sobota, 26 kwietnia 2025

NIGHTWING TOM 3: CZAS TYTANÓW

Nightwing. Czas Tytanów, czyli „syn koleżanki twojej matki” w komiksowym świecie

Swój tekst dotyczący trzeciego tomu Nightwinga, napisanego przez Toma Taylora i zilustrowanego przez wybitnego Bruno Redondo, chciałbym wyjątkowo rozpocząć drobną dygresją. Mianowicie — po lekturze nowości od Egmontu przypomniała mi się pewna wymowna scena z jednej produkcji osadzonej w świecie DC Comics, w której Batman rozmawia z Wonder Woman. W trakcie dość szorstkiej wymiany zdań Diana zarzuca Mrocznemu Rycerzowi cynizm, instrumentalne traktowanie Robina oraz to, że prawdopodobnie przygarnął osieroconego chłopca tylko po to, by wychować go na godnego następcę - takiego samego dupka, jakim sam jest. Na co Bruce dostojnie i z charakterystycznym dla siebie opanowaniem odpowiada: „Zrobiłem to wszystko tylko dlatego, by właśnie nie stał się taki jak ja”, sugerując, że przez cały czas musiał trzymać budzący się w chłopcu mrok na wodzy, by ten nie zatracił się w bólu tak, jak on sam po stracie rodziców.

To zdanie naprawdę dało do myślenia i stanowiło dla mnie punkt odniesienia dla większości moich rozważań w tej recenzji. Należy bowiem zaznaczyć, że niemal wszystkie serie o Nightwingu zawierają większość najlepszych cech historii poświęconych strażnikowi Gotham City, a jednocześnie zgrabnie unikają ich częstych błędów, wynikających głównie z przestylizowania postaci. Opowieści o Graysonie nie toną w przesadnym patosie ani nie przytłaczają mrokiem — za to oferują więcej lekkości, optymizmu i pozytywnych wibracji płynących z kadrów oraz akcję osadzoną blisko poziomu ulicy. Nie bez powodu pierwszy tomik serii z inicjatywy Rebirth nosił tytuł „Better Than Batman”, sugerując tym samym, iż uczeń przerósł niejako swojego mistrza. Nie tylko pod względem stricte umiejętności walki z samą zbrodnią, ile w sensie holistycznym jako istota ludzka — jako heros ucieleśniający bardzo konkretne cechy i ideały.

Bez zbędnego przeciągania — tak, z ogromną przyjemnością mogę podzielić się z Wami informacją, że trzeci tom wydany niedawno przez Egmont wciąż trzyma naprawdę wysoki poziom swoich poprzedników i zdecydowanie zasługuje na Waszą uwagę. Przygotowując się do podsumowania swoich przemyśleń po lekturze, natknąłem się na wiele analogicznych opinii, które poza jednoznacznie pozytywną notą wskazywały jednak też spadek jakości względem tomu pierwszego. Rzeczywiście — potwierdzam, że tom trzeci nie jest już aż tak dobry jak sam początek runu, który zaczął się z przytupem. "Czas tytanów" zawiera pewne drobne mankamenty, jak drugi tom, ale wciąż pozostaje świetnie napisaną, wciągającą i esencjonalną przygodą, gruntującą status serii jako jednej z aktualnych flagowców wydawnictwa DC Comics. Sami przyznajcie — „Skokowi w światło” naprawdę ciężko dorównać, bo był to w zasadzie majstersztyk pod każdym możliwym względem. 

Akcję "Czasu Tytanów'' można podzielić na dwa główne, dłuższe i naprawdę bardzo dobre story arci oraz dwie dodatkowe, krótkie opowiastki w formie one-shotów, z czego jeden jest wybitny, a drugi przeciętny. W pierwszej, głównej historii tomu towarzyszymy Richardowi oraz Tytanom w dość nietypowej — jak na komiksy o Nightwingu — historii pełnej mistycyzmu i elementów fantastycznych, gdzie Dick musi stawić czoła samemu demonowi Neronowi, jednemu z władców piekieł oraz ochronić przed nim dziewięcioletnią, rezolutną dziewczynkę, której duszą z pewnych powodów bardzo się interesuje. Z kolei drugie opowiadanie to zabawa konwencją i wspaniały hołd dla wszystkich fanów klasycznych opowieści o piratach. Jako że ja nie jestem specjalnym fanem motywów korsarskich i marynistycznych, pozwólcie, że skupię się bardziej na pierwszej przygodzie. Nie oznacza to, że druga historia odstaje poziomem — wręcz przeciwnie, obiektywnie jest moim zdaniem jeszcze lepsza — ale po prostu w stosunku do pierwszej części mam zdecydowanie więcej skrystalizowanych przemyśleń i ewentualnych zastrzeżeń.

W pierwszym arcu urzekły mnie najbardziej te krótkie, przelotne elementy beztroski — opieki i zabawy z dziewczynką, czyli to, w jaki sposób bohaterowie wcielają się poniekąd w nianie. Wszystkie te chwile są przeurocze, a podejścia do dzieci Tytanom mógłby pozazdrościć niejeden rodzic, czy zawodowa przedszkolanka. Bardzo podoba mi się tutaj sposób, w jaki Taylor zaprezentował dziecko, bo niezwykle łatwo sportretować taką postać, kreując ją jedynie na niesamowicie irytujący comic relief. Tutaj, dzięki Bogu, właśnie tego zabiegu nie doświadczymy. Osobiście uważam, że nikt nie przedstawia dziecięcych lub nastoletnich bohaterów lepiej niż pisarz horrorów Stephen King, który jako nieliczny autor potrafi odnaleźć ten idealny balans między uproszczonym pojmowaniem świata przez dziecko, lekką naiwnością i niewinnością, a jednocześnie nie przedstawianiem młodych ludzi, jako stale jątrzące i głupkowate jednostki. Taylor ma podobną wizję, z czego jestem bardzo zadowolony.

W tej przygodzie spodobał mi się również pewien motyw dylematu moralnego stojący  przed Graysonem odwołujący się bezpośrednio do potencjalnych kompleksów bohatera, które miałyby dotyczyć braku posiadania jakichkolwiek nadludzkich mocy. Protagonista ma możliwość podpisać specjalny pakt z demonem. Dokument miałby umożliwić uzyskanie przez Nightwinga umiejętności bardzo przypominających te, które posiada Kryptończyk, ale musiałby poświęcić w zamian swoją małą podopieczną. Z bardzo instrumentalnego, makiawelicznego punktu widzenia faktycznie ta propozycja ma pewien logiczny sens, bo poświęcając jedno istnienie byłby w stanie efektywniej pomagać całej ludzkości. Oczywiście rozwiązanie sytuacji jest dla niego bezdyskusyjne, nie podlegające nawet namysłowi — i o dziwo w tym zauważam problem. Nie zrozumcie mnie źle, absolutnie nie chciałbym, żeby na tą umowę przystał. Pragnąłbym, by historia nabrała jedynie psychologicznej głębi i poważniejszego tonu, chłopak moim zdaniem powinien zmierzyć się z podświadomym poczuciem bycia „niewystarczającym” i mało efektywnym w stosunku do innych herosów. No właśnie — powinien.  Brakowało mi tutaj faktycznego dylematu bohatera i jego bicia się z myślami, które mogłyby przedstawić go wciąż jako człowieka, a nie uosobienie cnót wszelakich. No, ale skąd — przecież Nightwing nie ma kompleksów, Nightwing nigdy w siebie nie wątpi, Nightwing zawsze bez namysłu wybiera dobro, Nightwing jest idealny niczym „syn koleżanki twojej matki”, który przebiegł maraton bez kropli potu, podpisał kontrakt modelingowy z GQ, wymyślił lek na raka, a w przerwach między odbieraniem kolejnych nagród Nobla opracował plan gospodarczy dla USA na kolejne dwie dekady. Jak pewnie widzicie — do łyżki miodu, którą stanowiły ogromne początkowe pochwały, dorzucam również nieco dziegciu okraszonego charakterystycznym dla siebie sarkazmem.

Mam wrażenie, że niektórzy bohaterowie z ekipy Tytanów stali się momentami mało charakterni. O ile Beast Boy wciąż jest niepoprawnym optymistą i drużynowym śmieszkiem-żartownisiem, o tyle przykładowo Raven nie pokazuje już swojego cynizmu, zblazowania, sarkazmu oraz zapędów do bycia przesadnie emo w tak wyrazisty sposób, jak powinna i co stanowiło clue jej osobowości. Wszyscy są po prostu dla siebie „mili”, co sprawia, że z jednej strony lektura przebiega w przyjemnym tonie, ale z drugiej bohaterowie zaczynają momentami wpisywać się w ramy miałkości, jakby autor zapominał o różnorodności ich charakterów. Taylor lubi czasami takie tanie, sprawdzone i  bezpieczne chwyty — motyw słodkiego pieska Bitewinga to w mojej opinii też odrobinę pójście na łatwiznę.

Holistycznie Taylora muszę pochwalić za naprawdę dobre, wyważone tempo akcji — coś takiego jak dłużyzny dialogowe, czy przestoje fabularne tutaj po prostu nie występuje. Każdy kadr jest po coś, pełni konkretną funkcję i wszystko zachowuje balans między wartkimi wydarzeniami, a rozmowami i budowaniem relacji. 

Do jednej z wad tomiku należy natomiast dość duża liczba nawiązań do wcześniejszych historii i po prostu konieczność bycia w miarę na bieżąco. To, że nie powinniście zaczynać lektury od trzeciego tomu, jest dość oczywiste — ale przykładowo, piracka historia to w dużej mierze cofnięcie się w czasie aż do okresu New52 i przygód odbywanych pod szyldem organizacji Spyral. Nie są to na tyle istotne elementy, by tej fabuły nie zrozumieć, aczkolwiek istnieje ryzyko, że zabiorą trochę przyjemności z lektury i stworzą w waszej głowie wrażenie, że umknęły wam jakieś ciekawe smaczki.

Bruno Redondo wciąż nie stracił ikry i stale zaskakuje świeżością kompozycji oraz dynamiczną kreską swoich prac. W tym tomie prym wiedzie bardzo oryginalny zabieg narracyjny zastosowany w jednym z zeszytów, dzięki któremu akcję śledzimy z perspektywy pierwszej osoby, czyli dosłownie oczami samego protagonisty. Zeszyt zaczyna się „naszą” pobudką w łóżku u boku rudowłosej Baśki, która tym razem nie jest zbyt skora do porannych czułości, wypominając nieświeży oddech (wstydź się, Grayson, nie rób obciachu i umyj te zęby). Z biegiem czasu jesteśmy zasypywani kanonadą imponujących plansz prezentujących akrobatyczne popisy Richarda podczas przedzierania się przez budynki miasta. Widzimy go w odbiciach szyb wieżowca, na który się wspina lub z którego skacze. Znajomość przestrzeni przez Redondo stoi tu na najwyższym poziomie — począwszy od odbić w lustrzanych elementach, po perspektywę i grę z odległościami.

Podsumowując — jeżeli czytaliście poprzednie tomy, raczej nie muszę was specjalnie namawiać do lektury trzeciego epizodu, bo wiecie, że to klasa sama w sobie. Jeżeli zastanawiacie się nad wzbogaceniem swojej biblioteczki o jakieś pozycje z Nightwingiem — pamiętajcie, że run Taylora i Redondo to najlepsza wydana po polsku inkarnacja tego herosa. Z niecierpliwością czekam na tekst poświęcony wrażeniom z lektury "Tytanów" jednego z moich redakcyjnych kolegów, ponieważ z tego, co wiem oba tomy się ze sobą delikatnie łączą. 

-----------------------------------------

Komiks otrzymany do recenzji od wydawcy, który nie miał żadnego wpływu na treść powyższej opinii.

Album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w amerykańskich zeszytach „Nightwing” #101-109.

Komiks do kupienia w sklepie Egmontu oraz na ATOM Comics.

Autor: Krystian Beliczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz