UWAGA: poniższy tekst powstał dla serwisu KZ jakoś w okolicach 2011 roku (nie pamiętam dokładnie). Jego ostatnie dwie części oczywiście zostały dopisana dziś, by zaktualizować omawiane wydarzenia. Zapraszam do lektury :)
----
Jest druga połowa września 2010 roku, gdy Dan DiDio, szef wydawnictwa DC Comics, ogłasza, że wraz z końcem roku przestaje istnieć WildStorm Productions. Tym samym kończy się historia imprintu, który przeżył dokładnie 18 lat i wydał pod swoim szyldem wiele ciekawych komiksów. A to, że te niemal dwie dekady obfitowały w wiele dobrych tytułów i udanych inicjatyw, postaram się udowodnić opowiadając historię Wildstormu.
Lata w Image
Omawiane wydawnictwo zostaje zamknięte przez szefa DC, ale do życia powołano go wraz z uruchomieniem pięciu innych studiów, wchodzących w skład Image Comics – nowego gracza na komiksowym rynku. Za jego powstanie odpowiedzialny jest zwłaszcza jeden człowiek: Jim Lee – wówczas świetny rysownik, który do dziś dzierży rekord sprzedanych egzemplarzy pojedynczego komiksu. Skłócony z poprzednim szefostwem, Lee przyjął ofertę Todda McFarlane’a oraz kilku innych uznanych twórców i rozpoczął pracę polegającą na stworzeniem nowych postaci, które mogłyby konkurować z tytułami wydawanymi przez amerykańską wydawniczą „wielką dwójkę”. Jim Lee ochoczo zabrał się do pracy, a ponieważ miał także talent do wyszukiwania młodych i uzdolnionych komiksowych twórców, jego ekipa zaczęła się rozrastać. W końcu Lee nawiązał bliską współpracę z takimi osobami jak Brandon Choi, Scott Campbell czy niedoszły właściciel własnego studia w Image – Whilce Portacio. To właśnie oni stoją za wielkim sukcesem, który wkrótce potem odniosły tytuły z Wildstormu.
Za oficjalny początek życia Wildstormu należy uznać rok 1992, gdy na półki sklepowe trafiły pierwsze numery „WildC.A.T.S. v1” i „Gen13 v1”. Były to pierwsze, ale jednocześnie najważniejsze wyniki współpracy Jima Lee i Brandona Choia. Oba te tytuły odniosły sukces, ale także oba wywołały spory szum. Kontrowersje dotyczyły przede wszystkim zawartych w komiksach postaci kobiecych. Rysowane przez Jima Lee bohaterki „WildC.A.T.S.” charakteryzowały się tym, iż były możliwie minimalnie odziane i prezentowane były w pozach, które eksponowały najbardziej ich „atuty”. Niemal te same oskarżenia dotykały serię „Gen13”, lecz tu sprawa była znacznie poważniejsza. Tytuł ten opowiadał o grupie kilkunastolatków obdarzonych supermocami, a tymczasem kolejni rysownicy uparcie odbierali im kolejne części garderoby. Oberwało się również Choiowi, który napisał do jednego z zeszytów dość „mocną” jak na ówczesny komiks dla nastolatków, scenę miłosną pomiędzy dwoma dziewczynami.
Jak nietrudno się domyślić, kontrowersje te nie zaszkodziły wspomnianym tytułom, lecz znacznie wywindowały je w górę w comiesięcznej liście sprzedaży. Sukces ten nie mógł przejść niezauważony i dlatego Lee i jego ekipa poszli za ciosem. W latach 1993-95 powstają takie tytuły jak „StormWatch”, „Deathblow” czy „Wetworks” (którego współtwórcą był Whilce Portacio), a „WildC.A.T.S.” i Gen13” są z powodzeniem kontynuowane.
Aby wykorzystać niewątpliwy sukces przedsięwzięcia, Lee postanawia oddzielić swoje tytuły od reszty Imageverse. Tak powstaje projekt o nazwie „Wildstorm Rising”, który okazuje się pierwszym w historii wydawcy crossoverem i skupiał jedynie tytuły, jakich twórcą był Jim lub jego najbliżsi współpracownicy. Po jego zakończeniu, Wildstorm staje się już oficjalnie oddzielnym tworem w wydawnictwie Image. By zdobyć jak najwięcej nowych odbiorców, wkrótce powstają dwa animowane projekty. Niestety, kreskówkowe „WildC.A.T.S.” zostaje szybko skasowane (po pierwszym sezonie), a „Gen13” nie doczekuje nawet telewizyjnej emisji pierwszego odcinka. Porażkę w tym polu wydawnictwo powetowało sobie dość dużą i na pewno bardzo niespodziewaną popularnością fabularnej gry karcianej osadzonej w realiach Wildstorm Universe.
Rok 1995 przynosi debiut pierwszego imprintu wydawnictwa – Homage Comics skupia się na autorskich projektach wielu uznanych, komiksowych twórców, nie mających jednak nic wspólnego z głównym uniwersum Wildstormu. I projekt ten okazuje się być kolejnym strzałem w przysłowiową dziesiątkę, gdyż przynosi wiele doskonałych tytułów. To właśnie pod szyldem Homage wydane zostają takie komiksy jak „Astro City” Kurta Busieka, „Strangers In the Paradise” Terry’ego Moore’a, „Red” Warrena Ellisa czy też „Zero Girl” Sama Kietha. Imprint ten przetrwał w strukturach wydawnictwa do roku 2004, gdy tytuły wchodzące w jego skład zostały włączone do tworu zwanego Wildstorm Signature Series.
Niemal dokładnie dwa lata później Wildstorm Productions sprowadza na świat swoje drugie dziecko. Cliffhanger, bo o tym malutkim imprincie mowa, założony został przez Joego Madureirę, J. Scotta Campbella i Humberto Ramosa. Panowie ci również stworzyli kilka udanych tytułów, takich jak znany w Polsce „Battle Chasers”, „Steampunk” czy również wydany w naszym kraju „Arrowsmith” (Mucha Comics). Podobnie jak Homage, również i Cliffhanger przetrwał do 2004 roku i stał się częścią Wildstorm Signature Series, które połączyło oba te imprinty w jeden.
Rok 1997 był przełomowym dla Wildstormu. To właśnie wtedy zdecydowano się oddać wszystkie główne serie wydawcy w ręce nowych, pierwszoligowych scenarzystów i rysowników. Przykładowo, Alan Moore dostał za zadanie zakończyć z klasą pierwszy wolumin „WildC.A.T.S.”, a Joe Casey i Sean Phillips rozpoczęli pracę nad drugim. Adam Warren przejął pisanie „Gen13 v2” i całkowicie zmienił oblicze tej serii. Największe i najważniejsze były jednak zmiany, których sprawcą został Warren Ellis. Scenarzysta ten zajął się odświeżeniem nieco podupadłej serii „StormWatch v1”, a także wprowadził do WildStorm Universe grupę bohaterów nazywających się DV8. Z obu tych zadań wyszedł nawet bardziej niż z obronną ręką, bo oba te tytuły, wraz z „WildCats v2”, zostały rynkowymi przebojami i każdy z nich sprzedawał się bardzo dobrze. To właśnie na łamach serii Ellisa zadebiutowali tacy herosi jak Midnighter czy Apollo.
Omawiane wydawnictwo zostaje zamknięte przez szefa DC, ale do życia powołano go wraz z uruchomieniem pięciu innych studiów, wchodzących w skład Image Comics – nowego gracza na komiksowym rynku. Za jego powstanie odpowiedzialny jest zwłaszcza jeden człowiek: Jim Lee – wówczas świetny rysownik, który do dziś dzierży rekord sprzedanych egzemplarzy pojedynczego komiksu. Skłócony z poprzednim szefostwem, Lee przyjął ofertę Todda McFarlane’a oraz kilku innych uznanych twórców i rozpoczął pracę polegającą na stworzeniem nowych postaci, które mogłyby konkurować z tytułami wydawanymi przez amerykańską wydawniczą „wielką dwójkę”. Jim Lee ochoczo zabrał się do pracy, a ponieważ miał także talent do wyszukiwania młodych i uzdolnionych komiksowych twórców, jego ekipa zaczęła się rozrastać. W końcu Lee nawiązał bliską współpracę z takimi osobami jak Brandon Choi, Scott Campbell czy niedoszły właściciel własnego studia w Image – Whilce Portacio. To właśnie oni stoją za wielkim sukcesem, który wkrótce potem odniosły tytuły z Wildstormu.
Za oficjalny początek życia Wildstormu należy uznać rok 1992, gdy na półki sklepowe trafiły pierwsze numery „WildC.A.T.S. v1” i „Gen13 v1”. Były to pierwsze, ale jednocześnie najważniejsze wyniki współpracy Jima Lee i Brandona Choia. Oba te tytuły odniosły sukces, ale także oba wywołały spory szum. Kontrowersje dotyczyły przede wszystkim zawartych w komiksach postaci kobiecych. Rysowane przez Jima Lee bohaterki „WildC.A.T.S.” charakteryzowały się tym, iż były możliwie minimalnie odziane i prezentowane były w pozach, które eksponowały najbardziej ich „atuty”. Niemal te same oskarżenia dotykały serię „Gen13”, lecz tu sprawa była znacznie poważniejsza. Tytuł ten opowiadał o grupie kilkunastolatków obdarzonych supermocami, a tymczasem kolejni rysownicy uparcie odbierali im kolejne części garderoby. Oberwało się również Choiowi, który napisał do jednego z zeszytów dość „mocną” jak na ówczesny komiks dla nastolatków, scenę miłosną pomiędzy dwoma dziewczynami.
Jak nietrudno się domyślić, kontrowersje te nie zaszkodziły wspomnianym tytułom, lecz znacznie wywindowały je w górę w comiesięcznej liście sprzedaży. Sukces ten nie mógł przejść niezauważony i dlatego Lee i jego ekipa poszli za ciosem. W latach 1993-95 powstają takie tytuły jak „StormWatch”, „Deathblow” czy „Wetworks” (którego współtwórcą był Whilce Portacio), a „WildC.A.T.S.” i Gen13” są z powodzeniem kontynuowane.
Aby wykorzystać niewątpliwy sukces przedsięwzięcia, Lee postanawia oddzielić swoje tytuły od reszty Imageverse. Tak powstaje projekt o nazwie „Wildstorm Rising”, który okazuje się pierwszym w historii wydawcy crossoverem i skupiał jedynie tytuły, jakich twórcą był Jim lub jego najbliżsi współpracownicy. Po jego zakończeniu, Wildstorm staje się już oficjalnie oddzielnym tworem w wydawnictwie Image. By zdobyć jak najwięcej nowych odbiorców, wkrótce powstają dwa animowane projekty. Niestety, kreskówkowe „WildC.A.T.S.” zostaje szybko skasowane (po pierwszym sezonie), a „Gen13” nie doczekuje nawet telewizyjnej emisji pierwszego odcinka. Porażkę w tym polu wydawnictwo powetowało sobie dość dużą i na pewno bardzo niespodziewaną popularnością fabularnej gry karcianej osadzonej w realiach Wildstorm Universe.
Rok 1995 przynosi debiut pierwszego imprintu wydawnictwa – Homage Comics skupia się na autorskich projektach wielu uznanych, komiksowych twórców, nie mających jednak nic wspólnego z głównym uniwersum Wildstormu. I projekt ten okazuje się być kolejnym strzałem w przysłowiową dziesiątkę, gdyż przynosi wiele doskonałych tytułów. To właśnie pod szyldem Homage wydane zostają takie komiksy jak „Astro City” Kurta Busieka, „Strangers In the Paradise” Terry’ego Moore’a, „Red” Warrena Ellisa czy też „Zero Girl” Sama Kietha. Imprint ten przetrwał w strukturach wydawnictwa do roku 2004, gdy tytuły wchodzące w jego skład zostały włączone do tworu zwanego Wildstorm Signature Series.
Niemal dokładnie dwa lata później Wildstorm Productions sprowadza na świat swoje drugie dziecko. Cliffhanger, bo o tym malutkim imprincie mowa, założony został przez Joego Madureirę, J. Scotta Campbella i Humberto Ramosa. Panowie ci również stworzyli kilka udanych tytułów, takich jak znany w Polsce „Battle Chasers”, „Steampunk” czy również wydany w naszym kraju „Arrowsmith” (Mucha Comics). Podobnie jak Homage, również i Cliffhanger przetrwał do 2004 roku i stał się częścią Wildstorm Signature Series, które połączyło oba te imprinty w jeden.
Rok 1997 był przełomowym dla Wildstormu. To właśnie wtedy zdecydowano się oddać wszystkie główne serie wydawcy w ręce nowych, pierwszoligowych scenarzystów i rysowników. Przykładowo, Alan Moore dostał za zadanie zakończyć z klasą pierwszy wolumin „WildC.A.T.S.”, a Joe Casey i Sean Phillips rozpoczęli pracę nad drugim. Adam Warren przejął pisanie „Gen13 v2” i całkowicie zmienił oblicze tej serii. Największe i najważniejsze były jednak zmiany, których sprawcą został Warren Ellis. Scenarzysta ten zajął się odświeżeniem nieco podupadłej serii „StormWatch v1”, a także wprowadził do WildStorm Universe grupę bohaterów nazywających się DV8. Z obu tych zadań wyszedł nawet bardziej niż z obronną ręką, bo oba te tytuły, wraz z „WildCats v2”, zostały rynkowymi przebojami i każdy z nich sprzedawał się bardzo dobrze. To właśnie na łamach serii Ellisa zadebiutowali tacy herosi jak Midnighter czy Apollo.
Niestety, pod koniec XX wieku rozpoczął się kryzys na amerykańskim rynku komiksowym, który uderzył zwłaszcza w mniejszych edytorów. Zauważając malejące słupki sprzedaży, Jim Lee rozpoczął szukać sposobu, który sprawiłby, że tytuły z Wildstormu nie musiałyby martwić się o swoją przyszłość. Zagwarantowałoby to tylko wykupienie od Image Comics przez jednego z wydawniczej „wielkiej dwójki”. Tak też się stało i w 1998 Wildstorm przeniósł się do DC Comics, stając się tym razem imprintem tego edytora, nie tylko potężnie uderzając w komiksowe uniwersum Image, lecz też w samo to wydawnictwo. No i przy okazji doprowadzając do szału Alana Moore'a, o czym nieco później.
Lata w DC
Dziecko Jima Lee rozpoczęło działalność w nowym domu od mocnego uderzenia. Ellis, który odpowiednio wcześniej doprowadził do zamknięcia swojego „StormWatch v2”, zaatakował półki sklepowe dziełem kontrowersyjnym i zmieniającym wówczas podejście do kwestii superbohaterów. „The Authority v1”, bo o tej serii mowa, wraz z końcem XX wieku wprowadza do tego typu komiksów nieco świeżości. Postacie w niej występujące metodami działania są dalecy od ideału: nie boją się zabijać, są brutalni, a swoją działalność opierają na zastraszaniu i groźbach. Jeśli dodamy do tego homoseksualne wersje Batmana i Supermana, to mamy przepis na medialny szum i… murowany sukces. Ale to nie wszystko, bowiem wraz z Johnem Cassadayem – piekielnie uzdolnionym rysownikiem, Ellis stworzył „Planetary” – serię opowiadającą o tajnej organizacji zrzeszającej post-ludzi (czyli osobników z nadprzyrodzonymi mocami), która zajmowała się poznawaniem tajemnic, jakie stoją za powstaniem świata. Pomimo ciągłych opóźnień, seria ta była jedną z najchętniej kupowanych pozycji z logiem Wildstormu aż do jej zakończenia w 2009 roku.
Rok 1999 wart jest jednak odnotowania z jeszcze jednego powodu – powstania trzeciego już imprintu w strukturach Wildstormu. Tym razem na jego czele stanęła jedna osoba i był nią sam Alan Moore. Americas Best Comics (niezbyt skromna nazwa, nieprawdaż?) startuje z takimi tytułami jak „Liga Niezwykłych Gentlemanów”, „Top 10” czy „Tom Strong”. Jako ciekawostkę dodam, że ABC formalnie nadal istniało do końca 2010 roku, choć już od ładnych paru lat nie wypuszczano więcej jak jeden tytuł rocznie (2009 – „Top Ten v2”, 2010 – „Tom Strong and the Robots of Doom”). Sam Alan Moore odszedł pod koniec 2008 roku, by ponownie pisać komiksy niezależne, a jedyny tytuł z ABC, jaki przy nim pozostał, to „Liga…”, której nowe przygody wydaje już Top Shelf. Problem z tym projektem był jednak taki, że Jim Lee obiecał Alanowi totalną niezależność i nie ujawnił, że lada moment sprzeda WildStorm znienawidzonemu przez legendarnego scenarzystę wydawnictwu. Moore, kolejny raz w swojej karierze, musiał więc zrealizować kontrakt, którego na pewno by nie podpisał, gdyby miał pełną świadomość tego w co się pakuje.
Kolejną wartą odnotowania datą jest z pewnością rok 2001, gdy zdecydowano się na krok, który stał się pierwszym w kierunku zniszczenia Wildstormu. Tytuły dotąd związane z głównym uniwersum tego wydawcy dostały na okładkach znaczek „Eye of the Storm” i przemianowane zostały na komiksy dla dorosłego czytelnika (za wyjątkiem „Gen13 v2”). Ruszają takie serie jak „The Authority v2” Robbiego Morrisona, „StormWatch: Team Achilles”, „Sleeper” Eda Brubakera (gdzie pierwszy raz współpracował z Seanem Phillipsem, komiks ukaże się w Polsce w 2020 roku pod tytułem... ŚPIOCH!!!) i wreszcie „WildCats 3.0” Joego Caseya. O ile dwie pierwsze nie zostały przez fanów przyjęte zbyt ciepło, o tyle kolejne aspirowały do miana najlepszych tytułów w historii Wildstormu. Żeby to udowodnić, wystarczy wspomnieć, że seria „WildCats 3.0” została uznana jedną z dziesięciu najlepszych comiesięcznych pozycji komiksowych lat 2001-2010. Niestety, całą wymienioną powyżej czwórkę łączyło jedno – sprzedaż znacznie poniżej oczekiwanych wyników. Kilka miesięcy po crossoverze „Coup D’Etat” wszystkie te serie zostały skasowane. Najbardziej uderzyło to w Joego Caseya, który zrealizował jedynie nieco ponad połowę tego, co chciał pokazać w trzeciej serii o przygodach „Dzikich Kotów”.
Dziecko Jima Lee rozpoczęło działalność w nowym domu od mocnego uderzenia. Ellis, który odpowiednio wcześniej doprowadził do zamknięcia swojego „StormWatch v2”, zaatakował półki sklepowe dziełem kontrowersyjnym i zmieniającym wówczas podejście do kwestii superbohaterów. „The Authority v1”, bo o tej serii mowa, wraz z końcem XX wieku wprowadza do tego typu komiksów nieco świeżości. Postacie w niej występujące metodami działania są dalecy od ideału: nie boją się zabijać, są brutalni, a swoją działalność opierają na zastraszaniu i groźbach. Jeśli dodamy do tego homoseksualne wersje Batmana i Supermana, to mamy przepis na medialny szum i… murowany sukces. Ale to nie wszystko, bowiem wraz z Johnem Cassadayem – piekielnie uzdolnionym rysownikiem, Ellis stworzył „Planetary” – serię opowiadającą o tajnej organizacji zrzeszającej post-ludzi (czyli osobników z nadprzyrodzonymi mocami), która zajmowała się poznawaniem tajemnic, jakie stoją za powstaniem świata. Pomimo ciągłych opóźnień, seria ta była jedną z najchętniej kupowanych pozycji z logiem Wildstormu aż do jej zakończenia w 2009 roku.
Rok 1999 wart jest jednak odnotowania z jeszcze jednego powodu – powstania trzeciego już imprintu w strukturach Wildstormu. Tym razem na jego czele stanęła jedna osoba i był nią sam Alan Moore. Americas Best Comics (niezbyt skromna nazwa, nieprawdaż?) startuje z takimi tytułami jak „Liga Niezwykłych Gentlemanów”, „Top 10” czy „Tom Strong”. Jako ciekawostkę dodam, że ABC formalnie nadal istniało do końca 2010 roku, choć już od ładnych paru lat nie wypuszczano więcej jak jeden tytuł rocznie (2009 – „Top Ten v2”, 2010 – „Tom Strong and the Robots of Doom”). Sam Alan Moore odszedł pod koniec 2008 roku, by ponownie pisać komiksy niezależne, a jedyny tytuł z ABC, jaki przy nim pozostał, to „Liga…”, której nowe przygody wydaje już Top Shelf. Problem z tym projektem był jednak taki, że Jim Lee obiecał Alanowi totalną niezależność i nie ujawnił, że lada moment sprzeda WildStorm znienawidzonemu przez legendarnego scenarzystę wydawnictwu. Moore, kolejny raz w swojej karierze, musiał więc zrealizować kontrakt, którego na pewno by nie podpisał, gdyby miał pełną świadomość tego w co się pakuje.
Kolejną wartą odnotowania datą jest z pewnością rok 2001, gdy zdecydowano się na krok, który stał się pierwszym w kierunku zniszczenia Wildstormu. Tytuły dotąd związane z głównym uniwersum tego wydawcy dostały na okładkach znaczek „Eye of the Storm” i przemianowane zostały na komiksy dla dorosłego czytelnika (za wyjątkiem „Gen13 v2”). Ruszają takie serie jak „The Authority v2” Robbiego Morrisona, „StormWatch: Team Achilles”, „Sleeper” Eda Brubakera (gdzie pierwszy raz współpracował z Seanem Phillipsem, komiks ukaże się w Polsce w 2020 roku pod tytułem... ŚPIOCH!!!) i wreszcie „WildCats 3.0” Joego Caseya. O ile dwie pierwsze nie zostały przez fanów przyjęte zbyt ciepło, o tyle kolejne aspirowały do miana najlepszych tytułów w historii Wildstormu. Żeby to udowodnić, wystarczy wspomnieć, że seria „WildCats 3.0” została uznana jedną z dziesięciu najlepszych comiesięcznych pozycji komiksowych lat 2001-2010. Niestety, całą wymienioną powyżej czwórkę łączyło jedno – sprzedaż znacznie poniżej oczekiwanych wyników. Kilka miesięcy po crossoverze „Coup D’Etat” wszystkie te serie zostały skasowane. Najbardziej uderzyło to w Joego Caseya, który zrealizował jedynie nieco ponad połowę tego, co chciał pokazać w trzeciej serii o przygodach „Dzikich Kotów”.
Niepowodzenie to sprawiło, że serie spod szyldu Wildstorm Universe zaczęły być traktowane jako spory problem. Dlatego w latach 2004-2007 ciężko było doszukiwać się jakiejś porażającej ilości nowych propozycji. Z tego okresu, czytelnicy pamiętają w zasadzie jedynie „The Authority Revolution” Eda Brubakera, wydawane zaledwie przez rok, kompletnie nieudane „Gen13 v3” i promowanego nawet w regularnym DC „Majestica”. Oprócz tego pojawiło się kilka mini-serii, jednak żadna z nich nie odniosła spektakularnego sukcesu. Próbowano jednak odbić sobie tę porażkę poprzez reorganizację imprintów. Rok 2004 przynosi wspomniane już narodziny „Wildstorm Signature Series”, gdzie debiutują przykładowo znakomita „Ex Machina” Brian K. Vaughana, „Desolation Jones” Warrena Ellisa czy „Albion” napisany przez córkę Alana Moore’a. Jednakże już w 2006 znaczek „W:SS” zniknął z okładek komiksów, a sama ich liczba została drastycznie ograniczona.
Droga ku zagładzie
Ponieważ liczby nie kłamią, szefostwo Wildstormu zauważyło, że niemal wszystkie ich propozycje sprzedają się słabo. Postanowiono ratować jakoś finanse wydawnictwa i zrobiono to w najgorszy możliwy sposób. Dwa kroki, które postawiono, doprowadziły do tego, że wraz z końcem 2010 roku Wildstorm przestał istnieć. Prześledźmy je.
Po pierwsze: by przyciągnąć nowych odbiorców, wydawca zaczął wydawać komiksy na licencjach znanych marek. Teoretycznie nie ma w tym nic złego, jeśli wybierze się odpowiedni produkt i wyda go na dobrym poziomie. Niestety, po sukcesie serii „World of Warcraft” – jednej z pierwszych, które Wildstorm wydał na licencji, szefowie uwierzyli w to, że wszystko, co wydadzą, przyniesie spory zysk. Od tego momentu rozpoczyna się zalewanie rynku rozmaitymi pozycjami, które prześcigały się w tym, która z nich będzie gorsza. Przez cztery lata tytuły licencjonowane sukcesywnie wypierały projekty autorskie, jednak o jakimkolwiek sukcesie można mówić tylko w przypadku trzech. Zarobiły na siebie i nie raziły głupotą wspomniany wyżej „WoW” i oparte na innych grach „Gears of War” oraz „God of War” (komiksowy debiut Andrea Sorrentino).
Po drugie: w 2006 roku postanowiono dać jeszcze jedną szansę Wildstorm Universe. Uniwersum to zostało oficjalnie uznane za Ziemię-50 w świecie DC (co dało przykładowo możliwość konfrontowania Authority z Justice League of America), a następnie zatrudniono najlepszych scenarzystów, by przywrócili blask poszczególnym tytułom. Akcja znana pod nazwą „Worldstorm” zupełnie jednak nie wypaliła. Murowane hity, jakimi miały być „WildCats v4” i „The Authority v3”, zostały skasowane po odpowiednio jednym i dwóch numerach. Powód? Scenarzysta obu tytułów, którym był Grant Morrison, zerwał kontrakt z Wildstormem, gdyż nie umiał porozumieć się z Jimem Lee w sprawie losów obu serii. Nieoficjalnie mówi się, że denerwowały go wieczne opóźnienia w pracach rysowników obu pozycji, a w końcu za stronę graficzną „WildCats v4” odpowiadał sam założyciel wydawnictwa.
Inne tytuły również okazały się niewypałem, tym razem jednak pod względem finansowym. Nadmienić trzeba też jednak, że Brian Azzarello („Deathblow v2”) i Mike Carey („Wetworks v2”) stworzyli chyba najsłabsze dzieła w swych karierach. Z całego Worldstormu z życiem wyszły jedynie „Gen13 v4” ze scenariuszem Gail Simone i „StormWatch PHD”, które to zostało skasowane po numerze dwunastym, ale decyzję zmieniono i pół roku później wydano kolejny zeszyt.
W 2008 roku postacie z Wildstormverse uczestniczyły w kolejnym crossoverze, którego reperkusje dawały nadzieje na lepsze jutro. Trzy, następujące po sobie historie: „Wildstorm: Armageddon”, „Wildstorm: Revolutions” i „Number of the Beast” sprawiły, że Ziemia-50 została niemal zupełnie zniszczona w wyniku ataku post-ludzi, a 90% ludzkości zginęło. Głównym zajęciem bohaterów staje się ochrona tych, którym udało się przetrwać i zapewnienie im bytu, a także próba uratowania planety, która powoli zmienia się w martwą pustynię. Tu, do wspomnianych wyżej dwóch tytułów dołączają kolejne odsłony „The Authority” (vol. 4) oraz „WildCats” (vol. 5) i choć okres ten przynosi kilka naprawdę dobrych historii (z dobrej strony pokazał się zwłaszcza Ian Edginton w „StormWatch PHD”), to jednak słupki sprzedaży zatrzymały się w okolicach 6-8 tysięcy sprzedanych egzemplarzy, co nie mogło nikogo zadowalać.
Początek roku 2010 przynosi kolejne ciosy – zakończone zostają najbardziej dochodowe serie, czyli „Ex Machina” i „World of Warcraft”, a Kurt Busiek ogłasza, że jego „Astro City” udaje się na kilkumiesięczny odpoczynek (ostatecznie wróci już pod szyldem DC Vertigo). Dodatkowo, ponieważ ostro promowane „DV8: Gods and Monsters” Briana Wooda i „Victorian Undead” Iana Edgintona nie okazały się być nadzwyczajnym sukcesem finansowym wiadomym było, że nad Wildstormem zbierają się ciemne chmury. W końcu, wrzesień 2010 przynosi spodziewaną wiadomość o likwidacji imprintu.
Ponieważ liczby nie kłamią, szefostwo Wildstormu zauważyło, że niemal wszystkie ich propozycje sprzedają się słabo. Postanowiono ratować jakoś finanse wydawnictwa i zrobiono to w najgorszy możliwy sposób. Dwa kroki, które postawiono, doprowadziły do tego, że wraz z końcem 2010 roku Wildstorm przestał istnieć. Prześledźmy je.
Po pierwsze: by przyciągnąć nowych odbiorców, wydawca zaczął wydawać komiksy na licencjach znanych marek. Teoretycznie nie ma w tym nic złego, jeśli wybierze się odpowiedni produkt i wyda go na dobrym poziomie. Niestety, po sukcesie serii „World of Warcraft” – jednej z pierwszych, które Wildstorm wydał na licencji, szefowie uwierzyli w to, że wszystko, co wydadzą, przyniesie spory zysk. Od tego momentu rozpoczyna się zalewanie rynku rozmaitymi pozycjami, które prześcigały się w tym, która z nich będzie gorsza. Przez cztery lata tytuły licencjonowane sukcesywnie wypierały projekty autorskie, jednak o jakimkolwiek sukcesie można mówić tylko w przypadku trzech. Zarobiły na siebie i nie raziły głupotą wspomniany wyżej „WoW” i oparte na innych grach „Gears of War” oraz „God of War” (komiksowy debiut Andrea Sorrentino).
Po drugie: w 2006 roku postanowiono dać jeszcze jedną szansę Wildstorm Universe. Uniwersum to zostało oficjalnie uznane za Ziemię-50 w świecie DC (co dało przykładowo możliwość konfrontowania Authority z Justice League of America), a następnie zatrudniono najlepszych scenarzystów, by przywrócili blask poszczególnym tytułom. Akcja znana pod nazwą „Worldstorm” zupełnie jednak nie wypaliła. Murowane hity, jakimi miały być „WildCats v4” i „The Authority v3”, zostały skasowane po odpowiednio jednym i dwóch numerach. Powód? Scenarzysta obu tytułów, którym był Grant Morrison, zerwał kontrakt z Wildstormem, gdyż nie umiał porozumieć się z Jimem Lee w sprawie losów obu serii. Nieoficjalnie mówi się, że denerwowały go wieczne opóźnienia w pracach rysowników obu pozycji, a w końcu za stronę graficzną „WildCats v4” odpowiadał sam założyciel wydawnictwa.
Inne tytuły również okazały się niewypałem, tym razem jednak pod względem finansowym. Nadmienić trzeba też jednak, że Brian Azzarello („Deathblow v2”) i Mike Carey („Wetworks v2”) stworzyli chyba najsłabsze dzieła w swych karierach. Z całego Worldstormu z życiem wyszły jedynie „Gen13 v4” ze scenariuszem Gail Simone i „StormWatch PHD”, które to zostało skasowane po numerze dwunastym, ale decyzję zmieniono i pół roku później wydano kolejny zeszyt.
W 2008 roku postacie z Wildstormverse uczestniczyły w kolejnym crossoverze, którego reperkusje dawały nadzieje na lepsze jutro. Trzy, następujące po sobie historie: „Wildstorm: Armageddon”, „Wildstorm: Revolutions” i „Number of the Beast” sprawiły, że Ziemia-50 została niemal zupełnie zniszczona w wyniku ataku post-ludzi, a 90% ludzkości zginęło. Głównym zajęciem bohaterów staje się ochrona tych, którym udało się przetrwać i zapewnienie im bytu, a także próba uratowania planety, która powoli zmienia się w martwą pustynię. Tu, do wspomnianych wyżej dwóch tytułów dołączają kolejne odsłony „The Authority” (vol. 4) oraz „WildCats” (vol. 5) i choć okres ten przynosi kilka naprawdę dobrych historii (z dobrej strony pokazał się zwłaszcza Ian Edginton w „StormWatch PHD”), to jednak słupki sprzedaży zatrzymały się w okolicach 6-8 tysięcy sprzedanych egzemplarzy, co nie mogło nikogo zadowalać.
Początek roku 2010 przynosi kolejne ciosy – zakończone zostają najbardziej dochodowe serie, czyli „Ex Machina” i „World of Warcraft”, a Kurt Busiek ogłasza, że jego „Astro City” udaje się na kilkumiesięczny odpoczynek (ostatecznie wróci już pod szyldem DC Vertigo). Dodatkowo, ponieważ ostro promowane „DV8: Gods and Monsters” Briana Wooda i „Victorian Undead” Iana Edgintona nie okazały się być nadzwyczajnym sukcesem finansowym wiadomym było, że nad Wildstormem zbierają się ciemne chmury. W końcu, wrzesień 2010 przynosi spodziewaną wiadomość o likwidacji imprintu.
Epizod w New52
Niemal rok później DC Comics ogłasza, iż po komiksowym wydarzeniu znanym jako „Flashpoint”, uniwersum wydawcy zostanie zrestartowane i znajdzie się w nim miejsce dla bohaterów z Wildstormu, oczywiście poddanym odpowiednim przeróbkom. I tak oto jakiś czas później dowiadujemy się, że w ofercie wydawcy znajdą się serie „Stormwatch”, „Grifter” oraz „VooDoo”. Gdy przychodzi czas ich debiutu, szybko okazuje się iż ani nie są to jakieś hity sprzedażowe, a dodatkowo dwa z nich zostały dotknięte zmianami twórczymi. Ze „Stormwatch” bardzo szybko odchodzi Paul Cornell i zostaje zastąpiony przez Petera Milligana, zaś „VooDoo” po raptem czterech numerach opuszcza Ron Marz. Mija kilka miesięcy i okazuje się, że „Grifterem” od numeru dziewiątego zaopiekuje się... Rob Liefeld. Mniej więcej w tym samym czasie DC ogłasza, iż jednym z tytułów tak zwanej drugiej fali New52 będzie „Team7”, gdzie co prawda pojawiło się kilka postaci i wątków znanych ze starego Wildstormu, lecz w składzie ekipy pojawili się między innymi Deathstroke czy Amanda Waller.
Post-Wildstromowe serie w większości szybko przeszły w stan spoczynku. „VooDoo” skasowano po trzynastu numerach, „Grifter” doczekał się ich siedemnaście, zaś „Team7” raptem dziewięciu. Jedynie „Stormwatch” dociągnęło jakimś sposobem do trzydzieści jeden odsłon, chociaż to co działo się w tym cyklu w ostatnim roku jej trwania było przerażająco słabe. W niektórych seriach przewijały się co prawda jeszcze postacie Jima Lee, lecz z reguły były to mało istotne role. Największą otrzymała tylko Caitlin Fairchild, która przewinęła się w serii „Superboy”, a potem dowodziła grupą młodych herosów w kompletnie nieudanym cyklu „The Ravagers”.
W 2015 roku DC ogłosiło inicjatywę DC You, w ramach której doszło do startu wielu nowych serii. Jedną z nich był „Midnighter”autorstwa Steve'a Orlando i był to jeden z najlepszych tytułów tamtej linii. Na tyle, by przeżył on własną śmierć. Seria bowiem doczekała się 12 numerów i została skasowana, lecz niemal z miejsca ogłoszono jej kontynuację, pod postacią miniserii „Midnighter & Apollo”.
Wildstorm: Odrodzenie
Nie wiem czy to z powodu sukcesu przygód Midnightera, jednakże faktem jest, że parę miesięcy po zakończeniu publikacji wspomnianej miniserii, DC ogłasza zmartwychwstanie Wildstormu. Na dobry początek do sprzedaży ma trafić zaplanowana na 24 numery seria autorstwa Warrena Ellisa, który na nowo przedstawi bohaterów tego imprintu w osobnym świecie. Ma to być także punkt wyjścia dla kolejnych tytułów i scenarzysta nie ukrywał, że planuje ich co najmniej trzy. „The Wild Storm #1” trafia do sprzedaży w kwietniu 2017 roku i notuje bardzo przyzwoite wyniki sprzedaży. Szybko pojawia się decyzja o publikacji pierwszego spin-offu, którym okazała się rozplanowana na 12 odsłon maxi-seria „Wildstorm: Michael Cray”. O ile jednak cykl Ellisa sprzedaje się bardzo dobrze, tak już jej odprysk okazuje się być totalną porażką pod chyba każdym możliwym względem. Przez niemal dwa lata czytelnicy wypatrują zapowiedzi kolejnych serii pobocznych, lecz te nie nadchodzą. dopiero po zakończeniu „The Wild Storm” DC ogłasza, że wyda miniserię (6 numerów) „Wildcats”. Problem w tym, że już dwa miesiące później wypada ona z zapowiedzi, a wydawca zapewnia, że ponownie pojawi się w preorderach gdy materiał będzie gotowy. Mamy listopad 2019 roku i cały czas nic takiego nie nastąpiło. Wyniki sprzedaży jasno jednak pokazały, że przynajmniej w USA jest kilkanaście tysięcy osób, które zapewne podobnie jak ja wypatrują tego tytułu.
Krzysztof Tymczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz