piątek, 13 kwietnia 2018

SUICIDE SQUAD: HELL TO PAY - recenzja

"Nareszcie!" - zakrzyknąłem po obejrzeniu 10-minutowego prologu SUICIDE SQUAD: HELL TO PAY, najnowszego animowanego filmu ze stajni DC Comics i.. natychmiast się przeraziłem. Jakoś tak mi się zdarza, że ilekroć wyrażam entuzjazm odnośnie czegokolwiek, natychmiast się to psuje. Czy i tym razem tak było? I co tak zadowoliła mnie w ciągu tych kilku minut? Tego dowiecie się z recenzji. Zapraszam.

Zacznę może od odpowiedzi na drugie z tych pytań, zresztą jest to coś, co każdemu śledzącemu w miarę na bieżąco animówki DC Comiks od razu rzuci się w oczy. Animacja w tym filmie jest, wreszcie, bardzo dobra, co było ostatnio prawdziwą bolączką filmów DC - w zasadzie od paru lat obserwowaliśmy pogarszenie się jakości animacji z filmu na film, a obrazy takie jak TEEN TITANS: JUDAS CONTRACT czy JUSTICE LEAGUE DARK wyglądały przez sporą część seansu po prostu koszmarnie. Tym razem wszystko jest tak, jak być powinno i film oglądamy nie tylko bez bólu oczu, ale i wizualnie ukontentowani. Jedynym, co twórcom delikatnie mówiąc nie wyszło, jest CGI, jest ono jednak używane tutaj prawie wyłącznie (jest jeden wyjątek, i jest to najgorszy kawałek animacji, który widziałem w życiu) do przedstawiania pojazdów i innych wehikułów, co stanowi tradycję jeszcze od czasów TASów, więc w sumie to dobrze, że i tutaj ją podtrzymano.

Czy jednak moje początkowe pozytywne nastawienie do filmu zostało zmarnowane? W żadnym wypadku, wręcz przeciwnie - HELL TO PAY spodobało mi się nawet bardziej niż BATMAN: ASSAULT ON ARKHAM (które samo w sobie było bardzo udane), o filmie Davida Ayera nawet nie wspominając. Wszystkiemu winna jest fabuła obrazu. Zaczyna się niby niewinnie: ot, Amanda Waller wysyła Task Force X w składzie Deadshot, Captain Boomerang, Harley Quinn, Killer Frost, Copperhead i Black Tiger na misję odzyskania tajemniczej karty - misję o znaczeniu osobistym dla szefowej oddziału. Sprawa komplikuje się, kiedy okazuje się, że kartą interesuje się jeszcze kupa innych osób, z Vandalem Savagem i Professorem Zoomem na czele. Rozpoczyna się więc wyścig, w którym trzy drużyny nie zawahają się przed niczym, aby to właśnie w ich ręce wpadła wymarzona nagroda.

Rozpisany w ten sposób scenariusz mógłby spokojnie posłużyć wyłączna jako baza do przedstawiania kolejnych potyczek, autorzy mieli na szczęście większe ambicje. Nie zrozummy się źle - potyczek tu nie brakuje, i stoją one na wysokim poziomie, film jednak oparto mniej na mocach występujących w nim postaci, a bardziej na ich charakterach. Do głosu dochodzą więc sympatie i antypatie bohaterów, ich niejednokrotnie sprzeczne z celami misji interesy itp. Wszystko to prowadzi do kilku zaskoczeń, a ostatecznej rozgrywki nie powstydziłby się żaden kryminał czy akcyjniak. Ani film superbohaterski.

Bowiem to nie dobrze napisana intryga jest najważniejsza rzeczą w HELL TO PAY, a fakt, że opisywana animacja absolutnie nie wstydzi się swojego komiksowego rodowodu. Po pierwsze, jest w nim kupę rzeczy, które można by uznać za dość głupawe (ale nie głupie!), a w których wyraźnie odbijają się szalone czasami pomysły komiksowych scenarzystów. Niestety, nie mogę tutaj zdradzić co smakowitszych kąsków, niech za przykład wystarczy więc fakt, że w filmie Suicide Squad porusza się... starym kamperem, a za kierownicą zasiada czasem wążopodbny humanoid, który szpetnymi minami straszy małe dzieci. Po drugie, w animacji mamy masę różnych postaci, przede wszystkim z dalszego szeregu, co chyba było trochę jakby ideą powstania nowoczesnej inkarnacji Task Force X. Vandala Savage'a czy Zooma kojarzy sporo osób, ale czy to samo można powiedzieć o Scandal Savage, Knockout czy Profesorze Pygu? No nie, a dzięki tej właśnie produkcji mają one szanse przebić się do szerszej świadomości i zainteresować sobą więcej osób.

Jedynym, co mi się w HELL TO PAY nie podobało to, bardzo zaskakujące, gra aktorska. Głosowcy co prawda wypowiadają swoje kwestie poprawnie, ale jednocześnie wszyscy wydają się jacyś tacy znudzeni, a u nikogo nie słychać szczypty szaleństwa, która z całą pewnością by do tego filmu pasowała pasowała. Jest to o tyle dziwne, że np. do roli Harley powraca tutaj Tara Strong, a widząc w obsadzie takie nazwisko można się spodziewać czegoś więcej.

Ostatecznie jednak, SUICIDE SQUAD: HELL TO PAY wystawiam ocenę bardzo pozytywną. Od jakiegoś czasu bardzo wątpiłem w chęci i umiejętności ludzi odpowiedzialnych w Warner Bros za animacje DC Comics, ten obraz pokazał mi jednak, że wciąż nie powiedzieli oni ostatniego słowa. Wśród filmów z nowego animowanego uniwersum DC HELL TO PAY w pełni zasłużyło na miejsce na podium obok JUSTICE LEAGUE: WAR i BATMAN: BAD BLOOD, a sobie i Wam życzę, by następny obraz nawiązał równą walkę z tymi gigantami.

4 komentarze:

  1. Ciekawe, z nowej trylogii Batmana to właśnie dwie pierwsze części, czyli SON OF BATMAN i BATMAN VS ROBIN, podobały mi się bardziej. Trzecie BAD BLOOD w ogóle nie przypadło mi do gustu. Przynajmniej we wszystkich częściach dobrze bawiłem się śledząc bardzo liczne nawiązania i inspiracje komiksami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie akurat ani SON OF BATMAN, ani BATMAN VS ROBIN nie porwały - wręcz przeciwnie, uważam je za wyjątkowo słabe. W BAD BLOOD z kolei najbardziej zauroczyła mnie ostatnia walka, która jest dla mnie najbardziej emocjonującą filmową potyczką od czasu POWROTU JEDI.

      Usuń
  2. Też moim zdaniem Bad Blood z tej trójki wypadło najgorzej. Osobiście nie widzę spadku formy w TEEN TITANS: JUDAS CONTRACT czy JUSTICE LEAGUE DARK przecież to robiło to samo studio co Bad Blood czy JL War. Ci sami aktorzy ta sama animacje. Wszystko dla mnie wygląda na jedno kopyto. Jedynie Under the Red Hood i Gotham by Gaslight się jakoś wyróżnia pod względem animacji. Zresztą nadchodzącego Supermena The Death of Superman też robi studio od trylogii z Damianem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więcej środków, więcej czasu, lepsze nastawienie, inne osoby oddelegowane do projektu - wiele może by powodów, dla których dzieła jednego studia wyglądają odmiennie.

      Usuń