Niecały miesiąc temu Greg Rucka
oficjalnie oświadczył, że druga już jego przygoda z Wonder Woman dobiega końca.
Swój, trwający obecnie, run w serii z linii DC Rebirth, zakończy na #25 zeszycie,
który ukaże się 28 czerwca. Straszna szkoda, że tak zdolny scenarzysta
opuszcza DC, ale zamiast rozpaczać lepiej po prostu cieszyć się, że zostawi po
sobie tak znakomity komiks jak Year One.
Drugi tom WONDER WOMAN trafił do
sprzedaży przed tygodniem, a w jego skład wchodzą wszystkie parzyste numery
serii od drugiego do czternastego. Decyzja, żeby właśnie w taki sposób wydać
run Rucki jest oczywiście odrobinę problematyczna. W pewnym stopniu wypacza
bowiem lekturę – inaczej czyta się WW zeszytowo, a inaczej w tomach. Year One jest jednak tym elementem
układanki, który powinien być najbardziej przystępny dla czytelnika dopiero
teraz zapoznającego się z tytułem. A to dlatego, że opowiada historię, będącą
genezą głównej bohaterki.
Domyślam się, że wielu w was ma
już zapewne dość wszelkiego rodzaju originów, ale zanim ktoś zrazi się do tego
tomu, chciałbym tylko napisać, że miałem podobnie. Gdy zobaczyłem, że Rucka
zabiera się za przedstawienie początków Wonder Woman, zastanawiałem się po co.
Przecież całkiem niedawno dokładnie to samo robił Grant Morrison w swoim WW:
EARTH ONE, a tuż za pasem pełnometrażowy film, który także weźmie na tapet ten
epizod z życia Diany. Rozumiem, że to dobry moment, żeby promować teraz tę
postać i pozwolić nowym fanom lepiej ją poznać, ale istniało ryzyko przesytu.
Co za dużo, to niezdrowo. Nie trzeba nam w tym samym czasie trzech różnych, ale
zarazem zbliżonych do siebie genez.
Zdanie zmieniłem bardzo szybko,
bo natychmiast po przeczytaniu pierwszej części Year One. Rucka jakimś cudem tchnął w tę historię tyle ducha, że
jej dalsze numery pochłaniałem już z wypiekami na twarzy. Udało mu się stworzyć
coś, co nie tylko bije na głowę kompletnie niezapadające w pamięć EARTH ONE Morrisona, ale zdaje się też
nieosiągalne do pobicia dla filmu Patty Jenkins.
Scenarzysta nie musiał przy tym zbytnio
kombinować z wizerunkiem Wonder Woman. Zamiast wprowadzać rewolucyjne zmiany
jak jeszcze kilka lat temu Brian Azzarello i odcinać się od historii tej
postaci, Rucka sprezentował nam taką genezę, jaką dobrze znamy od dekad. Year One jest przez to w zasadzie
reinterpretacją pierwszych zeszytów legendarnego (i naprawdę godnego polecenia)
runu George’a Pereza. Na tyle jednak świeżą, urokliwą i dobrze napisaną, że broniącą
się jako samodzielne dzieło.
Ceniony autor GOTHAM CENTRAL i
BATWOMAN: ELEGY nie ograniczył się do uwspółcześnienia originu Diany, ale także
pod kilkoma względami znacznie go poprawił. U Pereza, w kluczowym momencie tej
historii, gdy Steve Trevor rozbijał się na Themyscirze, był nam zupełnie obcy. Powiedziano
nam o nim wyłącznie, że to dobry wojskowy. Z kolei u Rucki, Steve jest
bohaterem z krwi i kości, nie tylko narzędziem, popychającym fabułę do przodu.
Gdy jego samolot uderza o wyspę Amazonek, wiemy już o nim wystarczająco dużo,
żeby stwierdzić, że jest po prostu dobrym człowiekiem. Że ma własną historię i
bliskich, o których się troszczy, a z ludźmi, którzy znajdowali się z nim na
pokładzie, dzieliła go braterska wręcz więź. Z tym Steve’em znacznie łatwiej
empatyzować niż z jakąkolwiek inną, znaną mi wersją tej postaci.
Podobnie Barbara Ann Minerva może
pochwalić się tutaj znacznie ciekawszym, bardziej rozbudowanym charakterem niż
w pierwszych komiksach z jej udziałem. O tym jak pisana jest u Rucki wspominałem
już w recenzji The Lies. Klasyczna
przeciwniczka Wonder Woman, w Year One pokazuje
nieznane oblicze. Nie mamy tu już do czynienia z bezwzględną i chciwą kobietą,
którą wykreował Perez, a z inteligentną, ambitną panią doktor, za którą, tak
jak i za Trevorem, stoi jakaś historia. Jeśli nie czytaliście tej serii
zeszytowo, bo zdecydowaliście się zbierać ją w tomach, to zapewniam, że po lekturze
Year One zmieni się wasze
postrzeganie The Lies, a w Barbarze
dostrzeżecie prawdziwie tragiczną postać.
Dodajmy jeszcze do tego sympatyczną
Ettę Candy, która nie dostała tutaj jednak zbyt dużo miejsca, przez co znajduje
się trochę w cieniu Steve’a oraz Minervy, i otrzymujemy bardzo dobrze
zarysowany drugi plan. Cała trójka dzielnie wspiera z niego Wonder Woman,
której kreacja stanowi prawdziwą wisienkę na torcie.
Diana jest postacią opartą na
pewnej sprzeczności – to doskonale wyszkolona w walce Amazonka, a zarazem
symbol pokoju. Nie każdy scenarzysta potrafi odpowiednio wyważyć oba te aspekty
jej charakteru. Niektórzy zapominają o drugim, a wtedy Wonder Woman staje się
jedną z wielu xenopodobnych wojowniczek. Czasem ktoś zrobi z niej złoczyńcę jak
w uniwersum FLASHPOINT lub grze INJUSTICE, a czasem nie zrozumie idei feminizmu
i przedstawi ją w możliwie najbardziej obraźliwy sposób. Tak jak zrobił to Frank
Miller w ALL STAR BATMAN AND ROBIN, THE BOY WONDER, gdzie Diana nienawidziła
wszystkich mężczyzn i najchętniej każdego z nich prałaby po pysku.
Wonder Woman w wydaniu Rucki dąży
przede wszystkim do tego, żeby łagodzić konflikty. Walczy tylko wtedy, kiedy
musi, a wówczas gotowa jest poświęcić życie dla przyjaciół. To bohaterka bez
skazy, lecz nie można traktować tego jako wadę lub jednowymiarowość. Diana jest
bowiem zbyt ikoniczną postacią, żeby mierzyć ją jedną miarą z innymi herosami.
Dla mnie jest niejako symbolem, który ma jak najlepiej oddawać istotę
superbohaterstwa. Superbohater to przecież ktoś, kto powinien nieść ludziom
pomoc i nadzieję. Ktoś kto naprawdę przydałby się naszemu światu. Taka też jest
Diana. Jej prawdziwa siła tkwi w tym, że potrafi pocieszyć obcego rozbitka, który
właśnie stracił przyjaciół lub wybaczyć najemnikowi, którego ktoś zmusił do
tego, żeby strzelał do jej bliskich.
Tak idealnego protagonistę zwykle
ciężko polubić, gdyż po prostu wydaje się zbyt oderwany od rzeczywistości.
Wonder Woman wypada jednak w Year One
tak bezpretensjonalnie i dobrodusznie, że w momencie, w którym staje do boju z
głównym złoczyńcą, nie pozostaje nic innego jak tylko trzymać za nią kciuki.
Fantastyczne rysunki Nicoli Scott
dodają całości jeszcze więcej uroku. Jej ilustracje pełne są wdzięku i czuć w
nich pewnego rodzaju sentymentalną nutkę. Szczególnie podoba mi się to jak
australijskiej artystce udało się uchwycić emocje na twarzach bohaterów. Diana,
która zwykle wygląda dość posągowo i wyniośle, u Scott prezentuje się po prostu…
ludzko, z miejsca budząc sympatię.
Year One nie jest może komiksem, który zaskakuje intrygą czy też
niebanalnym podejściem do tematu, ale serca w nim tyle, co we wszystkich innych czytanych przeze mnie tytułach z DC Rebirth razem wziętych.
5,5/6
W skład tomu wchodzą
zeszyty WONDER WOMAN #2, 4, 6, 8, 10, 12 oraz 14.
Do kupienia w ATOM Comics
Też uwielbiam ten komiks. :-)
OdpowiedzUsuńMam nieodparte wrażenie, że ten tom lepiuej sprawdziłby się jako 1, a uprzedni jako 2.
OdpowiedzUsuń