piątek, 8 listopada 2019

THE TERRIFICS vol. 1: MEET THE TERRIFICS

Szumnie reklamowana całkiem niedawno linia komiksowa New Age of DC Heroes, jest już dzisiaj mglistym wspomnieniem i tak naprawdę mało kto płacze z tego powodu. W wyniku tego projektu powstało osiem nowych serii, z czego siedem zakończyło swój różnej długości, w większości mizerny żywot, zaś ostatni pozostały przy życiu tytuł został wchłonięty do głównego DCU. THE TERRIFICS, bo o tym tytule właśnie mowa, był tak naprawdę jedynym, który wzbudzał od początku większe zainteresowanie, obiecując solidnej jakości produkt warty co najmniej sprawdzenia pierwszego zeszytu. Duża w tym zasługa oczywiście anonsowanego w roli scenarzysty Jeffa Lemire'a, któremu w tworzeniu przygód niezwykłej grupy bohaterów miał pomagać Ivan Reis. Ceniony kanadyjski scenarzysta odszedł wraz z #14, ale mimo to wielokrotnie typowany do zamknięcia komiks, nadal się ukazuje. Sprawdźmy zatem na przykładzie pierwszego tomu, co takiego ma w sobie ten jedyny pozostały na polu bitwy rodzynek z New Age of Heroes, że grono czytelników przy nim trwa i nie daje powodów DC do kasacji.

Wszystkie komiksy z tej linii stawiały przede wszystkim na warstwę graficzną, promując bardzo mocno nazwiska rysowników. Mieli oni spory wpływ również na kształt fabuły oraz dysponowali większą niż zwykle swobodą twórczą, byli w teorii najważniejszym magnesem przyciągającym czytelnika. Bardzo wymowne było również każdorazowe umieszczenie nazwiska artysty na samej górze, jeszcze przed scenarzystą. Nie wypada zatem i mnie nie zacząć omawiania wnętrza tego konkretnego komiksu pod kątem wizualnym, chociaż tak po prawdzie akurat w tym konkretnym przypadku, jak na złość zamysłom Dana DiDio i spółki, zdecydowanie bardziej podziałała na mnie magia nazwiska Lemire'a, niż Ivana Reisa.

Wywołany do tablicy Reis odpowiedzialny jest jedynie za pierwsze dwa zeszyty, a nawet niecałe, gdyż kilka ostatnich stron #2 zilustrował Jose Luis (na szczęście różnica jest praktycznie niezauważalna). Standardem dla tej linii była sytuacja, że popularny artysta narysuje tylko trzy początkowe rozdziały, a później pałeczkę przejmie ktoś inny. Jak widać Reis nie wypełnił nawet obiecanego czytelnikom minimum. A szkoda, bo o ile artysta ten miewa wahania formy, to w tym wypadku solidnie przyłożył się do swojej pracy, oferując dokładne, dynamiczne i przyjemne dla oka rysunki. Dwie odsłony przypadły w udziale Joe Bennettowi, który jest w moich oczach solidnym rzemieślnikiem, dysponującym podobną kreską do swojego poprzednika, o co zapewne chodziło władzom DC. Niestety jak dodamy do tego grupę nowych inkerów to widać, że jest to już jakościowo coś innego, w domyśle trochę gorszego, akurat w porównaniu do brazylijskiego mistrza ołówka. Pozostałe dwa rozdziały zilustrował z kolei Evan "Doc" Shaner, gwarantujący również w tym wypadku dopracowane i przejrzyste plansze, zmieniając nieco swój styl specjalnie na potrzeby tej serii. Tak duża ilość grafików, jak na jedno wydanie zbiorcze, nie jest niczym fajnym, przez co całość nie wydaje się zbyt spójna, nie ma płynnego przejścia z jednej części do drugiej. Każdy z wymienionych mógłby samodzielnie zilustrować całą historię zawartą w pierwszym tomie i efekt byłby za każdym razem lepszy, niż zaserwowana nam tutaj mieszanka. Niestety w kolejnych historiach spora rotacja odnośnie twórców warstwy plastycznej zostaje zachowana.

Czas na przejście do omówienia fabuły. Simon Stagg postanawia wykorzystać Metamorpho, aby otworzyć portal prowadzący do mrocznego multiwersum. Nie wszystko idzie jednak zgodnie z planem, przez co Rex razem z Michaelem Holtem oraz Plastic Manem zostają wciągnięci przez portal. W mrocznym multiwersum m.in. spotykają dziewczynę z planety Bgztl, a następnie cała czwórka wraca na dobrze znaną nam Ziemię. Niestety okazuje się, że od tej pory są oni wszyscy na siebie skazani, czy to się komuś podoba, czy też nie. Mr. Terrific próbuje znaleźć sposób na rozerwanie niewidzialnej więzi, a także dowiedzieć się więcej na temat tajemniczego nagrania. To dopiero początek dziwnych przygód, jakie przeżyją członkowie połączonej przez los drużyny.


Chociaż opis sugeruje, że seria ta jest jakoś powiązana z DARK NIGHTS: METAL, to tak naprawdę ta więź jest na tyle cieniutka i mało znacząca, iż w rzeczywistości nie trzeba znać tamtych wydarzeń, aby swobodnie wejść w omawiany komiks. Istnienie mrocznego multiwersum jest tutaj wykorzystane tylko jako pretekst, aby w pewien sposób połączyć ze sobą cztery, różne pod każdym względem postacie. W wyniku tego rozwiązania powstaje DC-owska, uboższa wersja Fantastycznej Czwórki, co akurat było celowym zabiegiem. Podobnie zresztą jak inne zrzynki od konkurencji stworzone na potrzeby tej linii komiksowej, czyli Damage/Hulk, Silencer/Punisher, czy też Sideways/Spider-Man. I to tyle, jeśli chodzi o zapowiadanych oryginalnych, świeżych i nowych pod każdym względem bohaterów, jakich mieliśmy zobaczyć w ramach New Age of Heroes :P W przeciwieństwie jednak do przed chwilą wymienionych, tym razem mamy wyjątkowo do czynienia z postaciami, które wcześniej znaliśmy. Plastic Man już nie jest ogromnym jajkiem (patrz METAL) i jest chyba najciekawszą częścią drużyny, co akurat nie było dla mnie zaskoczeniem, gdyż gwarantuje on zawsze pewną dawkę zjadliwego humoru. Metamorpho ni to ziębi, ni to chłodzi, natomiast plusem jest dla mnie obecność Phantom Girl (pseudonim wprawdzie ten sam, ale nie jest to członkini Legionu). Jej obecność oraz problem z normalną egzystencją stanowią obok żartów Plasa największe atuty całego tomu. Gorzej Lemire'owi wychodzi pisanie Mr. Terrifica, który w tym komiksie nie jest tak wspaniały, jakby na to mógł wskazywać jego pseudonim. Niby trzeci najmądrzejszy człowiek na planecie, ale po jego zachowaniu i wypowiedziach jakoś tego nie widać.

Pod koniec na scenie pojawia się klasyczny Wielki Zły, czyli osoba od początku uprzykrzająca życie i rzucająca kłody pod nogi naszym fantastycznym, tzn. wspaniałym bohaterom. Jakoś jego widok nie wzbudził we mnie większych emocji, a raczej przeciwnie, zdenerwował mnie fakt, jak bardzo DC postanowiło naśladować pomysły Marvela. To chyba nie jest ten kierunek, w którym twórcy powinni podążać, ale najwidoczniej to są restrykcje nałożone przez "górę", a nie świadoma i swobodna decyzja Jeffa Lemire'a. przynajmniej taką cały czas mam nadzieję.

Na dodatki akurat w tym zbiorze specjalnie nie liczyłem, ale jak widać znalazło się dla nich miejsce. Pod koniec zatem można zobaczyć, jak prezentuje się w całej okazałości i po rozłożeniu, trzyczęściowa okładka pierwszego zeszytu serii, a także zapoznać się z czterema stronami szkiców poszczególnych postaci autorstwa Evana Shanera.

MEET THE TERRIFICS prezentuje się jakościowo trochę lepiej, od pozostałych serii z New Age of Heroes, ale i tak nie jest to na tyle spektakularna seria, aby co miesiąc wyczekiwać niecierpliwie kolejnych odsłon. Ot, taka wariacja na temat FF, która może stanowić lekki odstresowywacz, ciesząc zwłaszcza miłośników Plastic Mana. Cliffhanger z pierwszego zeszytu oraz z końcówki tego tomu to zachęta do dalszego śledzenia i wyraźny ukłon w stronę wszystkich trzech czy czterech fanów Toma Stronga. Pozostałe osoby, w tym mnie, takie rzeczy kompletnie nie ruszyły. Rysunki są w porządku, ale jak już wspomniałem chciałoby się mniejszej żonglerki wśród twórców szaty graficznej. Jeff Lemire natomiast miewa tutaj wyraźne wahania formy, pokazując się z lepszej strony w odsłonach 4 i 5, zaś w pozostałych zachowuje się, jakby nie był sobą. Nie można oprzeć się wrażeniu, że ten znany scenarzysta nie przykładał się jakoś szczególnie do tego komiksu, robiąc pewne rzeczy od niechcenia, być może tworząc go w przerwie między kreowaniem bardziej ciekawych projektów. Jest sporo akcji i całkiem dobre tempo, ale nie znaczy to, że jest też szczególnie ciekawie. Spore oczekiwania, a efekt przeciętny. Decydując się na przeczytanie THE TERRIFICS być może odkryjecie w tej serii coś interesującego, być może przypadnie też ona Wam do gustu, jeśli lubicie takie klimaty. Ja w każdym razie przeczytałem i jakoś nie czuję potrzeby, aby sięgnąć po kontynuację.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów THE TERRIFICS #1 - 6.

Pierwszą odsłonę przygód Mr. Terrifica i jego nowej drużyny znajdziecie w ofercie sklepu internetowego ATOM Comics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz