wtorek, 4 lutego 2020

Top 10: za co zapamiętam serial ARROW?

Dobra, dobra - finałowy odcinek ARROW za nami, a na blogu na ten temat w gruncie rzeczy cisza? Trzeba było to czym prędzej zmienić, więc naturalnie padło na mnie - bodaj jedyną osobę w składzie DCManiaka, która obejrzała totalnie wszystkie odcinki i nie wstydzi się tego przyznać. O samym ARROW pisałem już na blogu kilkukrotnie, wystarczy przypomnieć krótkie podsumowanie serialu z grudnia. Dziś zajmę się tymi aspektami serialu, które z czasem zostaną w mojej głowie. Zarówno w negatywnym jak i pozytywnym znaczeniu. Chociaż tych drugich będzie znacznie więcej w niniejszej wyliczance.
   
10. Felicity.
No to pozwolę sobie zacząć od negatywów. Otóż z całą pewnością zapamiętam sobie Felkę, ponieważ zajmuje on zaszczytne, drugie miejsce w moim osobistym rankingu najbardziej znienawidzonych przeze mnie postaci z seriali telewizyjnych. Pierwszego miejsca broni dzielnie Skyler White z "Breaking Bad" i sądzę, że ta $^*@ będzie na tronie jeszcze długo. Ale Felka walczyła dzielnie i do dziś nie umiem wyrazić słowami radości jaką czułem, gdy ogłoszono iż postaci tej zabraknie w finałowym sezonie serialu.

9. Najprostszy drinking game w historii.
Zasady gry są proste: kupujemy flaszkę czegoś mocniejszego, odpalamy od początku szósty, siódmy lub ósmy sezon ARROW i pijemy kielona za każdym razem, gdy John Diggle nazywa Olivera Queena "bratem". Najprawdopodobniej urżnąłbym się w trzy dupy jakoś tak mniej więcej po dwóch epizodach.

Wersje gry dla pozostałych seriali:
THE FLASH - pijemy za każdym razem gdy jedna postać prosi drugą o krótką rozmowę na boku.
SUPERGIRL - pijemy za każdym razem gdy Alex lub Kara wymawiają słowo "sister" we wzajemnej rozmowie.
LEGENDS OF TOMORROW (od sezonu czwartego) - pijemy za każdym razem gdy John Constantine zwraca się do kogoś "love".
BATWOMAN - pijemy za każdym razem gdy padają słowa "gay" lub "lesbian".

Tak się pisze seriale z Arrowverse ;)

8. Ten jeden odcinek czwartego sezonu.
Tak, czwarty sezon ARROW to zdecydowanie najgorsze, co przytrafiło się temu serialowi. ALE... są dwie rzeczy, które nadają mu małych plusów i oba pojawiają się w tym zestawieniu. 

Facet na powyższym zdjęciu to James Bamford, który przy ARROW pracował bodaj od samego początku jako choreograf scen kaskaderskich i walk. Z czasem dorobił się zaufania na tyle dużego, że postawiono go przed kamerą. Pierwszym odcinkiem jaki wyreżyserował był 4x07 i to po prostu było widać. Podobnie jak i cały sezon, tak i ten epizod był głupi jak but, ale dał nam zdecydowanie najlepsze kopanie się po ryjach w historii tego serialu. Moment, w którym Thea Queen jako Speedy walczy z oprychami w poruszającej się windzie jakoś został mi w głowie

7. Za (prawdopodobnie) niezamierzoną konsekwencję w pisaniu Olivera.
Jestem tak na 90% pewien, że fakt, iż twórcy serialu przez bite sześć z ośmiu sezonów serialu przedstawiali Olivera Queena jako zadufanego i przemądrzałego dupka, to swoisty przypadek. Niby nasz wesoły łucznik dojrzewał jako bohater, bla bla bla, a potem jak przychodziło co do czego, to najprościej było napisać go tak, by zachowywał się jak skończony kretyn. Sęk w tym, że podobało mi się to znacznie bardziej, niż znane z... no, myślę iż chyba wszystkich innych seriali z trykociarzami, cudowne przemiany światopoglądów na przestrzeni jednego czy dwóch odcinków. Apogeum ten stan rzeczy osiągnął w szóstym sezonie ARROW, a konkretnie w odcinku siedemnastym, który dał nam scenę bójki Olivera i Diggle'a (KLIK).

6. Ricardo Diaz.
Krótko: moim skromnym zdaniem, Diaz to nie tylko najlepszy villain jaki pojawił się w ARROW, ale i całe Arrowverse nie miało nikogo lepszego jako "głównego złego sezonu". Nie był to egocentryk chcący przejąć władzę nad miastem, lider sekretnej grupy asasynów czy ktoś, kogo Oliver lub jego ojciec skrzywdził w dalekiej przeszłości. Diaz to wyrachowany i konsekwentny psychopata, napędzany nienawiścią do osób, które uczyniły jego dzieciństwo koszmarem i chęcią udowodnienia im, że nie jest przegranym. Odcinek w którym wreszcie poznajemy jego origin oraz motywacje bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.

5. (Niektóre) wybory castingowe.
Niepopularna opinia: Deathstroke z Arrowverse to dla mnie jeden z najlepszych złoczyńców tego świata i zarazem... jedna z najgorzej pisanych postaci. Przykro mi, ale nie podoba mi się pomysł, by ze Slade'a Wilsona zrobić takiego w sumie dobrego wujka, który stał się zły pod wpływem narkotyku. Lecz nie o tym mowa w tym podpunkcie. Przywołuję Deathstroke'a z powodu tego, że wcielający się w niego Manu Bennett to jeden z tych nielicznych castingów "idealnych". Czytaj: nie umiem sobie wyobrazić aktora, który lepiej by się do danej roli nadawał. I w zasadzie inne tego typu wybory to niemal sami "złole". Pozwolę sobie zatem wymienić te moim zdaniem trafione w dziesiątkę castingi.
  • Wspomniany Manu Bennett jako Slade Wilson.
  • Również wspomniany Kirk Acevedo jako Ricardo Diaz
  • Michael Jai White jako Bronze Tiger
  • Vinnie Jones jako Brick
  • Dolph Luingren jako Konstantin Kovar <3 <3 <3
  • I żeby wymienionym panom nie było smutno w tym zestawieniu, rzućcie okiem na punkt numer 3.
4. Spełnianie próśb fanów.
Nie ukrywam, że z dużą przyjemnością patrzyłem na to, jak ARROW oraz reszta seriali z tego świata ewoluują od produkcji, które nie mogą wykorzystywać tej czy tamtej postaci, bo coś tam coś tam, do miejsc, gdzie w zasadzie może dziać się wszystko. Także spełnianie próśb fanów. Pierwszy tego typu przykład to czwarty sezon przygód Olivera Queena i wprowadzenie do Arrowverse Johna Constantine'a w wykonaniu Matta Ryana, który najpierw wcielał się w tę rolę w skasowanym zdecydowanie zbyt szybko serialu od NBC. Potem poszło już z górki, a niedawny Kryzys to już fan-service w czystej formie.

3. Odkrycie Caity Lotz.
Modelka, tancerka, piosenkarka, aktorka. Jako ta ostatnia zaliczyła kilka epizodów w serialu "Mad Men", jedną z głównych ról w produkowanym przez MTV serialu "Dolina Nieumarłych" czy w filmowym horrorze "Nadprzyrodzony Pakt". Przy czym dwa ostatnie to totalne niewypały. W końcu trafiła do ARROW, gdzie w drugim sezonie wcieliła się w Sarę Lance - pierwszą Black Canary. I z miejsca stała się moją ulubioną postacią tej produkcji... na jeden sezon. Na szczęście Sara "przeżyła swoją śmierć" już w czwartej serii serialu i trafiła do ekipy LEGENDS OF TOMORROW, pozostając do dziś moją ulubioną postacią w całym Arrowverse.

2. Bycie moim największym w życiu guilty pleasure.
Miałem w swoim życiu kilka tak zwanych "guilty pleasure". Co ciekawe, większość z nich związana jest ze stacją CW. Lecz ostatecznie przy żadnym z nich nie wytrzymałem niemal ośmiu lat. TAJEMNICE SMALLVILLE olałem dwukrotnie - najpierw po piątym sezonie, a gdy wróciłem przy okazji dziesiątego, to w jego połowie drugi raz porzuciłem ten serial (potem tylko obejrzałem finał). "Supernatural" (PL: "Nie z tego świata") zostało przeze mnie porzucone po szóstym sezonie, podobnie zresztą jak jedyny nie pochodzący z CW serial w tym podpunkcie, czyli "Grey's Anatomy" (PL: "Chirurdzy"). Więcej guilty pleasure nie pamiętam, za wszystkie (odrobinkę) szczerze żałuję.

1. Przede wszystkim: za nadanie blasku serialom komiksowym.
Poczynię tutaj analogię z Wielką Kolekcją Komiksów Marvela. Jakiś czas temu zostałem wraz z innymi osobami poproszony o podsumowanie wpływu tej kolekcji na rynek komiksowy w Polsce. Napisałem tam, że uważam iż takowy oczywiście był, ale na pewno nie aż tak duży jak niektórzy uważają. Gdybym teraz został poproszony o ocenienie wpływu ARROW na rynek seriali w USA, byłbym już znacznie bardziej otwarty w osądach. Logiczny jest wniosek, że bez sukcesu przygód Olivera Queena nie byłoby reszty Arrowverse, ale ja uważam, że można śmiało pokusić się o dalej idący wniosek.

ARROW wystartował w 2012 roku i wówczas fani komiksów mieli do wyboru pomiędzy tym serialem i wówczas mocno chwiejącym się w posadach "The Walking Dead" (drugi sezon z 2011 roku miał mocno przycięty budżet i los produkcji był mocno niepewny). Jednakże ten drugi nie był poświęcony trykociarzom, więc na swój sposób ARROW wtedy konkurencji nie miał. Efekt? Pierwszy odcinek serialu przyciągnął grubo ponad 4 miliony widzów, co dla CW było najlepszym wynikiem od niemal pięciu lat. Po wielu latach kompletnej posuchy, stacje telewizyjne dostrzegły, że ci superbohaterowie to w sumie nie taki głupi pomysł. Rok później Marvel zareagował i wypuścił na ABC "Agentów T.A.R.C.Z.Y.". W 2014 roku można było wybierać już między pięcioma produkcjami z postaciami DC lub Marvela, w 2015 łącznie było ich już dziewięć, a w 2016 - dwanaście. Dziś trudno sobie wyobrazić telewizję oraz serwisy streamingowe bez ekranizacji komiksów, z których superbohaterszczyzna stanowi zdecydowaną większość. Czy gdyby CW nie zdecydowało się zrealizować ARROW to mielibyśmy taki boom na telewizyjne, aktorskie produkcje z trykociarzami? No cóż, uważam że być może coś na małym ekranie byłoby do znalezienia, ale na pewno nie na taką skalę.
   
Wyliczankę poczynił
Krzysztof Tymczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz