To naturalna sytuacja, że od
czasu do czasu na rynku komiksowym pojawia się nowa, mniej lub bardziej
zmodyfikowana wersja genezy Supermana, czy Batmana. Wielu twórców pragnie
rzucić trochę nowego, świeżego światła na ogólnie znane i praktycznie niezmienne
elementy, jakie składają się na originy popularnych superbohaterów. Pod koniec
2015 roku swoich sił na tym polu postanowił spróbować nie jakiś bardzo znany
komiksowy scenarzysta, tylko debiutujący w tej roli, kojarzony raczej z
pisaniem scenariuszy filmowych Max Landis. W jego głowie zrodziło się kilka
ciekawych, ambitnych pomysłów na pokazanie w niespotykany do tej pory sposób
drogi, jaką przebył młody Clark Kent, aby stać się Supermanem. I bardzo dobrze
się stało, że podzielił się swoimi przemyśleniami z czytelnikami. Dzięki temu
doczekaliśmy się jednego z najlepszych komiksów z Człowiekiem ze Stali od czasu
ALL-STAR SUPERMAN Morrisona i Quitely'ego. Liczne wyróżnienia dla tego tytułu są jak
najbardziej uzasadnione i zrozumiałe.
Chociaż w tytule widnieje
słowo Superman, to tak naprawdę wbrew pozorom nie jest to wcale komiks o
Supermanie. Landis zdecydowanie skupił się na aspekcie "man/człowiek",
a głównym bohaterem swojej opowieści uczynił Clarka Kenta. Twórca zaprezentował
na łamach siedmiu rozdziałów wybrane, kluczowe momenty z życia młodego Clarka.
Każdy z tych rozdział utrzymany jest w zupełnie innej tonacji i klimacie,
generuje inne emocje. Ich tytuły odnoszą się w większości do ptaków lub po
prostu atrybutu, jakim są skrzydła: "Gołąb", "Jastrząb",
"Papuga", "Sowa", "Orzeł", "Anioł" oraz
"Walkiria". Tłumaczyć można to tym, iż obserwujemy zarówno wzloty, jak
i upadki sympatycznego Amerykańskiego Kosmity. Czasami przeskoki pomiędzy
poszczególnymi częściami są bardzo drastyczne. Wszystkie one tworzą jednak
swoistą kronikę obrazującą od tej bardziej ludzkiej strony, przemianę
trzymającego się na uboczu farmera z Kansas w uwielbianego i szanowanego w
całym świecie superbohatera stojącego na straży prawdy i sprawiedliwości. Nikogo
nie powinno przecież zdziwić, że również u Maxa Landisa pod koniec opowieści
Clark przywdziewa charakterystyczny niebiesko-czerwony kostium.
Landis jeszcze przed ukazaniem
się pierwszego zeszytu zapowiadał, że jego celem nie jest zaprezentowanie
nowego pochodzenia, czy genezy Supermana. Chciał ukazać luźno powiązane ze sobą
opowieści, jakie Clark mógłby snuć siedząc z kolegami w barze, a które ubogacą
i tak rozbudowaną mitologię związaną z Ostatnim Człowiekiem Planety Krypton.
Pierwsza część jest
najbardziej niewinna, rodzinna, przypominająca z założenia animacje
pixarowskie. Młodziutki Clark zmaga się z problemem wyobcowania oraz uczy się
kontroli nad mocą latania. W kolejnym rozdziale mamy obrót o 180 stopni. Jest
to brutalna i krwawa odsłona, gdzie Clark poznaje nie tylko te pozytywne, ale i
tragiczne skutki używania swoich mocy, co istotnie wpływa na jego dalsze życie.
W trzecim rozdziale Kent przypadkowo przejmuje rolę Bruce'a Wayne'a i ma okazję
zasmakowania luksusu, czyli zupełnie innego życia, niż w Smallville. Przez to
doświadczenie uświadamia sobie, że zaszywając się w Kansas marnuje swój
niezwykły dar, którym powinien podzielić się ze światem. Czwarta odsłona
przenosi Clarka do Metropolis, gdzie ma okazję zapoznania się z trzema różnymi
filozofiami odnośnie władzy i siły - Olivera Queena, Lexa Luthora oraz Batmana.
Pojawia się tutaj fajny motyw z peleryną, a główny bohater podejmuje ważną
decyzję odnośnie swojej przyszłości. Następna historia to debiut Supermana w
stroju odbiegającym mocno od tego, jaki znamy. Rozdział ten nastawiony jest na
dużo efektownej akcji i opisuje starcie z Parasite'em, a nowy obrońca
Metropolis po raz pierwszy zachodzi za skórę Luthorowi. W szóstym rozdziale
Clark po raz pierwszy opuszcza Ziemię i dowiaduje się o istnieniu planety
Krypton. Z pomocą przyjaciela uświadamia sobie, że bycie Supermanem to praca
jak najbardziej na serio i przez 24 godziny na dobę. Musi cały czas być w
gotowości, przygotować się na kolejne wyzwania i zjednoczyć siły z innymi
superbohaterami. Na deser Landis serwuje nam nietypowe jak na komiksy z
udziałem Człowieka ze Stali, obfitujące w dużą dawkę przemocy stracie z
Ważniakiem. Clark rozprawia się z przeciwnikiem i przekonuje siebie oraz
obserwujących go ludzi, że nie jest żadnym obcym. Jest jednym z nich.
Zdecydowanie odpowiada Lobo: "Nie jestem z Kryptonu. Jestem z
Kansas".
Pięć
pierwszych rozdziałów posiada na końcu krótkie, w większości jednostronicowe
przerywniki narysowane przez gościnnych artystów. Jest to okazja do pokazania
Mr. Mxyzptlka, Doomsdaya, czy też wycinków gromadzonych przez Marthę Kent.
Do
wizualizacji swojego scenariusza Max Landis zaprosił aż siedmiu różnych, w
większości dobrze znanych artystów. Każdemu twórcy przypadło w udziale
zilustrowanie jednego rozdziału, do którego jego kreska była akurat najbardziej
odpowiednia. Można było się trochę obawiać, czy takie drastyczne zmiany rysownika
co dwadzieścia parę stron zdają egzamin, ale efekt końcowy jest naprawdę
wyśmienity. Ciężko nawet stwierdzić, że ktoś z wymienionych poniżej znalazł się
tutaj przypadkiem i niezasłużenie.
Nick
Dragotta nadał łagodny, kreskówkowy charakter otwierającemu cały zbiór,
ciepłemu i niewinnemu rozdziałowi. Nastoletni Clark w pierwszym zderzeniu z
brutalnym światem oraz śmiercią ukazany został przy pomocy bardziej mrocznej i
ponurej kreski Tommy'ego Lee Edwardsa. Humorystyczna i wesoła przygoda na
jachcie to dzieło prezentującej "radosny" styl Joelle Jones. Pierwsze
konfrontacje z Luthorem oraz Batmanem obserwujemy dzięki gotyckiej kresce
genialnego Jae Lee. Widowiskowy pojedynek z Parasite'em w wyrazisty i nie do
podrobienia sposób zilustrował Francis Manapul. Emocjonalny rozdział i wizyta
dwóch przyjaciół ze Smallville to z kolei robota mniej znanego Jonathana
Case'a. Jego kreska jest dynamiczna, czysta i pozwala w bardzo ekspresyjny
sposób ukazać emocje na twarzach poszczególnych postaci. Brutalny pojedynek
Supermana z Lobo został natomiast okraszony rewelacyjnymi, nieszablonowymi,
surowymi i za każdym razem urzekającymi mnie ilustracjami Jocka.
Wydanie
zbiorcze omawianego komiksu zawiera całkiem sporą ilość dodatków. Oprócz
siedmiu stron z wariantami okładkowymi dostajemy również wgląd w proces
tworzenia każdej z głównych okładek wykonanych przez Ryana Sooka, czy też
różnego rodzaju szkice, koncepcje oraz układy wybranych plansz autorstwa
każdego z siedmiu ilustratorów serii. Warto podkreślić, że już dawno żadna
seria nie miała tak genialnych regularnych oraz alternatywnych okładek. Na
końcu zaś umieszczony został pierwotny zarys całej historii ze szczegółowych
opisem każdego rozdziału, oczywiście w wykonaniu samego Landisa. Łącznie
dodatki zajmują aż 32 strony, co niewątpliwie stanowi miły ukłon w stronę
czytelnika i pozwala zapoznać się z tym wybitnym dziełem "od kuchni".
Jak
wspomniałem na początku originy najpopularniejszych postaci świata DC - do
których oczywiście zalicza się Człowiek ze Stali - były, są i nadal będą się co jakiś czas pojawiać.
Najważniejsze jest jednak to, aby ukazać swoją wersję w sposób oryginalny,
wyjątkowy, nieszablonowy, niewidziany do tej pory. A przy tym oczywiście
ciekawy i zapadający w pamięci odbiorcy. Czy taka jest właśnie historia
opowiedziana przez Maxa Landisa? Według mnie zdecydowanie tak, chociaż
określenie "origin Supermana" jest tutaj użyte trochę na wyrost.
Macie ochotę na wysłuchanie i obejrzenie kilku interesujących, wyselekcjonowanych,
pokazanych często z niespodziewanej strony momentów z życia młodego Clarka
Kenta? A wszystko w niezwykle ciepły, czasem zabawny, a czasem dramatyczny
sposób ukazane okiem wielkiego miłośnika tej postaci? W takim razie zapraszam
do zapoznania się z SUPERMAN: AMERICAN ALIEN. Nie będziecie żałować.
UPDATE grudzień 2020:
Od czasu, kiedy miałem okazję po raz ostatni przeczytać recenzowaną historię minęły prawie trzy lata. Przez ten czas wiele rzeczy uległo zmianie na gorsze. Świat komiksowego Człowieka ze Stali zdążył doświadczyć katastrofy spowodowanej osobą Briana Michaela Bendisa, czy też ucierpiał w wyniku tragicznej interpretacji przygód eSa autorstwa Franka Millera. Wychwalany Max Landis z kolei stracił swoje dobre imię i usunął się ze sceny, oskarżony o nadużycia w stosunku do kobiet (albo mówiąc ironicznie, po prostu uległ pewnym pokusom, jak to się ostatnio zwykło mawiać). Nie zmieniło się jednak to, że nadal uważam AMERYKAŃSKIEGO OBCEGO za jedną z 10 najlepszych opowieści z eSem, jakie kiedykolwiek miałem przyjemność przeczytać, i do której z pewnością jeszcze będę wracał.
Egmont dokonał dobrej decyzji wydając historię w powiększonym formacie delux, bo w pełni ona na takie potraktowanie zasługuje. Obcięto jedynie dwie strony z oryginalnych dodatków, a zatem mamy aż 30 stron wglądu w proces tworzenia rysunków oraz scenariusza, co niekoniecznie należy do standardów w linii DC Deluxe. Komiks można wyhaczyć już za niecałe siedem dyszek i jeśli jeszcze wahacie się, czy zaryzykować zakup w ciemno, to namawiam, aby jednak zaopatrzyć się w swój egzemplarz.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUPERMAN: AMERICAN ALIEN
#1 - 7.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz