w środku. Nie dziwne, że nawet King Mob, będący sprawcą większości owych śmierci, zaczyna mieć wątpliwości co do swego postępowania. Kolejną świetną wiadomością jest to, że od początku drugiej serii za jej okładki odpowiedzialny jest Brian Bolland. Chyba nie muszę dodawać, że jego prace nieodmiennie są ucztą dla oka.

Mimo przesunięcia akcentu z wykręcających mózg pomysłów na akcję oraz przemoc, bardzo dużo przemocy, ten tom jest co najmniej równie dobry jak i poprzedni, tym bardziej, że w całości rysowany przez świetnego Phila Jimeneza. Zmiany te mogły zresztą spowodować, że wielu ten tom mógł spodobać się nawet bardziej od poprzednich, a kto wie, może nawet przyciągnąć czytelników wcześniej nie zainteresowanych tytułem. Jedyny powód, dla którego oceniam go minimalnie niżej, to fakt, że Bloody Hell... jest bardzo krótkie i zbiera zaledwie 4 odcinki serii, przez co kończy się stanowczo zbyt szybko. W dodatku w tomie brak ostatniej strony 4 zeszytu. Na szczeście nie związana była ona ściśle z samą fabuła Bloody Hell…, a jedynie zapowiadała pewne przyszłe wydarzenia.

5/6

----------

THE INVISIBLES VOL. 5: COUNTING TO NONE


Ci którzy po stosunkowo prostej fabule poprzedniego tomu spodziewali się, że ta tendencja zostanie utrzymana będą z pewnością zaskoczeni sięgając po Counting to None. Przedstawia on bowiem najbardziej zakręconą fabułę z dotychczasowych, zawierającą oprócz obecnych już wcześniej w serii, podróży w czasie (podczas której Mob po raz „pierwszy” spotyka swoją starą przyjaciółkę) także wizytę na granicy rzeczywistości, wielokrotne osobowości (i nie chodzi tu bynajmniej o chorobę psychiczną) oraz taką masę zwrotów akcji, że starczyłoby ich na kilka filmów M. Nighta Shyamalana. Do tego dochodzi fakt, że metakomiksowość, jeden ze znaków rozpoznawczych dzieł Morrisona, jest tu obecna w większym stopniu niż wcześniej – podczas wspomnianych wcześniej odwiedzin na krańcach rzeczywistości King Mob bawi się strukturą komiksu, np. odginając rogi paneli, a w innym miejscu raczy się lekturą poprzedniego numeru THE INVISIBLES.

Mimo oszałamiającej ilości twistów fabularnych Grantowi udaje się nie popaść przy tej okazji w śmieszność. Wszystkie one mają swój sens i wytłumaczenie. Szczególnie udanie pod tym względem wypada trzyczęściowa historia American Death Camp poświęcona Boy, składająca się niemal z samych zwrotów akcji i stawiająca na głowie całą naszą dotychczasową wiedzę o tej postaci. I to kilkukrotnie. Natomiast w Sensitive Criminals, w której Mob udaje się do przeszłości by poznać sekrety działania zdobytej przez Niewidzialnych Ręki Chwały, znajdziemy kilka scen, dzięki którym poznajemy sens pewnych wydarzeń z pierwszych tomów. Za to dzięki poznaniu „przeszłości” jednej z postaci w The Girl Most Likely To dowiadujemy się także, co nieco na temat przyszłości świata Niewidzialnych, jak i osobistych losów naszych bohaterów. Ciekawostką natomiast jest kończąca tom And We’re All Policemen, króciutka, pochodząca z WINTER’S EDGE #1, kilkustronicowa historyjka będąca czymś na kształt alternatywnego zakończenia całej serii.

W tomie tym nie znajdziemy żadnej słabszej historii, wręcz przeciwnie, każda następna wydaje się być lepsza od poprzedniej. I nawet wydawałoby się ograne, w dodatku wykorzystane już w samych NIEWIDZIALNYCH wcześniej pomysły, jak np. podróże w czasie, udaje mu się przedstawić w oryginalny sposób.

Graficznie, jako że za większość tomu odpowiada ponownie Phil Jimenez, jest bardzo dobrze, a w tych kilku miejscach gdzie zastępują go Chris Weston czy Michael Lark, nie spuszczają oni zanadto z tonu. Na osobną uwagę zasługuje Philip Bond ilustrujący kończącą tom miniaturkę. Jego cartoonowa kreska w porównaniu z realistycznymi rysunkami reszty serii wygląda nieco dziwnie, ale całkiem przyjemnie.

Counting to None to zdecydowanie najlepszy dotychczasowy tom NIEWIDZIALNYCH, zarówno pod względem scenariuszowym jak i graficznym. To Grant Morrison w absolutnie szczytowej formie. Pędząca do przodu akcja nie pozwala się nudzić choćby przez chwilę, a niecodzienne koncepty Szalonego Szkota sprawiają, że i mózg ma się czym zająć. W rezultacie otrzymujemy ambitną i inteligentną, lecz przy okazji rewelacyjną rozrywkę.

6/6

----------

THE INVISIBLES VOL. 6: KISSING MISTER QUIMPER


Tom ten wieńczy 2 serię THE INVISIBLES, będącą zresztą moją ulubioną. I jest to naprawdę godne zakończenie. W zasadzie niemal wszystkie wątki poruszone w tej serii znajdują tu swój finał, a sami Niewidzialni przechodzą kilka poważnych zmian, zwłaszcza jeśli chodzi o skład grupy. Sam tom ma dosyć nietypową konstrukcję, bowiem wprawdzie najważniejszą jego częścią jest historia Black Science 2, opowiadająca o ponownej eskapadzie naszych bohaterów do bazy w Dulce, to jednak większość albumu zajmują 3-częściowy prolog i 2-częściowy epilog tej opowieści. Samo Black Science 2, wbrew numerowi przy tytule, nie jest jedynie powtórką z rozrywki. Historia z pierwszego tomu tej serii wypełniona była po brzegi wybuchami i strzelaninami, natomiast tym razem, choć akcji również nie brakuje, opowieść skupia się na psychologicznych (i parapsychologicznych) rozgrywkach między walczącymi stronami, próbującymi się nawzajem wciągnąć w pułapkę.

Pod pewnymi względami zresztą tom ten przypomina nieco spokojniejsze i w większym stopniu nasączone filozofią i metafizyką historie z pierwszej serii. Dodatkowo w opowieściach zebranych w tym albumie, mamy jak dotąd największą dawkę paranoi. Przez długi czas zastanawiamy się, kto kogo zdradza i na czyją korzyść, tym bardziej, że co do niektórych postaci trudno często powiedzieć, po której stronie stoją, o ile w ogóle którejś z nich sprzyjają. Dodatkowo nawet bohaterowie zaczynają wątpić w otaczającą ich rzeczywistość i zastanawiają się czy nie jest ona jedynie wytworem wyobraźni jednego z nich. Ponadto, w coraz większym stopniu zaczynają zastanawiać się nad sensem swej walki lub przynajmniej sposobem, w jaki ją prowadzą. Tak więc nawet te nieliczne rzeczy, które dotychczas wydawały się proste, jasne i klarowne zaczynają się coraz bardziej komplikować

Za stronę graficzną w tym tomie nie odpowiada już niestety mój ulubiony rysownik pracujący przy THE INVISIBLES, czyli Phil Jimenez. Zastępuje go, znany już z wcześniejszych ”gościnnych” występów Chris Weston, przy okazji jednego numeru wyręczany przez Ivana Reisa. Obaj artyści jak najbardziej dają radę i wypadają znacznie powyżej vertigowskiej średniej, ale mimo wszystko ustępują nieco Jimenezowi. Na szczęście okładkami niezmiennie zajmuje się Brian Bolland, który zachwyca praktycznie co numer.

Tak jak wspominałem na początku Kissing Mister Quimper to rewelacyjne zakończenie rewelacyjnej serii i chyba w ogóle mój ulubiony tom THE INVISIBLES. Podobnie jak w finale pierwszej serii, wszystko, za co kocham ten komiks jest tu wymieszane w idealnych proporcjach, a efekt końcowy wypada nawet jeszcze lepiej. Dłuższe rozpisywanie się nie ma tu raczej sensu, bo jeśli komuś wcześniej się NIEWIDZIALNI nie spodobali, to mimo wszystko album ten niczego nie zmieni. A jeśli ktoś połknął bakcyla to i tak już pewnie ma go na swojej półce.

6/6

----------

THE INVISIBLES VOL. 7: THE INVISIBLE KINGDOM 


I oto nadszedł Wielki Finał. Ostatecznie dochodzi do bezpośredniego starcia między Niewidzialnymi a Drugą Stroną, w którym stawką są bez mała losy całego świata. I jak to wypada? Prawdę mówiąc, nieco rozczarowuje. Ale po kolei.

W tomie tym większość miejsca, bo aż 8 numerów, zajmują przygotowania do „ostatecznej rozgrywki”. Ona sama opisana jest w 3 zeszytach. A na koniec mamy jeszcze epilog. Głównym problemem tej serii jest przesadne rozwleczenie owych przygotowań, co zresztą sprawia przy okazji, że finał wydaje się potem nieco zbyt pospieszny. Chodzi zwłaszcza o czteroczęściową historię Karmageddon, która mimo chwytliwego tytułu jest nudna jak flaki z olejem i niewiele wnosi do fabuły. Istotne dla biegu akcji wydarzenia z łatwością można by zmieścić w jednym zeszycie, a i tak zostałoby jeszcze sporo miejsca. I to właśnie Karmageddon ciągnie ocenę albumu bardzo mocno w dół. Bowiem jego reszta prezentuje się znacznie lepiej. Otwierające tom Satanstorm (tytuł chyba jeszcze chwytliwszy) jest naprawdę dobre, finałowe The Invisible Kingdom wręcz świetne, a zamykający serię Glitterdammerung kompletnie porąbany, co jest bardzo stosownym zakończeniem dla tak dziwnego tytułu jak THE INVISIBLES.

Boli to zwłaszcza dlatego, że dotychczas niemal każdy kolejny tom był moim zdaniem lepszy od poprzedniego i zabierając się za finałowy spodziewałem się czegoś naprawdę spektakularnego. Jak się jednak okazało ich jakość ustawiła poprzeczkę zbyt wysoko, a Morrison wysoką formę jaką prezentował w poprzednich albumach pokazał dopiero w końcówce. Przez co to wydanie zbiorcze tak mocno mnie rozczarowało.

Co więcej, dwie dotychczasowe główne postaci kobiece, Boy i Ragged Robin zostały tym razem zastąpione przez płaską i nieciekawą Helgę, której jest wszędzie pełno. Dopiero w finale ustępuje ona miejsca starej gwardii.

Za ilustracje w pierwszej historii odpowiadają Warren Pleece i Philip Bond, których cartoonowa kreska średnio pasuje do NIEWIDZIALNYCH, ale mimo to nie przeszkadza i wypada całkiem nieźle. W Karmageddon zastępuje ich Sean Phillips z jeszcze lepszym skutkiem. Natomiast za epilog odpowiada Frank Quitely, który jak zwykle odwala kawał znakomitej roboty. Jak pewnie zauważyliście pominąłem w tej wyliczance The Invisible Kingdom. A to dlatego, że zasługuje ona na osobne omówienie. Za tą ledwie trzyczęściową opowieść odpowiada aż kilkunastu rysowników. Nie wiem czy od początku taki był zamysł Morrisona (który także samemu udziela się jako ilustrator) czy też zdecydował się on na to w związku z opóźnieniami trapiącymi tytuł, ale efekt jest, łagodnie rzecz ujmując, niespecjalnie udany. Średnio na jeden numer przypada aż siedmiu rysowników, którzy częstokroć zmieniają się co stronę lub dwie, co przyprawić może czytelnika o spore zmieszanie. Tym bardziej, że style graficzne poszczególnych ilustratorów różnią się nieraz tak bardzo, że aż od nowa rozpoznawać poszczególne postacie. Co prawda zdarzają się tu świetnie narysowane fragmenty ale sąsiadują one zazwyczaj z fatalnymi lub co najwyżej przeciętnymi ilustracjami. Okładkami zajmuje się jak zwykle niezrównany Brian Bolland. A w wydaniu zbiorczym mamy dzięki niemu dodatkową atrakcję, bowiem okładka tego albumu składa się z 12 miniokładek będących jeszcze bardziej szalonymi wersjami zeszytowych.

Choć przez większość czasu narzekałem, to jednak tom ten wcale nie jest słabym komiksem. Wypada jednak blado na tle rewelacyjnych poprzedników. Ma też na tyle jaśniejszych punktów, zwłaszcza w ostatnich numerach, że skoro już przeczytało się dwie pierwsze serie to zdecydowanie warto zapoznać się także i z trzecią. Po prostu trzeba przygotować się na to, że tym razem Morrison nieco obniżył loty.

4/6 

Recenzje pierwotnie ukazały się na łamach DCMultiverse
Tomasz "Buddy Baker" Kabza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz