Gdzieś kiedyś w odmętach DCManiakowego Internetu pojawiła się sugestia, by na blogu pojawiła się topka podsumowująca tytuły z inicjatywy DC You. Zabieraliśmy się do tego jak pies do jeża, aż w końcu stwierdziłem, że skoro czytałem niemal wszystkie, to ja to zrobię! To było jakiś dobry miesiąc temu ;) Czas najwyższy wypełnić zobowiązanie.
DC You to inicjatywa, która ruszyła w czerwcu 2015 roku i zastąpiła New52. Po zakończeniu eventu CONVERGENCE charakterystyczne logo nowego uniwersum DC zniknęło z okładek komiksów. Znakomita większość była kontynuowana, lecz jednocześnie wystartowało piętnaście nowych miesięczników. Z tego grona wybrałem pięć, które przypadły mi do gustu najmocniej. Kolejność jest wartościująca.
Tytuły, których nie brałem pod uwagę to EARTH 2: SOCIETY oraz BATMAN BEYOND - oba nie zachęciły mnie wystarczająco mocno, by sięgnąć po coś więcej niż pierwsze numery.
John Constantine przez długie lata dzielnie trwał w Vertigo, lecz ktoś z głównodowodzących w DC uznał, że postać tę wraz z Animal Manem i Swamp Thingiem trzeba ponownie wrzucić do głównego uniwersum. O ile w przypadku obu wymienionych udało się zrobić coś naprawdę fajnego, tak pierwsza solowa seria Johna w New52 była... chociaż lepiej mogłoby jej nie być. Ta z DC You, chociaż wciąż o kilka poziomów słabsza niż tytuł z Vertigo, to już mocny krok w dobrą stronę. Ming Doyle oraz James Tynion IV na początku nieco zaskoczyli część czytelników swoją interpretacją postaci Johna (co swoją drogą było przezabawne, bo ludzie darli szaty o pokazanie czegoś, co zupełnie nie było nowością w kreacji Constantine'a), ale później poszli w kierunku bardzo ciekawego graficznie, całkiem sprawnie poprowadzonego i wciągającego komiksowego horroru. Wyróżniam jednak przede wszystkim za ilustracje Riley'a Rossmo.
4. JUSTICE LEAGUE 3001
Dwie uwagi. Po pierwsze: lubię komiksy, przy których można się zwyczajnie pośmiać. Po drugie: śmieszy mnie wiele rzeczy, także te, które teoretycznie śmieszyć nie powinny. JUSTICE LEAGUE 3000 oraz kontynuacja tej serii z DC You to w zasadzie nic nazbyt oryginalnego: twórcy wzięli największe ikony uniwersum DC, sparodiowali ich i tę bandę dziwaków osadzili w dalekiej przyszłości. W wyróżnionej serii starli się ze Starro, odwiedziła ich Supergirl, walczyli także z Lois Lane (serio, serio) czy Eclipso. Najfajniejsze jednak było dla mnie oglądanie tego, co działo się w samej grupie. Przygłup-Superman i jego potyczki słowne z Batmanem, kulturystka Wonder Woman czy żeńska wersja Guy'a Gardnera - to przede wszystkim dla nich czytałem ten tytuł i dzięki nim bawiłem się przednio.
3. MIDNIGHTER
W sumie zabawna sytuacja, ponieważ Midnighter to postać, która powstała jako otwarta parodia Batmana i nie tylko koniec końców wylądował on w głównym uniwersum, ale także jego najlepszym ziomem do towarzystwa w trakcie rozpierduchy był Dick Grayson - wcześniej pierwszy Robin, wówczas superszpieg. Steve Orlando świetnie uchwycił to, czego wcześniej nie dali rady tacy weterani jak Paul Jenkins, Paul Levitz czy Peter Milligan i doskonale oddał bardzo charakterystyczne zachowania Midnightera. Trudno było nie lubić tego nieco zadufanego w sobie i lubującego się w przemocy gościa! Dodatkowo, na łamach serii pojawiały się liczne zabawy formą. Na przykład jeden z zeszytów opowiadał główną historię od końca. Dałbym nawet nieco wyżej, ale rozczarował mnie finał serii i to na tyle, że po kontynuację zatytułowaną MIDNIGHTER & APOLLO już nie sięgnąłem.
2. THE OMEGA MEN
Czyli tytuł, dzięki któremu Tom King dostał fuchę przy aktualnej serii BATMAN. Już od pierwszych stron premierowego zeszytu widać było wyraźnie, że będzie to mocny i mroczny komiks. Sceny z torturowanym Kylem Raynerem czy zawiązywania się nowego inkarnacji tytułowej grupy pokazały, że to nie będzie kolejny typowy komiks superhero. No i zdecydowanie nie był, a z kolejnymi numerami pozytywne wrażenia tylko się potęgowały. Na tyle, że gdy ogłoszono kasację tytułu wraz z numerem szóstym, byłem potężnie rozczarowany. Zaś gdy obiecano jednak dać jej pełne dwanaście rozdziałów, cieszyłem się niesamowicie. Do tego rewelacyjne okładki, przyjemne rysunki, dużo fajnych zwrotów akcji. Było co czytać z olbrzymią przyjemnością. Tylko dlaczego w wydaniu zbiorczym postanowiono wydać od razu całość serii? :/
I wreszcie mój absolutny ulubieniec z DC You, czyli seria poświęcona postaci Black Canary, która w Odrodzeniu znów została sprowadzona do roli supportu, a to dla Green Arrowa, a to dla Batgirl. Tymczasem Brenden Fletcher oraz Annie Wu zaproponowali nam zgrabne połączenie komiksu superbohaterskiego oraz poruszającego wątki muzyczne. Tak, tak - Dinah nie tylko kopie tyłki złym ludziom, ale także śpiewa na koncertach i przemierza kraj od sceny do sceny. Obie te części są tak samo istotne oraz podobnie dobrze rozpisane. Dzięki temu BLACK CANARY stał dla mnie drugim, po GOTHAM ACADEMY, ogromnym powiewem świeżości w ofercie głównego uniwersum DC. Jak dla mnie, zdecydowanie najlepsza seria z całego DC You.
Wymądrzał się i subiektywnie ocenił Krzysztof Tymczyński
A ja mam pytanie czy warto sięgnąć po Doctora Fate'a?
OdpowiedzUsuńW sumie warto, chociaż gołym okiem widać, że jest to próba powtórzenia sukcesu Ms. Marvel.
Usuń