Kilkanaście
ostatnich godzin to dla fanów DC czas, jak przypuszczam, sporego
podekscytowania, które wywołane zostało doniesieniami o prawdopodobnym
relaunchu komiksów spod szyldu tego wydawnictwa. Jeśli uznamy, że inicjatywa DC
You również podchodziła pod to określenie, oznaczać będzie to trzecie takie
zdarzenie w ciągu niespełna pięciu lat. Wciąż co prawda nijak ma się to do
ilości rozmaitych restartów fundowanych przez Marvela w analogicznym okresie,
lecz i tak doniesienie to dla mnie jest jednoznaczne z tym, że jeśli okażą się
one prawdą, to już za parę miesięcy przestanę kupować nowe komiksy z szyldem
DC. Powodów jest kilka.
Po
pierwsze, bezcelowość tego kroku. Jak już kilkukrotnie pokazała największa
konkurencja, a także i samo DC, restartowanie numeracji poszczególnych komiksów
na dłuższą metę się nie sprawdza. Gdy startowało New 52, DC wyprzedziło Marvela
na listach sprzedaży i liderowało rynkowi. Gdy szał dobiegł kresu i ”jedynki”
już się pokończyły, DC sukcesywnie zaczynało tracić. Wykorzystał to Marvel i
zalał rynek tytułami z szyldem NOW, następnie All-New Marvel NOW, a obecnie
kolejny raz, tym razem z jeszcze dłuższą nazwą. Przy okazji restartując
większość lub nawet wszystkie swoje serie. Dom Pomysłów odzyskał pozycję lidera
rynku i dzierży ją do dziś, więc można zaryzykować stwierdzenie, że był to
sukces i właściwa decyzja. Tak nie jest do końca, gdy przyjrzymy się pewnym, z
pozoru nieistotnym, szczegółom, których najczęściej dowiedzieć się możemy od
sprzedawców komiksów.
Przede
wszystkim zewsząd słyszymy, że kolejne restarty i wielkie wydarzenia mają
sprzyjać nowemu czytelnikowi, jednocześnie stanowiąc też gratkę dla osób
siedzących w komiksach od zawsze. Patrząc na to, że z reguły wówczas ogólna
liczba sprzedawanych przez Diamond Comics komiksów do sklepów rośnie, założenie
to jest zgodne z prawdą. No niestety, nie jest. Tak naprawdę większość, jeśli
nie wszyscy, sprzedawcy bezpośredni zgodnie twierdzą, że przyrost nowych
klientów ich sklepów jest znikomy, zaś kolejne restarty, relaunche i inne ”re”
osiągają głównie tyle, że wydawnictwa albo na maksa żyłują portfele swoich
stałych czytelników, którzy po prostu kupują więcej, albo osiągają tyle, że na
jakiś czas powracają ci czytelnicy, którzy kiedyś już zrezygnowali z danej
serii czy wydawnictwa. ”Jedynki” zawsze są też gratką dla kolekcjonerów,
chociaż nie do końca w zasadzie wiadomo dlaczego. Jest już pewne, że pierwszy
zeszyt szóstej czy siódmej serii ”Avengers” za kilkanaście lat będzie warty
niewiele, nawet jeśli zachowany zostanie w naprawdę dobrym stanie.
Co zatem
tak buduje wyniki sprzedaży? Kilka czynników, wśród których warto wspomnieć o
wariantach okładkowych i polityce wydawnictwa z nimi związaną. Niejednokrotnie
widzieliście w zapowiedziach określenia wariantów w stylu 1:10, 1:25 i tak dalej.
Oznacza to nic innego, jak fakt, że dany sklep musi zamówić określoną liczbę
egzemplarzy z okładką standardową, by otrzymać możliwość sprowadzenia wariantu.
Tu znowu pojawiają się liczne narzekania na to, że retailerzy mają chętnych na
warianty i mogą je sprzedawać w dość wysokich cenach, lecz nierzadko zostają z
całą masą ”zwykłych” zeszytów, których później nikt nie chce kupić. Są
sprzedawcy, którzy mówią wprost: listy sprzedażowe Diamonda to fikcja i jeżeli
widzimy na niej debiut komiksu, który na poziomie dystrybucyjnym sprzedał się w
ilości powyżej stu tysięcy egzemplarzy, to jego realny popyt jest znacznie
mniejszy i rzadko który sklep jest w stanie sprzedaż całość zamówionego towaru.
Pytanie więc, dlaczego tyle zamawiają? To proste. Tajemnicą poliszynela
jest, że zarówno Marvel, jak i DC w stosunku do swoich prawdopodobnych hitów
prowadzi politykę ”minimalnego zamówienia”. Oznacza ona, że jeśli dany sklep
nie zamówi przynajmniej określonej odgórnie ilości kopii danego komiksu, to nie
dostanie go wcale. Sprzedawca stając przed wyborem: nie sprzedać nic lub
sprzedać tylko część, z obawy o odpływ klientów, zawsze skusi się na to drugie.
Tymczasem
to rzucane na lewo i prawo ”sprzyjanie” nowemu czytelnikowi poprzez kolejne
restarty, to nic innego jak pic na wodę, na który niestety niektórzy dają się
złapać, w tym także i pewna osoba z DCManiaka. Tu zatem mały plus dla
marketingowców i ogromny minus dla wszystkich tych, którzy sądzą, iż tylko ta
mityczna ”jedynka” na okładce jest miejscem, w którym można wejść w daną serię.
Bzdura! Posługując się znanymi nam przykładami, powiedzcie mi szczerze: czy aby
w pełni zrozumieć historię ”Śmierć rodziny” (#13-17) na łamach miesięcznika
BATMAN, musimy znać też ”Trybunał Sów” (#1-7)? Czy obecnie wydawaną serię GREEN
LANTERN musimy koniecznie czytać od #1, czy możemy wejść w nią też od zarówno od
numeru #21 (początek runu Vendittiego) jak i #41 (Hal Jordan jako renegat)?
Albo czy znajomość BATGIRL Gail Simone jest konieczna, aby zacząć czytać od
#35? Z drugiej zaś strony, czy uważacie, że kolejne restarty numeracji i
woluminów sprawiają, iż jest łatwiej zrozumieć wszystkie zawiłości X-Men?
”Jedynka” na okładce wcale nie kasuje kilkudziesięcioletniej historii mutantów
Marvela, a teoretycznemu, nowemu czytelnikowi wcale nie pomoże to, że jedna postać nie żyje, ale w składzie jest jej wersja
z przeszłości, a druga również nie żyje, ale w składzie jest jej wersja z
innego uniwersum, a wszystko i tak odwołuje się do sytuacji znanej jeszcze sprzed
najnowszego restartu.
Obecna sytuacja
na rynku przypomina nieco tę z lat 90-tych ubiegłego stulecia i obawiam się, że
może się podobnie skończyć. Marvel już od dłuższego czasu zalewa rynek
niepotrzebnie restartowanymi komiksami, masą wariantowych okładek i nieustannym
cyklem wielkich crossoverów, sztucznie podbijając wyniki sprzedaży. Faktem jest,
że dzięki temu zarabiają znacznie więcej niż DC, lecz wiele osób wieszczy
rychły jej koniec, który może doprowadzić do potężnych spadków sprzedaży komiksów
Domu Pomysłów. Jeśli plotki okażą się prawdą, DC będzie ślepe na opinie
ekspertów oraz osób będących najbliżej bezpośredniego klienta i pójdzie podobną
drogą. Co gorsza, jeśli wspomniane doniesienia okażą się prawdą, dla mnie
przynajmniej oznaczać będzie to zaprzestanie kupowania nowych komiksów od tego
wydawnictwa.
Możliwe że
wiecie, albo zaraz się dowiecie, już od dłuższego czasu największe ikony DC
Comics i ich komiksowe przygody niezbyt mnie interesują. Z obecnej oferty
sięgam jedynie po takie tytuły jak MIDNIGHTER, CONSTANTINE: THE HELLBLAZER,
BLACK CANARY oraz GOTHAM ACADEMY. Plus OMEGA MEN, gdy już ukaże się w wydaniu
zbiorczym. Zbieram co prawda BATMANA oraz JUSTICE LEAGUE, ale w wydaniach od
Egmontu, więc jestem daleko od bycia na bieżąco z ich przygodami. Jeśli plotki
dotyczące mocniejszego skrętu komiksów DC w kierunku filmów i seriali okażą się
prawdą, to wkrótce zostaniemy zalani kolejną falą bat-tytułów, eS-tytułów, JL-tytułów,
Harley-tytułów, może nawet Wonder Woman dostanie ze dwie serie. Słowem,
mocniejszy skręt w kierunku najbardziej dochodowych marek. Czy jednak w ofercie
znajdzie się miejsce dla herosów z drugiego planu? Obawiam się, że spośród
wymienionych, ze względu na popularność serialu ARROW, ocaleje tylko BLACK
CANARY i być może jeszcze tytuł z Johnem Constantinem. Jeśli jednak DC wypuści
je na nowo i, czysto w stylu Marvela, nawet nie pokusi się o zmianę
zespołu twórców oraz zafunduje nam po prostu przenumerowaną kontynuację,
poczuję się potężnie oszukany i wówczas zrezygnuję z ich kupowania, nawet pomimo ich obecnie bardzo dobrego poziomu, a
zaoszczędzone pieniądze przeznaczę na kupno komiksów z czasów, gdy nie tylko nikogo
nie brzydził trzycyfrowy numer na okładce, co wręcz stanowił on powód do dumy,
a seria i tak potrafiła dobrze się sprzedać. Jest jeszcze sporo klasyki do
nadrobienia.
Restarty numeracji w Marvelu rzeczywiście służą głównie sztucznemu podbijaniu wyników sprzedaży, jednak nigdy szczególnie mi to nie przeszkadzało. Zmiana numeracji jest przeważnie jedyną zmianą, jaka dotyka dany tytuł. Twórcy pozostają Ci sami, a historia toczy się dalej. Restarty numeracji dla mnie, zwykłego czytelnika, nie są problemem, ponieważ tak długo, jak seria prezentuje dobry poziom, ja będę ją czytał, niezależnie czy będzie to już trzeci pierwszy numer Kaczora Howarda.
OdpowiedzUsuńPoważniejszy problem został wymieniony w ostatnim akapicie, a mianowicie podporządkowywanie oferty wydawnictwa pod filmy. Prawdopodobny przesyt tytułami z jednym bohaterem oraz brak miejsca dla często ciekawszych bohaterów drugiego planu są bolączką wydawnictw, które próbują podbić sprzedaż na fali popularności filmów. Równie irytujące są wszelkie zmiany w genezach, kostiumach, relacjach pomiędzy poszczególnymi bohaterami, które mają na celu jak największe upodobnienie komiksów do filmów. Filmowe i komiksowe uniwersa powinny być odseparowane, a próby uczynienia komiksów "przyjaźniejszymi" dla tzw. filmowego czytelnika rzadko kiedy niosą za sobą coś dobrego.