piątek, 7 listopada 2014

ACTION COMICS VOL. 4: HYBRID

Po erze Granta Morrisona, którą co by o niej nie mówić będę dobrze wspominać przyszedł czas na kompletną zmianę klimatu. Andy Diggle wraz z Tonym Danielem przejęli stery nad jedną z dwóch serii o Człowieku ze Stali i obiecywali zupełnie nowe, bardziej przyziemne w stosunku do pracy Szkota spojrzenie na flagowego bohatera DC. Jak się okazuje w przypadku Diggle’a skończyło się jedynie na obiecankach, gdyż scenarzysta ten zrezygnował z dalszej pracy zanim jeszcze ukazał się pierwszy numer ACTION COMICS jego autorstwa, a Danielowi przypadło zadanie dokończenia nowego arcu bazując na notatkach Andy’ego. Później powstała potrzeba zatrudnienia kogoś, kto na jakiś czas wypełni kolejne numery w oczekiwaniu na zakontraktowanie nowego regularnego scenarzysty i rysownika. Tym samym czwarty tom serii nie jest w żadnym wypadku monolitem, a wyjątkową mieszanką lub jak kto woli awaryjnym tworem autorstwa różnych scenarzystów oraz rysowników.

Co ważne zmianie uległ również sam czas rozgrywania akcji. Począwszy od zeszytu dziewiętnastego seria ACTION COMICS przenosi się o kilka lat do przodu, aby po trzech numerach wpasować się już całkowicie w aktualne wydarzenia rozgrywające się w New 52. Atmosfera panująca w całym tomie jest zdecydowanie luźniejsza i mniej zagmatwana, niż w poprzednich trzech. Ponieważ komiks składa się z kilku różnych, zupełnie niepowiązanych ze sobą historii należy ocenić je odrębnie.

Trzyczęściowa historia „Hybrid” otwierająca ten zbiór to cofnięcie się do korzeni, czyli ukazanie w klasycznym można powiedzieć ujęciu Supermana i otaczającej go grupy osób. Chodzi mi tutaj o ten model, gdzie jest jakaś mięta pomiędzy Clarkiem i Lois, gdzie wymieniona dwójka oraz Jimmy Olsen nadal pracują wspólnie dla Daily Planet, oraz gdzie Lex Luthor jest owładnięty manią zniszczenia Człowieka ze Stali. Wszystko dzieje się na rok przed startem New 52. Luthor manipuluje DNA Kryptonijczyka i tworzy wirus, dzięki któremu chce pokazać, że Superman stanowi zagrożenie dla świata. I tylko Luthor może uratować Metropolis przez groźnym kosmitą. Kreacje Luthora oraz wścibskiej reporterki Lois Lane to chyba największe plusy tej przepełnioną akcją i masą fajerwerków historii. Jest to bardzo dobre uzupełnienie luki pomiędzy runem Morrisona, a wydarzeniami przedstawionymi przez Lobdella na łamach SUPERMANA. Widzimy wreszcie, dlaczego Lex trafił do ściśle strzeżonego więzienia, jak to jest później ukazane w „H’el on Earth”. Rysunki Tony’ego Daniela są tutaj po prostu genialne i wypada jedynie żałować, że Diggle’owi nie było dane wspólnie z Salwadorczykiem pokazać więcej takiego Supermana. Muszę przyznać, że to było ciekawe doświadczenie i określiłbym je jako nowe spojrzenie na klasycznego eSa pisanego pod koniec lat 80-tych przez Byrne’a.

Zebrane w jednym miejscu back-upy o Nowym Kryptonie pokazują nam wczesne relacje nie pałających jeszcze do siebie miłością wywodzących się z kompletnie różnych środowisk Lary oraz Jor-Ela, którzy wspólnie próbują ocalić planetę przed szaleńcem. Nawet zgrabnie nakreślona dynamiczna opowiastka z mimo wszystko zaskakującym zakończeniem, gdyż scenarzysta zakpił sobie z tych, którzy myśleli, że wiedzą wszystko o inicjatorze zamachu stanu. Dalsze losy przyszłych rodziców Kal-Ela są później opowiedziane przez Lobdella w ramach pisanego przez niego SUPERMANA.

Kolejne trzy zeszyty to zasługa Scotta Lobdella, który pisząc w tym samym czasie SUPERMANA miał status „supero”znawcy i dostał za zadanie stworzyć jakąś krótką „fill-in story”. Lobdell wykorzystał tę okazję do wysłania eSa w przestrzeń kosmiczną i skonfrontowania go z przedstawicielami tajemniczej galaktyki, a wszystko z gościnnym udziałem Hectora Hammonda (nawiązanie do aktualnych wydarzeń z serii SUPERMAN) oraz pewnego cudacznego złoczyńcy. Całość przyprawiona w dodatku masą zbędnych wyjaśnień oraz słabiutkich tradycyjnie dialogów i głupawych żartów, które strasznie irytują podczas lektury. Jest to przykład na to, że jak ktoś chce być na siłę zabawny, to często efekt wychodzi odwrotny od zamierzonego. Scott dostał także pozwolenie na to, aby jeden z numerów zamienić w część historii „Psi-War” (i znów patrz seria SUPERMAN), przez co AC #24 możecie sobie totalnie odpuścić. Jego obecność tutaj jest zbędna zwłaszcza, że numer ten wchodzi też w skład tomu SUPERMAN: PSI-WAR, gdzie akurat wyjątkowo pasuje. Ogólnie lobdellowska część tomu stoi na słabym poziomie i umieszczając jego historie obok arcu spod pióra Diggle’a oraz Daniela widać dobitnie, jak puste i trudno przyswajalne rzeczy tworzy Scott Lobdell. Dobra, koniec jechania po panu SL, bo być może wśród czytających tę recenzję osób są tacy, którzy akurat ubóstwiają jego skrypty ;)

Tom ten zawiera również napisaną przez Andy’ego Diggle’a krótką historię w ramach specjalnego one-shota wydanego w lutym 2013 z okazji Walentynek. Randka Clarka oraz Diany w Toskanii zostaje niespodziewanie przerwana przez pewne znane Wonder Woman postacie, które zapragnęły odebrać jej magiczne lasso oraz bransolety. Nie ma co dużo o tym pisać, gdyż jest to zaledwie kilka stron przeciętnie narysowanych i nie wnoszących praktycznie nic godnego zapamiętania. Opowiastka dodana z pewnością tylko i wyłącznie ze względu na nazwisko scenarzysty.

ACTION COMICS: HYBRID miał stanowić początek kolejnego, dużego i spektakularnego runu, a w praktyce wyszedł taki przejściowy miks, wypełniacz/zapychacz stanowiący pomost w oczekiwaniu na przybycie ratowników w postaci Grega Paka oraz Aarona Kudera. Początek jest co najmniej dobry, historia o Kryptonie poprawna, a odsłony stworzone przez Lobdella słabiutkie. Jak zatem wystawić jednoznaczną ocenę? Ostatecznie zdecydowałem się na 2, ale na siłę można by też podciągnąć całość pod słabe 3. Wszystko za sprawą tytułowej opowieści „Hybrid”, która zawyża notę, ale dla której mimo wszystko raczej nie warto sięgać po ten zbiór i lepiej nabyć ją w formie zeszytów.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów ACTION COMICS #19 – 24, SUPERMAN ANNUAL #2 oraz YOUNG ROMANCE #1

Ocena: 3/6

1 komentarz:

  1. Liczę na Egmont i że nie skasują tej serii w PL. Swoją drogą - jestem w mniejszości, która lubi Tonyego S. Daniela więc tym bardziej czekam na ten tom.

    OdpowiedzUsuń