Superbohater jest wart tyle, ile warta jest jego
galeria łotrów. Przeciwnicy Flasha należą zaś do najbarwniejszych oraz najciekawszych
w całym uniwersum DC. WOJNA ŁOTRÓW to zaś tom w dużej mierze skupiający się na
nich i ich motywacjach. Szkoda tylko, że Geoff Johns nie potrafił się
powstrzymać przed wprowadzeniem na jego karty prawie każdego, ważniejszego
przeciwnika Szkarłatnego Sprintera. I do tego musiał zamotać finał z trzy razy
bardziej, niż było to potrzebne.
Łotrzy to dość unikalna grupa przeciwników
superbohaterów. Stanowią swego rodzaju zamiennik rodziny dla swoich członków.
Posługują się unikalnym kodeksem moralnym, a także łączy ich specyficzna więź
oparta na swego rodzaju wzajemnym szacunku z Flashem. W recenzowanym tomie
zjednoczeni do tej pory złoczyńcy stają jednak naprzeciwko siebie. Grupa
dowodzona przez Kapitana Chłoda zostaje zaatakowana przez część byłych członków
Łotrów pod dowództwem pierwszego Trickstera. W środku rozpętanego w ten sposób
piekła z prędkością błyskawicy zjawia się Flash (Wally West). Niestety nie wie
on jeszcze, że o wiele potężniejszy przeciwnik planuje wykorzystać tę sytuację
w tylko sobie znany sposób.
Często narzekam prywatnie, że amerykańskie komiksy
superbohaterskie potrafią być przekombinowane fabularnie. Czasami mimo to mają
sens (jak FINAL CRISIS, o co mogę walczyć z każdym hejterem nawet obudzony o 2
w nocy), czasami dzięki temu są tak głupie i właściwie kampowe, że dostarczają
masę radości (jak DARK NIGHTS: METAL), a czasami niestety są przeładowanymi
wątkami koszmarkami. Do tej ostatniej grupy należy właśnie FLASH: WOJNA ŁOTRÓW.
Wydawałoby się, że dwie walczące ze sobą grupy Łotrów i
trzech Speedsterów pomiędzy nimi to wystarczająco dużo jak na jeden komiks.
Dorzućmy do tego Wally’ego i Lindę radzących sobie z własnymi problemami oraz
Ashley Zolomon z traumą po utracie ojca, a także byłym mężem będącym
superzłoczyńcą. Spokojnie można by z tego stworzyć historię o wpływie ludzi z
zamiłowaniem do noszenia trykotów na postronnych obywateli. Johnsowi to jednak
nie starczyło. Trzeba było dorzucić więcej postaci, a także wątków do tego
miksu. Jak stado Filipów z konopii na kolejnych stronach pojawiają się Top,
Doktor Alchemia, Grodd, animowane zwłoki pierwszego Kapitana Boomeranga, a
nawet Eobard Thawne. Czytelnik niezbyt dobrze rozeznany w solowych przygodach
Flasha pogubić się może w tym dość szybko. Ten znający je lepiej równie prędko
zauważy, że fabuła trochę zawala się pod własnym ciężarem.
Scenarzysta próbuje co chwilę podpić stawkę, ale
jednocześnie zapomina o poprzednich wątkach, ucina je albo wymyśla rozwiązanie
znikąd. W ten sposób główny – jakby się mogło wydawać – wątek walki dwóch
zespołów Łotrów rozwiązany zostaje właściwie poza kadrem. Część postaci
złoczyńców pojawia się zaś tylko po to, aby przedłużyć komiks o kilka stron i
nie wnosi nic do opowieści. I choć lubię konsekwencje jej finału, nie mogę
przestać wyobrażać sobie, że można było dojść do nich w inny sposób.
Nie wszyscy nasi czytelnicy szaleją pewnie za kreską
Howarda Portera, ale ja mam do niej sentyment od czasów pierwszej lektury JLA.
Brak tu wizualnych fajerwerków. Jednakże jest dynamicznie, a mięśnie wszystkich
bohaterów mają własne mięśnie. Tylko nie przypatrujcie się zbyt dokładnie
twarzom niektórych postaci. Niekiedy wyglądają one dość dziwnie, a i dopatrzyłem
się przynajmniej kilku klonów.
Dodatkowa historia z SHOWCASE #8 opowiada o pierwszym
starciu Flasha i Kapitana Chłoda. Absolutnie nie jest to nic przełomowego, ale
warto poświęcić jej przynajmniej chwilę z uwagi na rysunki słynnego Carmine
Infantino.
Czytając polskie wydanie, nie dopatrzyłem się jakiś
wartych uwagi błędów. Nie odbiega ono jakościowo od innych tomów WKKDC.
Jeżeli jesteście wielkimi fanami Flasha (jak ja) to
mimo wymienionych błędów zapewne i tak przeczytacie ten tom. Reszta może go
spokojnie pominąć. Sam Geoff Johns napisał w swojej karierze lepsze historie o
tym bohaterze.
3/6
Opisywane wydanie
zawiera materiał z komiksów THE FLASH #220-225 oraz SHOWCASE #8.
Teksty z dodatkowej historii typu "jestem należycie wyekwipowany, by stawić Ci czoło", czy "przy łapaniu Kapitana Chłoda zgrabiały mi ręce" brzmią strasznie nienaturalnie i szkoda, że nie użyto przy tłumaczeniu jakichś bardziej powszechnych zamienników...
OdpowiedzUsuń#ZgadnijKtoToTłumaczył, ale z drugiej strony czytałem oryginał i można uznać, że to próba oddania jego specyficznego charakteru.
UsuńSzalone lata sześćdziesiąte...
Usuń