niedziela, 30 listopada 2014

THE UNWRITTEN VOL. 1: TOMMY TAYLOR AND THE BOGUS IDENTITY

Kolejna recka z DC Multiverse (tym razem moja) ląduje na blogu:

Mike Carey – ten Brytol, który odwiedził Polskę w 2009 roku zjednoczył siły z rysownikiem Peterem Grossem (panowie wcześniej pracowali przy LUCYFERZE) powołując do życia serię THE UNWRITTEN Tytuł ten warto zapamiętać, bo zapisze się on złotymi zgłoskami w annałach Vertigo i z dużym prawdopodobieństwem w całym przemyśle komiksowym.

W tym miejscu powinienem pokrótce zarysować fabułę, a prezentuje się ona następująco:
Tom Taylor jest synem słynnego zaginionego pisarza Wilsona Taylora. Autor bohaterem swoich książek uczynił nastoletniego czarodzieja (w typie Harry´ego Pottera) Tommy´ego, który był oparty na postaci syna. Na początku serii wychodzi na jaw, że Tom wcale może nie być synem Wilsona, dodatkowo fani książek są przekonani, że Tom i Tommy to w rzeczywistości ta sama osoba, która przeniknęła z kart książek do realnego świata. Wydaje się, że coś jest na rzeczy, gdyż wokół Toma zaczynają pojawiać się bohaterowie z książek Wilsona i innych dzieł literackich. Jakby tego było mało Tomem interesuje się równie tajemnicza, co potężna i niebezpieczna grupa tytułowych Nienapisanych.

Malkontentom od razu powiem: TO JEST INTELIGENTNY KOMIKS. Carey sięga po literaturę pokroju FRANKENSTEINA, a w późniejszych numerach między innymi po PIEŚŃ O ROLANDZIE, czyli przynajmniej z klasyką trzeba być jako tako obytym. Mylnie sam zakładałem, że najistotniejsze jest to, czy Tom jest prawdziwy, ale Carey w wywiadzie wyprowadził mnie z błędu, że to owi Unwritten stanowią sedno całej intrygi. Nie wiadomo o nich praktycznie nic, w końcu nie na darmo się tak nazywają i nie dopuścili przez wieki, by ich nazwiska pojawiły się w jakichkolwiek tekstach literackich. Gdy piszę tę recenzję ukazał się właśnie 9 numer i wciąż pozostają oni wielką niewiadomą, co tylko podsyca domysły czytelnika i oczekiwanie, co takiego uknuł Mike Carey.

Słów kilka o stronie artystycznej, czyli o Peterze Grossie – nie wiem, co się z nim stało, ale osiągnął chyba jakiś kolejny stopień ilustratorskiego wtajemniczenia w „gildii rysowników”, bo rysunkowo przeszedł samego siebie, dublując się po drodze. Obrazując scenariusz Carey Gross pokazał, że wyewoluował od czasu LUCYFERAi jest naprawdę dobrym ilustratorem, może „nie najostrzejszy nóż w szufladzie”, jednak umiejętności i klasy mu nie brak.

Brawurowe połączenie fantasy i thrillera plus literackie odwołania wraz z umiejętnością opowiadania, jaką dysponuje scenarzysta dało więcej niż zadowalający efekt. Oryginalnym pomysłem jest również sportretowanie fandomu – w serii znajdziemy wypowiedzi (z wyimaginowanych for internetowych i blogów) fanów książek o Tommym, które stanowią ciekawy komentarz i tło do wydarzeń wokół osoby Taylora, jak również obrazują społeczność „geeków” (tak do Was mówię, przeczytajcie, co niektóre swoje posty, Carey uchwycił takich jak my w prawdziwy sposób).

Osobiście polecam czytać tę serię w trejdach, gdyż sporo ona traci, przy co miesięcznych przerwach pomiędzy kolejnymi odsłonami. A gdy już nabędziecie wydanie zbiorcze nie bójcie się postawić TOMMY TAYLOR AND THE BOGUS IDENTITY na półce obok SANDMANA i BAŚNI, bo tam właśnie jest jego miejsce. Możecie mi nie wierzyć, ale na poparcie moich „achów” i „ochów” są wysokie oceny w zagranicznych serwisach i gazetach oraz rekomendacje takich ludzi jak Ed Brubaker, Bill Willingham (napisał wstęp do wydania zbiorczego), czy Brian K. Vaughan.

Żeby nie było, że DC płaci mi za pełne miodu i słodyczy recenzje to dołożę łyżeczkę dziegciu. Minus dla mnie największym było zrobienie z THE UNWRITTEN serii regularnej, podczas gdy dużo lepiej sprawdziłaby się w formie powieści graficznych wypuszczanych dwa razy do roku. Z prostej przyczyny niektóre zeszyty mają lekki spadek formy, zazwyczaj uzasadniony fabułą, ale na takie rzeczy czytając trejda nie zwraca się uwagi i nie ma obawy, że zapomnimy, co działo się miesiąc temu. Ja zrezygnowałem z czytania serii co miesiąc, bo musiałem wracać do poprzednich numerów mimo tego, że sklerozy jeszcze nie mam. O czym to ja…? A! Wady komiksu to – że zacytuję sam siebie – „przynajmniej z klasyką trzeba być jako tako obytym”, w końcu nie każdy musi być zapalonym literatem, ale żywię nadzieję, że polscy komiksiarze sięgający chociażby po pozycje z Vertigo reprezentują pewien poziom intelektualny i chociaż z czasów szkolnych z czytanych naprędce pod ławką streszczeń to i owo zapamiętali ;) .

Wreszcie tym całkowicie autorskim tytułem Carey wyszedł z cienia Gaimana i pokazał, że należy do brytyjskiej ekstraklasy scenarzystów komiksowych. Byle tak dalej Mike!

Damex

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz