piątek, 1 listopada 2019

JUSTICE LEAGUE ODYSSEY vol. 2: DEATH OF THE DARK

Recenzja powstała na podstawie wydań w formie zeszytowej.

Pierwszy tom serii JUSTICE LEAGUE ODYSSEY był zdecydowanie bardziej początkiem dłuższej historii niż samodzielną opowieścią. W dodatku, początkiem umiarkowanie udanym. Wraz z tomem drugim, funkcję scenarzysty przejął Dan Abnett, co dawało nadzieję, na poprawę poziomu. O tym, czy moje oczekiwania zostały spełnione, napisałem w dalszej części tego tekstu.

Gdybym miał przedstawić w standardowy sposób zarys fabularny, zacząłbym do tego, że na początku,  na odległej planecie, Darkseid walczy z jakimiś fioletowymi postaciami. Dalej, opisałbym kilka ważnych scen pozostałych głównych postaci, streszczając najważniejsze informacje z początkowego jednego lub półtora zeszytu tego tomu.  Jeśli by mi się chciało, mógłbym też dodać jakąś dodatkową obserwację lub pytanie retoryczne.  Niestety w tym konkretnym tomie, takie podejście mogłoby trochę zamazać całokształt, dlatego spróbuje tak akapit napisać trochę inaczej. Przedstawione w pierwszym wydaniu zbiorczym, ruchy religijne czczące Cyborga, Starfire i Azralera, nie są jakoś specjalnie spełnione kiedy spotkają darzone kultem osoby. Nie mniej czytelnik, już wie, że bohaterowie Ci potrafią się nagle zmienić, przekształcając swój głos i sposób postępowania. Najbardziej znanym wykorzystanym tutaj czarnym charakterem jest wspomniany Darkseid, który jednak nie jest agresywny i komunikuje, że ma szczere intencje. Bardziej jednoznacznie negatywną postacią jest tutaj, Blackfire, której jednak nie przedstawia się zbyt interesująco. No naprawdę, jeśli tak niekonsekwentnie działa ona jako dowódca wojsk, to aż można współczuć jej podwładnym. Poza tym jest tutaj kilka walk (w których od razu wiadomo kto wygra) oraz wyczekiwane od początku historii, wytłumaczenie czego Darkseid oczekiwał od sprowadzonych z Ziemi bohaterów. 

Wydanie zbiorcze nie jest przesadnie angażujące. Można powiedzieć, że stanowi przekrój wielu wad obecnych w amerykańskim komiksie (włączając w to dziury w logice czy seksualizację żeńskich postaci). Czytałem go raczej z oczekiwaniem na to co będzie dalej, niż z emocjami dotyczących tego co mam właśnie przed oczami. Moja lektura mijała dość spokojnie, gdy nagle dotarłem do zakończenia historii, walącego mnie treścią po głowie. Przyznaje, że tak samo jako po pierwszym rozdziale, tak i po drugim pojawiła mi się nadzieja, że może coś jeszcze z tej serii będzie. Jadnak, przeczytałem już początek przyszłego trzeciego story-arcu i niestety mam obawy, że w tym wypadku nadzieja ponownie może okazać się płonna.

Pisałem wcześniej, że  recenzowany komiks może stanowić przekrój wad w amerykańskim komiksie. Dotyczy to też niestety również organizacji warstwy wizualnej.  Za komiks w jednym wydaniu zbiorczym jest odpowiedzialne czterech rysowników:  Will Conrad (zeszyty #7, #11 i #12), Daniel Sampere (#8 i #9) Carmine Di Giandomenico (#6) i Juan Albarran (#10). Poza tym, że style tych osób trochę różnią się od siebie, to jeszcze potrafią się one częściowo zmieniać na przestrzeni pojedynczych zeszytów. Mimo tego, że niektóre grafiki mogą się podobać, to wizualna część komiksu, jest bardziej wytworem pośpiechu korporacyjnego wydawcy, niż spełnionego artyzmu. Nadmienię, że narysowano tutaj sporo eksplozji wyładowań czy innych rozbłysków.

Czy komiks jest beznadziejny? Nie jest. Czy go bym polecił? Też nie bardzo. Nazwisko Dana Abnetta jako scenarzysty, nie zagwarantowało mu niestety z miejsca wysokiego poziomu. Jeśli ktoś czuje silny deficyt komiksów z akcją osadzoną poza naszą planetą, od biedy może po niego sięgnąć. Ze swojej strony napiszę, że jeśli kolejny tom wprawi mnie w zachwyt, to postaram się wyrazić to w jego recenzji. Jeśli moje odczucia będą gorsze, to też mam nadzieję, że też uda mi się przygotować tekst o tym trejdzie dla blogu.
   
Kędzior
   
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów JUSTICE LEAGUE ODYSSEY #6-#12.
    
W sprzedaży jest dostępne w sklepie ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz