Recenzja komiksu SUPERMAN: UNCHAINED wydanego w Polsce w
grudniu ubiegłego roku przez Egmont jako SUPERMAN: WYZWOLONY.
Seria SUPERMAN: UNCHAINED wystartowało za oceanem w czerwcu
2013 roku, co zbiegło się z premierą filmu MAN OF STEEL oraz obchodami 75-lecia
postaci Człowieka ze Stali. Pracę nad tym tytułem powierzono, patrząc na same
nazwiska, jednym z najbardziej wybitnych twórców komiksowych, czyli Scottowi
Snyderowi (scenariusz) oraz Jimowi Lee (rysunki). Ten epicki duet miał
dostarczyć na łamach dziewięciu zeszytów spektakularną, niezapomnianą opowieść
z Kal-Elem w roli głównej, która będzie mieszanką wszystkiego tego, co w
komiksach z Supermanem najlepsze. Czy jest w ogóle możliwe, aby współpraca
dwóch tak wielkich i uznanych twórców DC mogła nie zakończyć się spektakularnym
hitem? A jednak tym razem wyszło słabiej, niż można było się spodziewać. Nie
znaczy to jednak, że lektura tego albumu nie dostarcza pozytywnych wrażeń, jest
ich całkiem sporo.
Fani Supermana nie mają w Polsce łatwo. Praktycznie co
miesiąc Egmont wydaje przynajmniej jeden komiks związany z Batmanem, natomiast
pozycji z eSem w roli głównej jest jak na lekarstwo. Restart z 2011 roku wcale
nie sprawił, że łatwo wybrać jakieś ciekawe i gwarantujące zainteresowanie
czytelników (oraz zysk wydawcy) historie z Człowiekiem ze Stali, gdyż tych, w
przeciwieństwie do przygód zamaskowanego obrońcy Gotham City, nie powstało aż
tak dużo. Większe zatem prawdopodobieństwo, że spotkamy Supermana na łamach
rodziny tytułów związanych z Ligą Sprawiedliwości. Nie dziwi zatem kompletnie
fakt, że po przerwie dzielącej nas od wydania trylogii Granta Morrisona, Egmont
zdecydował się sięgnąć po SUPERMAN: WYZWOLONY, za którym to albumem przemawiają
trzy podstawowe zalety. Po pierwsze ciepło przyjęty wśród polskiego odbiorcy
scenarzysta Scott Snyder, którego BATMANY, czy też AMERYKAŃSKI WAMPIR cieszą
się dużym wzięciem. Po drugie Jim Lee, którego kreska jest od lat powszechnie
lubiana i którego nazwisko zapewnia określoną jakość oraz sprzedaż na
satysfakcjonującym poziomie. Po trzecie wreszcie komiks ten stanowi zamkniętą
całość, a tym samym nie jesteśmy zmuszeni orientować się w wydarzeniach, które
w tym samym czasie rozgrywały się na łamach innych serii wydawanych przez DC
Comics.
Nie łatwo stworzyć coś nowego i oryginalnego wokół
Ostatniego Syna Planety Krypton, ale co jakiś czas ktoś się tego zadania
podejmuje. Scott Snyder proponuje nam historię zakrojoną na szeroką skalę,
napisaną z dużym rozmachem i angażującą najbardziej znane postacie ze świata
Supermana. Nie brakuje w niej spektakularnych wybuchów, epickich pojedynków,
czy też innych miłych dla oka, szeroko rozumianych fajerwerków. Całość skupia
się na tajemniczym kosmicie o imieniu Wraith, który stanowi bardziej mroczne
odbicie tytułowego bohatera. (Później Geoff Johns oraz John Romita Jr pójdą tym
tropem i zaprezentują nam Ulyssesa w czasie swojego runu w serii SUPERMAN). Przy
okazji dostajemy inne spojrzenie na atak nuklearny na Nagasaki z 1945 roku i
poznajemy dwie nowe organizacje. Jedna z nich to grupa cyberterrorystów, którzy
pragną, z wykorzystaniem pozaziemskiej technologii, przeobrazić, rozwinąć na
nowo planetę według własnego widzimisię. Druga grupa to tajna komórka
działająca od końca lat 30. ubiegłego wieku w ramach amerykańskiej armii, a
obecnie dowodzona przez generała Lane’a. W tle także swoje pięć minut dostaje Lex Luthor, ale jego obecność jest kompletnie zbędna i wymuszona.
Wraith, który w trakcie opowieści przechodzi przemianę i z
mentora/starszego brata/pomocnika Supermana staje się jego przeciwnikiem,
zupełnie nie zachwyca. Jest to postać płytka, jednowymiarowa i najzwyczajniej
mało ciekawa. Zupełnie inaczej ma się sprawa z Lois Lane, która w jednej chwili
bez wahania chwyta za stery spadającego samolotu, zaś w drugiej ratuje skórę
samemu Supermanowi. Taką Lois z przyjemnością się ogląda. Swoje pięć minut
dostają także Wonder Woman oraz Batman. Zwłaszcza ten drugi zalicza udany
występ, co akurat patrząc na nazwisko scenarzysty, nie powinno dziwić. Starcie
Mrocznego Rycerza z Wraithem w jaskini to jedno z najlepszych i godnych
zapamiętania wydarzeń z całego komiksu. Komiksu, którego postacią przewodnią
jest przecież Superman.
Całość zaczyna się nawet dosyć obiecująco, ale ostatecznie
cierpi na znany w przypadku Snydera syndrom słabego zakończenia. Finał
rozczarowuje głównie za sprawą mało logicznych decyzji dokonywanych przez
Supermana, czy też Wraitha. Ten pierwszy zbyt łatwo daje się przekonać
Luthorowi, a co dziwniejsze, będąc znanym z walki o każde, nawet najmniejsze
życie, nagle decyduje się bez zastanowienia zgładzić całą flotę kosmitów.
Kosmitów, których intencje są równie niejasne, co motywy kierujące poczynaniami
tajemniczego Wraitha. Prowadzenie na raz kilku, swoją drogą nawet ciekawych,
wątków niestety doprowadza do tego, że pod koniec praktycznie żaden z nich nie
zostaje zakończony w sposób satysfakcjonujący. Snyder wpada też momentami w
pułapkę edytorską, gdyż siłą rzeczy musi dopasować się do realiów panujących w
danym czasie w New 52, gdzie przykładowo Superman jest w związku z Wonder
Woman, a nie z Lois Lane.
Przejdźmy na chwilę do samych rysunków. Oryginalnie wydawana
w cyklu miesięcznym seria miała spore opóźnienia (9 zeszytów od czerwca 2013 do
listopada 2014), ale to akurat nie powinno dziwić, gdy za ilustracje odpowiada
Jim Lee. Jak wiadomo, nie jest on demonem szybkości, a prezentowany przez niego
styl wymaga sporego nakładu czasu. Gdy rysował pierwsze zeszyty LIGI
SPRAWIEDLIWOŚCI, widać było, że Lee ma problemy z wyrobieniem się na czas, przez
co odbijało się to na jakości jego szkiców. Tym razem można śmiało stwierdzić,
że warto było czekać trochę dłużej, dzięki czemu mamy okazję podziwiać Jima w bardzo dobrej formie. Gdy dodamy do tego tusz nakładany przez jego wieloletniego
współpracownika, Scotta Williamsa, a także speca od dobierania kolorów w osobie
Alexa Sinclaira, to otrzymujemy pod względem wizualnym dopieszczony pod każdym
względem końcowy produkt. Miłą odmianą są także krótkie epilogi oraz flashbacki
wykonane przez Dustina Nguyena, który słynie z tego, że zawsze, gdziekolwiek by
się nie pojawiał ze swoimi pracami, staje na wysokości zadania. Nie inaczej
jest w tym przypadku.
W ramach dodatków dostajemy na końcu kilkanaście przedruków
okładek, zarówno tych standardowych, jak i alternatywnych, które pochodzą z
wybranych zeszytów tej mini serii. Jest to jedynie namiastka tego, co
umieszczono w amerykańskim wydaniu deluxe, gdzie wariantów umieszczono aż 55, a
do tego dodano jeszcze szkicownik Jima Lee.
SUPERMAN WYZWOLONY to genialnie zilustrowana i tylko
poprawnie napisana opowieść z udziałem Człowieka ze Stali, której lektura
dostarczy sporo frajdy, ale która z pewnością nie zapadnie na dłużej w pamięci.
Komiks ten zadowoli zwłaszcza tych spośród rodzimych fanów historyjek z gatunku
superhero, którzy przede wszystkim zwracają uwagę na dobrze wykonaną szatę
graficzną i którzy lubują się w epicko ukazanych scenach walki z udziałem
sporej liczby gościnnych herosów oraz złoczyńców, a także w klimatach
związanych z obroną Ziemi przed kosmicznym najeźdźcą. Nie trzeba zbytnio wysilać swoich szarych
komórek, a akcja toczy się bardzo szybko i przez to komiks dostarcza solidną
dawkę prostej, łatwo przyswajalnej i niezobowiązującej lektury. Osoby szukające
oryginalnych i ambitnych historii z Supermanem w roli głównej mogą, podobnie jak
ja, poczuć mniejszy bądź większy niedosyt. Szkoda, że Snyder nie sprawdził się
do końca w świecie Supermana, może innym razem pokaże, że i z tej postaci
potrafi wyciągnąć znacznie więcej.
Ocena: 3,5/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUPERMAN UNCHAINED #1 - 9
Serdeczne podziękowania kierujemy w stronę wydawnictwa Egmont Polska, które udostępniło nam egzemplarz do recenzji.
SUPERMAN: WYZWOLONY możecie nabyć w sklepie ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz