Szumnie reklamowana całkiem
niedawno linia komiksowa New Age of DC Heroes, jest już dzisiaj mglistym
wspomnieniem i tak naprawdę mało kto płacze z tego powodu. W wyniku tego
projektu powstało osiem nowych serii, z czego siedem zakończyło swój różnej
długości, w większości mizerny żywot, zaś ostatni pozostały przy życiu tytuł
został wchłonięty do głównego DCU. THE TERRIFICS, bo o tym tytule właśnie mowa,
był tak naprawdę jedynym, który wzbudzał od początku większe zainteresowanie,
obiecując solidnej jakości produkt warty co najmniej sprawdzenia pierwszego
zeszytu. Duża w tym zasługa oczywiście anonsowanego w roli scenarzysty Jeffa
Lemire'a, któremu w tworzeniu przygód niezwykłej grupy bohaterów miał pomagać
Ivan Reis. Ceniony kanadyjski scenarzysta odszedł wraz z #14, ale mimo to
wielokrotnie typowany do zamknięcia komiks, nadal się ukazuje. Sprawdźmy zatem
na przykładzie pierwszego tomu, co takiego ma w sobie ten jedyny pozostały na
polu bitwy rodzynek z New Age of Heroes, że grono czytelników przy nim trwa i
nie daje powodów DC do kasacji.
Wszystkie komiksy z tej linii
stawiały przede wszystkim na warstwę graficzną, promując bardzo mocno nazwiska
rysowników. Mieli oni spory wpływ również na kształt fabuły oraz dysponowali
większą niż zwykle swobodą twórczą, byli w teorii najważniejszym magnesem
przyciągającym czytelnika. Bardzo wymowne było również każdorazowe umieszczenie
nazwiska artysty na samej górze, jeszcze przed scenarzystą. Nie wypada zatem i
mnie nie zacząć omawiania wnętrza tego konkretnego komiksu pod kątem wizualnym,
chociaż tak po prawdzie akurat w tym konkretnym przypadku, jak na złość
zamysłom Dana DiDio i spółki, zdecydowanie bardziej podziałała na mnie magia
nazwiska Lemire'a, niż Ivana Reisa.
Wywołany do tablicy Reis
odpowiedzialny jest jedynie za pierwsze dwa zeszyty, a nawet niecałe, gdyż
kilka ostatnich stron #2 zilustrował Jose Luis (na szczęście różnica jest
praktycznie niezauważalna). Standardem dla tej linii była sytuacja, że
popularny artysta narysuje tylko trzy początkowe rozdziały, a później pałeczkę
przejmie ktoś inny. Jak widać Reis nie wypełnił nawet obiecanego czytelnikom
minimum. A szkoda, bo o ile artysta ten miewa wahania formy, to w tym wypadku
solidnie przyłożył się do swojej pracy, oferując dokładne, dynamiczne i
przyjemne dla oka rysunki. Dwie odsłony przypadły w udziale Joe Bennettowi,
który jest w moich oczach solidnym rzemieślnikiem, dysponującym podobną kreską
do swojego poprzednika, o co zapewne chodziło władzom DC. Niestety jak dodamy
do tego grupę nowych inkerów to widać, że jest to już jakościowo coś innego, w
domyśle trochę gorszego, akurat w porównaniu do brazylijskiego mistrza ołówka.
Pozostałe dwa rozdziały zilustrował z kolei Evan "Doc" Shaner,
gwarantujący również w tym wypadku dopracowane i przejrzyste plansze,
zmieniając nieco swój styl specjalnie na potrzeby tej serii. Tak duża ilość
grafików, jak na jedno wydanie zbiorcze, nie jest niczym fajnym, przez co
całość nie wydaje się zbyt spójna, nie ma płynnego przejścia z jednej części do
drugiej. Każdy z wymienionych mógłby samodzielnie zilustrować całą historię
zawartą w pierwszym tomie i efekt byłby za każdym razem lepszy, niż zaserwowana
nam tutaj mieszanka. Niestety w kolejnych historiach spora rotacja odnośnie
twórców warstwy plastycznej zostaje zachowana.
Czas na przejście do omówienia
fabuły. Simon Stagg postanawia wykorzystać Metamorpho, aby otworzyć portal
prowadzący do mrocznego multiwersum. Nie wszystko idzie jednak zgodnie z
planem, przez co Rex razem z Michaelem Holtem oraz Plastic Manem zostają
wciągnięci przez portal. W mrocznym multiwersum m.in. spotykają dziewczynę z
planety Bgztl, a następnie cała czwórka wraca na dobrze znaną nam Ziemię.
Niestety okazuje się, że od tej pory są oni wszyscy na siebie skazani, czy to
się komuś podoba, czy też nie. Mr. Terrific próbuje znaleźć sposób na
rozerwanie niewidzialnej więzi, a także dowiedzieć się więcej na temat
tajemniczego nagrania. To dopiero początek dziwnych przygód, jakie przeżyją
członkowie połączonej przez los drużyny.
Chociaż opis sugeruje, że
seria ta jest jakoś powiązana z DARK NIGHTS: METAL, to tak naprawdę ta więź
jest na tyle cieniutka i mało znacząca, iż w rzeczywistości nie trzeba znać
tamtych wydarzeń, aby swobodnie wejść w omawiany komiks. Istnienie mrocznego
multiwersum jest tutaj wykorzystane tylko jako pretekst, aby w pewien sposób
połączyć ze sobą cztery, różne pod każdym względem postacie. W wyniku tego
rozwiązania powstaje DC-owska, uboższa wersja Fantastycznej Czwórki, co akurat
było celowym zabiegiem. Podobnie zresztą jak inne zrzynki od konkurencji
stworzone na potrzeby tej linii komiksowej, czyli Damage/Hulk, Silencer/Punisher,
czy też Sideways/Spider-Man. I to tyle, jeśli chodzi o zapowiadanych
oryginalnych, świeżych i nowych pod każdym względem bohaterów, jakich mieliśmy
zobaczyć w ramach New Age of Heroes :P W przeciwieństwie jednak do przed chwilą
wymienionych, tym razem mamy wyjątkowo do czynienia z postaciami, które wcześniej
znaliśmy. Plastic Man już nie jest ogromnym jajkiem (patrz METAL) i jest chyba
najciekawszą częścią drużyny, co akurat nie było dla mnie zaskoczeniem, gdyż
gwarantuje on zawsze pewną dawkę zjadliwego humoru. Metamorpho ni to ziębi, ni
to chłodzi, natomiast plusem jest dla mnie obecność Phantom Girl (pseudonim wprawdzie
ten sam, ale nie jest to członkini Legionu). Jej obecność oraz problem z
normalną egzystencją stanowią obok żartów Plasa największe atuty całego tomu.
Gorzej Lemire'owi wychodzi pisanie Mr. Terrifica, który w tym komiksie nie jest
tak wspaniały, jakby na to mógł wskazywać jego pseudonim. Niby trzeci
najmądrzejszy człowiek na planecie, ale po jego zachowaniu i wypowiedziach jakoś
tego nie widać.
Pod koniec na scenie pojawia
się klasyczny Wielki Zły, czyli osoba od początku uprzykrzająca życie i
rzucająca kłody pod nogi naszym fantastycznym, tzn. wspaniałym bohaterom. Jakoś
jego widok nie wzbudził we mnie większych emocji, a raczej przeciwnie,
zdenerwował mnie fakt, jak bardzo DC postanowiło naśladować pomysły Marvela. To
chyba nie jest ten kierunek, w którym twórcy powinni podążać, ale najwidoczniej
to są restrykcje nałożone przez "górę", a nie świadoma i swobodna
decyzja Jeffa Lemire'a. przynajmniej taką cały czas mam nadzieję.
Na dodatki akurat w tym
zbiorze specjalnie nie liczyłem, ale jak widać znalazło się dla nich miejsce. Pod
koniec zatem można zobaczyć, jak prezentuje się w całej okazałości i po
rozłożeniu, trzyczęściowa okładka pierwszego zeszytu serii, a także zapoznać
się z czterema stronami szkiców poszczególnych postaci autorstwa Evana Shanera.
MEET THE TERRIFICS prezentuje
się jakościowo trochę lepiej, od pozostałych serii z New Age of Heroes, ale i
tak nie jest to na tyle spektakularna seria, aby co miesiąc wyczekiwać
niecierpliwie kolejnych odsłon. Ot, taka wariacja na temat FF, która może
stanowić lekki odstresowywacz, ciesząc zwłaszcza miłośników Plastic Mana.
Cliffhanger z pierwszego zeszytu oraz z końcówki tego tomu to zachęta do
dalszego śledzenia i wyraźny ukłon w stronę wszystkich trzech czy czterech fanów
Toma Stronga. Pozostałe osoby, w tym mnie, takie rzeczy kompletnie nie ruszyły.
Rysunki są w porządku, ale jak już wspomniałem chciałoby się mniejszej
żonglerki wśród twórców szaty graficznej. Jeff Lemire natomiast miewa tutaj
wyraźne wahania formy, pokazując się z lepszej strony w odsłonach 4 i 5, zaś w
pozostałych zachowuje się, jakby nie był sobą. Nie można oprzeć się wrażeniu,
że ten znany scenarzysta nie przykładał się jakoś szczególnie do tego komiksu, robiąc
pewne rzeczy od niechcenia, być może tworząc go w przerwie między kreowaniem
bardziej ciekawych projektów. Jest sporo akcji i całkiem dobre tempo, ale nie
znaczy to, że jest też szczególnie ciekawie. Spore oczekiwania, a efekt
przeciętny. Decydując się na przeczytanie THE TERRIFICS być może odkryjecie w
tej serii coś interesującego, być może przypadnie też ona Wam do gustu, jeśli
lubicie takie klimaty. Ja w każdym razie przeczytałem i jakoś nie czuję
potrzeby, aby sięgnąć po kontynuację.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów THE TERRIFICS #1 - 6.
Pierwszą odsłonę przygód Mr. Terrifica i jego nowej drużyny znajdziecie
w ofercie sklepu internetowego ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz