sobota, 14 kwietnia 2018

WONDER WOMAN tom 2: ROK PIERWSZY


Originy komiksowych postaci z DC i Marvela to  coś, co niejako z zasady musi być co jakiś czas odświeżane i pokazywane na nowo, z zachowaniem szacunku dla pewnych istotnych kwestii definiujących daną postać. Oczywiście na znacznie więcej można sobie pozwolić we wszelkiej maści elseworldach, lecz jeśli chodzi o tytułu i bohaterów z głównego uniwersum, to raczej nigdy nie doczekamy się historii początków Supermana bez eksplozji planety Krypton, Batmana bez śmierci jego rodziców czy Wonder Woman bez momentu rozbicia się samolotu Steve’a Trevora na Temiskirze. I chociaż bardzo często kręcimy nosem na to, że wydawnictwa przymuszają nas do kolejnego już czytania odświeżonej genezy danej postaci, często okazuje się, że są to naprawdę wartościowe komiksy. Przypomnijcie sobie przygody Batmana, Robina, Batgirl czy Green Arrowa w tomach z podtytułem YEAR ONE/ROK PIERWSZY. Rzućcie okiem ponownie do SUPERMAN: TAJNA GENEZA czy wcześniejszego SUPERMAN: CZŁOWIEK ZE STALI – to wszystko historie, które należą do ścisłej czołówki opowieści z danymi postaciami. Ale nie wszystkie tego typu tomy zawierają treść, którą potem trudno zapomnieć. W przypadku WONDER WOMAN tom 2: ROK PIERWSZY, lekturę zakończyłem z mieszanymi uczuciami, o których opowiem w dalszej części tekstu.

O tym jaka jest geneza Wonder Woman mieliśmy okazję w ciągu paru ostatnich lat przekonać się kilkukrotnie. Początki superbohaterskiej drogi Diany przedstawiono nam na łamach filmu kinowego, odrestaurowanej wersji animacji, a także w komiksach Briana Azzarello z Nowego DC Comics. Wspominano o tym także na łamach KRĘGU, a więc szóstego tomu WKKDC. Wszędzie wygląda to generalnie tak samo: Diana mieszka wraz z innymi Amazonkami na Temiskirze, gdzie pewnego dnia rozbija się samolot ze Stevem Trevorem na pokładzie. Zdarzenie to sprawia, że nasza dzielna bohaterka postanawia opuścić wyspę, by walczyć ze złem i stać się zarazem ambasadorką pokoju na świecie. Wszystko to otrzymujemy także i tym razem, aczkolwiek Greg Rucka nie odtwarza tylko motywów znanych z innych komiksów, lecz dorzuca od siebie swoje trzy grosze.

O ile WONDER WOMAN tom 2: ROK PIERWSZY nie miesza mocno w znanym nam originie Diany, Rucka wskazuje tutaj nieco mocniej na kilka rzeczy, inne zaś dodaje ku uciesze lub zawodzie czytających. I tak oto bardzo podoba mi się wyraźne pogłębienie znaczenia postaci drugoplanowych, które miały kluczowy wpływ na kreację Wonder Woman. Steve Trevor nie jest tu więc jedynie zaprawionym w licznych bojach żołnierzem, który rozbija się na rajskiej wyspie. Rucka dopisuje mu duże backstory, które świetnie zgrywa się z charakterem mężczyzny i pokazuje go nieco w innym świetle. To samo można napisać na temat Barbary Minerwy, która już w poprzedniej odsłonie cyklu odegrała ogromną rolę, zaś tutaj scenarzysta konsekwentnie prowadzi ją jako postać iście tragiczną oraz niejednoznaczną. Rucka dba nawet o takie drobnostki jak spostrzeżenie, że żyjące na odosobnionej wyspie Amazonki rozumiały pojęcie miłości i wchodziły między sobą w związki i dotyczyło to także Diany (z tej strony wielkie serduszko dla każdego, kogo rozbolała teraz dupka), co wydaje się być logiczne, ale jakoś nikt wcześniej na to nie wpadł, albo też bał się pokazać. Jednocześnie widać tutaj także bardzo wyraźnie to, co lubię we wszelkiej maści komiksowych originach – dojrzewanie danej postaci. Diana nie jest tutaj tą heroiną, którą kojarzyć możemy z komiksów osadzonych w teraźniejszości: jest odrobinę przerażoną nowym światem kobietą, która momentami nie jest do końca pewna tego, czy aby nie popełniła błędu opuszczając Temiskirę. To może się podobać, ale daleki jestem od stwierdzenia, że WONDER WOMAN tom 2: ROK PIERWSZY jest tytułem przełomowym. Originy mają to do siebie, iż ich zakończenie raczej nie zaskakuje i bardzo ważne jest to, jak twórcy poprowadzą swoją opowieść do finału. Tutaj Greg Rucka wykazał się pomysłowością, zauważył i podkreślił kilka interesujących aspektów, ale jednak jak dla mnie nie doskoczył do poziomu najlepszych opowieści przedstawiających czy odświeżających genezy superbohaterów. WONDER WOMAN tom 2: ROK PIERWSZY nie jest tytułem, do którego będę wracać. Zabrakło mi tu scen zapadających w pamięć. Nawet potyczka z Aresem jest bardzo nijaka, dziwnie krótka i stanowi jak dla mnie średni pretekst do popchnięcia wydarzeń do przodu, aniżeli ich bezpośrednią przyczynę.

Za warstwę graficzną komiksu odpowiedzialna była Nicola Scott, zaś kolorami zajął się Romulo Fajardo. Rysowniczka wraz z Gregiem Rucką zrobiła sobie przerwę od wydawanej przez Image Comics serii ”Black Magick”, by móc narysować omawiany właśnie tom. O ile jej szkice stoją na wysokim poziomie, to jednak widać, że nie są one aż tak dopracowane jak we wspomnianym, autorskim projekcie obojga. Tam, niezwiązana miesięcznymi deadline’ami Scott pozwalała sobie na znacznie więcej i wychodziło jej to nieporównywalnie lepiej. No ale cóż, taka specyfika pracy dla korporacji pokroju DC czy Marvela – byle jak, byle w terminie ;)

Chociaż WONDER WOMAN tom 2: ROK PIERWSZY nie odmieni mojego życia i nie wdrapie się nawet na tyły listy najlepszych rzeczy, jakie w życiu przeczytałem, to jednak na tle większości publikowanych przez Egmont tytułów z DC Odrodzenie i tak pozytywnie się wyróżnia. Czy warto? Dla fanów postaci oraz komiksowych purystów, którzy nie chcą mieć dziury w kolekcji – tak. W każdym innym przypadku można się dwa razy zastanowić.

Krzysztof Tymczyński
                    
-------------------------------------------------------------
                        
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów WONDER WOMAN #2, #4, #6, #8, #10, #12 oraz #14.
     
Dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
     
Wcześniejszą recenzję autorstwa Dawida możecie przeczytać TUTAJ
              
WONDER WOMAN tom 2: ROK PIERWSZY do kupienia w księgarni Egmontu oraz ATOM Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz