Originy komiksowych postaci z DC i Marvela
to coś, co niejako z zasady musi być co
jakiś czas odświeżane i pokazywane na nowo, z zachowaniem szacunku dla pewnych
istotnych kwestii definiujących daną postać. Oczywiście na znacznie więcej
można sobie pozwolić we wszelkiej maści elseworldach, lecz jeśli chodzi o
tytułu i bohaterów z głównego uniwersum, to raczej nigdy nie doczekamy się
historii początków Supermana bez eksplozji planety Krypton, Batmana bez śmierci
jego rodziców czy Wonder Woman bez momentu rozbicia się samolotu Steve’a
Trevora na Temiskirze. I chociaż bardzo często kręcimy nosem na to, że
wydawnictwa przymuszają nas do kolejnego już czytania odświeżonej genezy danej
postaci, często okazuje się, że są to naprawdę wartościowe komiksy. Przypomnijcie
sobie przygody Batmana, Robina, Batgirl czy Green Arrowa w tomach z podtytułem
YEAR ONE/ROK PIERWSZY. Rzućcie okiem ponownie do SUPERMAN: TAJNA GENEZA czy
wcześniejszego SUPERMAN: CZŁOWIEK ZE STALI – to wszystko historie, które należą
do ścisłej czołówki opowieści z danymi postaciami. Ale nie wszystkie tego typu
tomy zawierają treść, którą potem trudno zapomnieć. W przypadku WONDER WOMAN tom
2: ROK PIERWSZY, lekturę zakończyłem z mieszanymi uczuciami, o których opowiem
w dalszej części tekstu.
O tym jaka jest geneza Wonder Woman mieliśmy
okazję w ciągu paru ostatnich lat przekonać się kilkukrotnie. Początki
superbohaterskiej drogi Diany przedstawiono nam na łamach filmu kinowego,
odrestaurowanej wersji animacji, a także w komiksach Briana Azzarello z Nowego
DC Comics. Wspominano o tym także na łamach KRĘGU, a więc szóstego tomu WKKDC.
Wszędzie wygląda to generalnie tak samo: Diana mieszka wraz z innymi Amazonkami
na Temiskirze, gdzie pewnego dnia rozbija się samolot ze Stevem Trevorem na
pokładzie. Zdarzenie to sprawia, że nasza dzielna bohaterka postanawia opuścić
wyspę, by walczyć ze złem i stać się zarazem ambasadorką pokoju na świecie.
Wszystko to otrzymujemy także i tym razem, aczkolwiek Greg Rucka nie odtwarza
tylko motywów znanych z innych komiksów, lecz dorzuca od siebie swoje trzy
grosze.
O ile WONDER WOMAN tom 2: ROK PIERWSZY nie
miesza mocno w znanym nam originie Diany, Rucka wskazuje tutaj nieco mocniej na
kilka rzeczy, inne zaś dodaje ku uciesze lub zawodzie czytających. I tak oto
bardzo podoba mi się wyraźne pogłębienie znaczenia postaci drugoplanowych,
które miały kluczowy wpływ na kreację Wonder Woman. Steve Trevor nie jest tu
więc jedynie zaprawionym w licznych bojach żołnierzem, który rozbija się na
rajskiej wyspie. Rucka dopisuje mu duże backstory, które świetnie zgrywa się z
charakterem mężczyzny i pokazuje go nieco w innym świetle. To samo można
napisać na temat Barbary Minerwy, która już w poprzedniej odsłonie cyklu
odegrała ogromną rolę, zaś tutaj scenarzysta konsekwentnie prowadzi ją jako
postać iście tragiczną oraz niejednoznaczną. Rucka dba nawet o takie drobnostki
jak spostrzeżenie, że żyjące na odosobnionej wyspie Amazonki rozumiały pojęcie
miłości i wchodziły między sobą w związki i dotyczyło to także Diany (z tej
strony wielkie serduszko dla każdego, kogo rozbolała teraz dupka), co wydaje
się być logiczne, ale jakoś nikt wcześniej na to nie wpadł, albo też bał się
pokazać. Jednocześnie widać tutaj także bardzo wyraźnie to, co lubię we
wszelkiej maści komiksowych originach – dojrzewanie danej postaci. Diana nie
jest tutaj tą heroiną, którą kojarzyć możemy z komiksów osadzonych w
teraźniejszości: jest odrobinę przerażoną nowym światem kobietą, która
momentami nie jest do końca pewna tego, czy aby nie popełniła błędu opuszczając
Temiskirę. To może się podobać, ale daleki jestem od stwierdzenia, że WONDER
WOMAN tom 2: ROK PIERWSZY jest tytułem przełomowym. Originy mają to do siebie,
iż ich zakończenie raczej nie zaskakuje i bardzo ważne jest to, jak twórcy
poprowadzą swoją opowieść do finału. Tutaj Greg Rucka wykazał się
pomysłowością, zauważył i podkreślił kilka interesujących aspektów, ale jednak
jak dla mnie nie doskoczył do poziomu najlepszych opowieści przedstawiających
czy odświeżających genezy superbohaterów. WONDER WOMAN tom 2: ROK PIERWSZY nie
jest tytułem, do którego będę wracać. Zabrakło mi tu scen zapadających w
pamięć. Nawet potyczka z Aresem jest bardzo nijaka, dziwnie krótka i stanowi jak
dla mnie średni pretekst do popchnięcia wydarzeń do przodu, aniżeli ich
bezpośrednią przyczynę.
Za warstwę graficzną komiksu odpowiedzialna była
Nicola Scott, zaś kolorami zajął się Romulo Fajardo. Rysowniczka wraz z Gregiem
Rucką zrobiła sobie przerwę od wydawanej przez Image Comics serii ”Black
Magick”, by móc narysować omawiany właśnie tom. O ile jej szkice stoją na
wysokim poziomie, to jednak widać, że nie są one aż tak dopracowane jak we
wspomnianym, autorskim projekcie obojga. Tam, niezwiązana miesięcznymi
deadline’ami Scott pozwalała sobie na znacznie więcej i wychodziło jej to nieporównywalnie
lepiej. No ale cóż, taka specyfika pracy dla korporacji pokroju DC czy Marvela
– byle jak, byle w terminie ;)
Chociaż WONDER WOMAN tom 2: ROK PIERWSZY nie
odmieni mojego życia i nie wdrapie się nawet na tyły listy najlepszych rzeczy,
jakie w życiu przeczytałem, to jednak na tle większości publikowanych przez
Egmont tytułów z DC Odrodzenie i tak pozytywnie się wyróżnia. Czy warto? Dla
fanów postaci oraz komiksowych purystów, którzy nie chcą mieć dziury w kolekcji
– tak. W każdym innym przypadku można się dwa razy zastanowić.
Krzysztof Tymczyński
-------------------------------------------------------------
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów WONDER WOMAN #2, #4, #6, #8, #10, #12 oraz #14.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Wcześniejszą recenzję autorstwa Dawida możecie przeczytać TUTAJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz