czwartek, 14 listopada 2019

GREEN ARROW


Prosty tytuł, nieskomplikowana okładka, ale w środku wcale nie taka banalna historia.

Egmont zaskoczył tą zapowiedzią dużą liczbę czytelników, w tym moją skromną osobę, decydując się wydać u nas cały run Jeffa Lemire'a i Andrei Sorrentino, jaki obaj stworzyli kilka lat temu w ramach serii GREEN ARROW. I to od razu w jednym, wypasionym tomie! Wydawało się, że temat New 52 jest już w przypadku tego wydawcy całkowicie zamknięty, a tymczasem w nasze ręce trafia taka sympatyczna niespodzianka. Jest to jeden spośród tych wysoko cenionych i wartościowych runów, jakie ujrzały światło dzienne w okresie znanym jako Nowe DC Comics, i których za pierwszym razem w polskiej wersji językowej zabrakło. Na szczęście jedna z tych zaległości została właśnie nadrobiona, a skoro na okładce widnieje nazwisko Lemire'a, to już jest chyba dla wielu wystarczający powód, aby dać jego wersji Szmaragdowego Łucznika szansę.

Nie wszystkie odnowione genezy, jakie zaplanowano na wrzesień 2011 roku pod szyldem New 52, okazały się trafionymi w punkt i przypadły do gustu czytelnikom komiksów DC. Jednym z niewypałów okazał się GREEN ARROW, którego twórcy zmienili się dosyć szybko, począwszy od J.T. Krula, Keitha Giffena, Dana Jurgensa, aż po Ann Nocenti. Przez 16 zeszytów tytuł ten był polem do różnych eksperymentów, aż wreszcie zapadła decyzja, aby zacząć wszystko od początku. Można zatem powiedzieć, że właściwy start serii nastał wraz z zeszytem 17, kiedy swoją szansę na nakreślenie własnej wizji przygód Olivera Queena otrzymał jeden z najlepszych fachowców na rynku - Jeff Lemire. Nie trzeba zatem znać wydarzeń z wcześniejszych zeszytów, gdyż Kanadyjczyk w taki sposób rozpoczął swoją pracę, aby każdy mógł się bez problemu odnaleźć w panujących na wstępie realiach. Świeży start dla czytelnika, a także świeży dla głównego bohatera, ale w zupełnie innym klimacie, niż to było do tej pory.


Lemire od samego początku zaczyna od przysłowiowego trzęsienia ziemi, wywracając do góry nogami życie tytułowego bohatera. Większość tego, co Oliver wiedział na temat siebie oraz na temat swojej rodziny okazuje się nieprawdą. W nagły i brutalny sposób wyrwany zostaje z dotychczasowej strefy komfortu, a tajemnicze siły robią wszystko, aby oczernić jego imię oraz usunąć trwale ze sceny. Uważał się za mistrza w posługiwaniu się łukiem, ale okazuje się w bolesny sposób, że są od niego znacznie lepsi. Wygląda jak oklepany i przewidywalny trochę scenariusz filmowy, ale za sprawą Lemire'a ma się przeczucie, iż obcujemy z czymś jakościowo większym, lepszym. Oliver wyrusza w podwójną podróż, z jednej strony szukając odpowiedzi na temat swojego przeciwnika, zaś z drugiej próbując na nowo odnaleźć swoje ja, własne miejsce oraz cel w życiu. Odbywa po raz kolejny w swoim życiu symboliczny rytuał przejścia, którego celem jest dojrzenie do roli człowieka, dojrzenie do roli superbohatera, nauczenie się zaufania i współpracy z innymi ludźmi. Jest ciężko, momentami nawet beznadziejnie, ale doświadczenia zebrane w starciu z Komodo, Hrabią Vertigo, czy Richardem Dargonem, czynią Green Arrowa silnym, jak nigdy wcześniej. Motyw drogi, podróży, a wszystko kręci się nieprzypadkowo wokół wyspy, gdzie historia ma swój początek oraz koniec. 

Historia porusza i wciąga od samego początku. Nuta niepewności, tajemniczości, dużo znaków zapytania, nieoczekiwane zwroty akcji i kolejno odkrywane karty przez scenarzystę budują niesamowity klimat. W przeciwieństwie do wielu wcześniejszych opowieści z udziałem GA, ta jest zdecydowanie mroczna, bardziej poważna (praktycznie brak podśmiewywania się i głupawych odzywek), zmieniająca na zawsze życie Olivera i jego najbliższych. Fabułę cechuje duży dynamizm i mnóstwo pędzącej do przodu akcji, przez co ciężko się oderwać i bez problemu można wchłonąć to tomisko na jeden raz, gdyż szkoda przerywać w trakcie. Na planszach jest aż gęsto od latających w powietrzu strzał, mamy sporo przelanej krwi oraz walających się trupów. W przeciwieństwie do Mrocznego Rycerza, który podobnie jak GA nie posiada żadnych supermocy, ten drugi wyjątkowo nie ma chwil zawahania i nie luzuje ręki, kiedy trzeba zadać śmiertelny cios.


Oprócz gościnnego występu Batmana (zaledwie kilka kadrów) z okazji nawiązania do ROKU ZEROWEGO, swoje pięć minut dostaje również Katana. Podoba mi się bardzo, jak logicznie twórcy udało się wplątać tą postać w wątek dotyczący siedmiu klanów i Outsiderów. Mieszając w mitologii Szmaragdowego Łucznika, Lemire wprowadza również pewne elementy z serialu telewizyjnego, jak chociażby postać Johna Diggle'a, czy zmodyfikowany kostium głównego bohatera.

Niezwykły klimat tego komiksu zostaje dodatkowo podkreślony ilustracjami włoskiego artysty, Andrei Sorrentino. Nie jest to jego pierwsza współpraca ze znanym kanadyjskim scenarzystą, stąd panowie świetnie się rozumieją, a Lemire często wręcz specjalnie tak planuje fabułę, aby dopasować poszczególne fragmenty do stylu Włocha. A styl ten nie należy do grzecznych, klasycznych, lubianych przez wszystkich i pasujących do każdej historii. Kreska jest brudna, nieszablonowa, bardzo dynamiczna i z zastosowaniem nietypowego układu kadrów. Podziw budzą nie tylko sceny pojedynków, ale również to, jak Sorrentino rysuje krajobraz miast, czy też scenerię wyspy. Jak bawi się konwencją i w wymyślny sposób prezentuje wybrane sceny, tworzy fenomenalne, szczegółowe dwustronicowe rozkładówki.  Od samego początku zakochałem się w tych ilustracjach i - to zabrzmi pewnie jak powtarzany wielokrotnie banał - trudno wyobrazić sobie podobny efekt, gdyby stroną graficzną zajął się inny artysta. Ogromny wpływ na jakość rysunków ma w tym wypadku osoba kolorysty. Marcelo Maiolo umiejętnie i oszczędnie dobiera barwy, podkreślając często i gęsto istotne sceny z wykorzystaniem bieli, czerni oraz czerwieni. Ciekawy i przyjemny dla oka efekt. Jedynie dwa, krótsze epizody są autorstwa występujących w gościnnych rolach Denysa Cowana oraz Billa Sienkiewicza, zaś cała reszta to zasługa Sorrentino i Maiolo. Dzięki temu przygody Olivera i jego towarzyszy śledzi się bardzo płynnie, co niewątpliwie stanowi duży atut tej pasjonującej opowieści.

Album ten składa się z prawie 500 stron, przez co z pewnością robi wrażenie swoją wielkością. Co za tym idzie wysoka jest również cena widniejąca na okładce - 139,99zł, ale oczywiście nie jest żadnym problemem zakupienie w różnych miejscach tego komiksu za mniej niż stówkę. Zapewniam jednak, że nie są to pieniądze wyrzucone w błoto. Jak to w przypadku deluxów, dostajemy solidnie zrobiony produkt zapakowany w twardą oprawę z obwolutą. Oprócz tradycyjnego już posłowia, z cyklu o wszystkim i o niczym, dostajemy również wstęp autorstwa Marka Millara. Brytyjski twórca najkrócej mówiąc cieszy się w nim, że Green Arrow wreszcie stał się popularną postacią. Pod koniec znajdziemy także trzynaście stron dodatków, na które składają się szkice postaci oraz projekty okładek. Z kolei okładki z poszczególnych zeszytów są umieszczone przed konkretnym rozdziałem, czyli tak jak lubię.


Lemire i Sorrentino okazali się odpowiednimi ludźmi na odpowiednich miejscach, mieszając znane i sprawdzone elementy z nowymi rozwiązaniami, osiągając przy tym niezwykle satysfakcjonujący efekt zarówno pod kątem fabuły, jak i warstwy wizualnej. Run ten dostarcza wiele przyjemnych doznań podczas lektury, jest spójny od początku do samego końca, a całość nie wypada z głowy natychmiast po odłożeniu na półkę. DC nie wymazuje też tego dorobku wraz z nastaniem Odrodzenia, gdzie w scenariuszu Benjamina Percy'ego widać konsekwencje wielu wydarzeń/pomysłów, jakie zaproponował wspomniany już powyżej wielokrotnie duet twórców. Mówiąc krótko jest to ze wszech miar godna polecenia pozycja, trafiająca w gusta zarówno wiernego fana przygód Green Arrowa, jak i kogoś, kto do tej pory nie zaliczał się do tego grona.

DC deluxe okazała się idealną linią i formatem, aby przedstawić zasługującą na takie potraktowanie historię stworzoną w latach 2013/14. Czy sięgnięcie po nią przez Egmont oznacza, że być może doczekamy się kiedyś w naszym kraju również innej, czekającej w kolejce na wydanie perełki z czasów New 52? Przykładowo takiego SWAMP THINGA autorstwa Scotta Snydera? Wcale bym się nie obraził.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów GREEN ARROW v5 #17-34, GREEN ARROW: FUTURES END #1 oraz SECRET ORIGINS #4.

Będący przedmiotem tej recenzji album znajdziecie na Egmont.pl oraz ATOM Comics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz