czwartek, 11 maja 2017

WONDER WOMAN vol 2: YEAR ONE


Niecały miesiąc temu Greg Rucka oficjalnie oświadczył, że druga już jego przygoda z Wonder Woman dobiega końca. Swój, trwający obecnie, run w serii z linii DC Rebirth, zakończy na #25 zeszycie, który ukaże się 28 czerwca. Straszna szkoda, że tak zdolny scenarzysta opuszcza DC, ale zamiast rozpaczać lepiej po prostu cieszyć się, że zostawi po sobie tak znakomity komiks jak Year One.

Drugi tom WONDER WOMAN trafił do sprzedaży przed tygodniem, a w jego skład wchodzą wszystkie parzyste numery serii od drugiego do czternastego. Decyzja, żeby właśnie w taki sposób wydać run Rucki jest oczywiście odrobinę problematyczna. W pewnym stopniu wypacza bowiem lekturę – inaczej czyta się WW zeszytowo, a inaczej w tomach. Year One jest jednak tym elementem układanki, który powinien być najbardziej przystępny dla czytelnika dopiero teraz zapoznającego się z tytułem. A to dlatego, że opowiada historię, będącą genezą głównej bohaterki.

Domyślam się, że wielu w was ma już zapewne dość wszelkiego rodzaju originów, ale zanim ktoś zrazi się do tego tomu, chciałbym tylko napisać, że miałem podobnie. Gdy zobaczyłem, że Rucka zabiera się za przedstawienie początków Wonder Woman, zastanawiałem się po co. Przecież całkiem niedawno dokładnie to samo robił Grant Morrison w swoim WW: EARTH ONE, a tuż za pasem pełnometrażowy film, który także weźmie na tapet ten epizod z życia Diany. Rozumiem, że to dobry moment, żeby promować teraz tę postać i pozwolić nowym fanom lepiej ją poznać, ale istniało ryzyko przesytu. Co za dużo, to niezdrowo. Nie trzeba nam w tym samym czasie trzech różnych, ale zarazem zbliżonych do siebie genez.

Zdanie zmieniłem bardzo szybko, bo natychmiast po przeczytaniu pierwszej części Year One. Rucka jakimś cudem tchnął w tę historię tyle ducha, że jej dalsze numery pochłaniałem już z wypiekami na twarzy. Udało mu się stworzyć coś, co nie tylko bije na głowę kompletnie niezapadające w pamięć EARTH ONE Morrisona, ale zdaje się też nieosiągalne do pobicia dla filmu Patty Jenkins.

Scenarzysta nie musiał przy tym zbytnio kombinować z wizerunkiem Wonder Woman. Zamiast wprowadzać rewolucyjne zmiany jak jeszcze kilka lat temu Brian Azzarello i odcinać się od historii tej postaci, Rucka sprezentował nam taką genezę, jaką dobrze znamy od dekad. Year One jest przez to w zasadzie reinterpretacją pierwszych zeszytów legendarnego (i naprawdę godnego polecenia) runu George’a Pereza. Na tyle jednak świeżą, urokliwą i dobrze napisaną, że broniącą się jako samodzielne dzieło.

Ceniony autor GOTHAM CENTRAL i BATWOMAN: ELEGY nie ograniczył się do uwspółcześnienia originu Diany, ale także pod kilkoma względami znacznie go poprawił. U Pereza, w kluczowym momencie tej historii, gdy Steve Trevor rozbijał się na Themyscirze, był nam zupełnie obcy. Powiedziano nam o nim wyłącznie, że to dobry wojskowy. Z kolei u Rucki, Steve jest bohaterem z krwi i kości, nie tylko narzędziem, popychającym fabułę do przodu. Gdy jego samolot uderza o wyspę Amazonek, wiemy już o nim wystarczająco dużo, żeby stwierdzić, że jest po prostu dobrym człowiekiem. Że ma własną historię i bliskich, o których się troszczy, a z ludźmi, którzy znajdowali się z nim na pokładzie, dzieliła go braterska wręcz więź. Z tym Steve’em znacznie łatwiej empatyzować niż z jakąkolwiek inną, znaną mi wersją tej postaci.

Podobnie Barbara Ann Minerva może pochwalić się tutaj znacznie ciekawszym, bardziej rozbudowanym charakterem niż w pierwszych komiksach z jej udziałem. O tym jak pisana jest u Rucki wspominałem już w recenzji The Lies. Klasyczna przeciwniczka Wonder Woman, w Year One pokazuje nieznane oblicze. Nie mamy tu już do czynienia z bezwzględną i chciwą kobietą, którą wykreował Perez, a z inteligentną, ambitną panią doktor, za którą, tak jak i za Trevorem, stoi jakaś historia. Jeśli nie czytaliście tej serii zeszytowo, bo zdecydowaliście się zbierać ją w tomach, to zapewniam, że po lekturze Year One zmieni się wasze postrzeganie The Lies, a w Barbarze dostrzeżecie prawdziwie tragiczną postać.

Dodajmy jeszcze do tego sympatyczną Ettę Candy, która nie dostała tutaj jednak zbyt dużo miejsca, przez co znajduje się trochę w cieniu Steve’a oraz Minervy, i otrzymujemy bardzo dobrze zarysowany drugi plan. Cała trójka dzielnie wspiera z niego Wonder Woman, której kreacja stanowi prawdziwą wisienkę na torcie.

Diana jest postacią opartą na pewnej sprzeczności – to doskonale wyszkolona w walce Amazonka, a zarazem symbol pokoju. Nie każdy scenarzysta potrafi odpowiednio wyważyć oba te aspekty jej charakteru. Niektórzy zapominają o drugim, a wtedy Wonder Woman staje się jedną z wielu xenopodobnych wojowniczek. Czasem ktoś zrobi z niej złoczyńcę jak w uniwersum FLASHPOINT lub grze INJUSTICE, a czasem nie zrozumie idei feminizmu i przedstawi ją w możliwie najbardziej obraźliwy sposób. Tak jak zrobił to Frank Miller w ALL STAR BATMAN AND ROBIN, THE BOY WONDER, gdzie Diana nienawidziła wszystkich mężczyzn i najchętniej każdego z nich prałaby po pysku.

Wonder Woman w wydaniu Rucki dąży przede wszystkim do tego, żeby łagodzić konflikty. Walczy tylko wtedy, kiedy musi, a wówczas gotowa jest poświęcić życie dla przyjaciół. To bohaterka bez skazy, lecz nie można traktować tego jako wadę lub jednowymiarowość. Diana jest bowiem zbyt ikoniczną postacią, żeby mierzyć ją jedną miarą z innymi herosami. Dla mnie jest niejako symbolem, który ma jak najlepiej oddawać istotę superbohaterstwa. Superbohater to przecież ktoś, kto powinien nieść ludziom pomoc i nadzieję. Ktoś kto naprawdę przydałby się naszemu światu. Taka też jest Diana. Jej prawdziwa siła tkwi w tym, że potrafi pocieszyć obcego rozbitka, który właśnie stracił przyjaciół lub wybaczyć najemnikowi, którego ktoś zmusił do tego, żeby strzelał do jej bliskich.

Tak idealnego protagonistę zwykle ciężko polubić, gdyż po prostu wydaje się zbyt oderwany od rzeczywistości. Wonder Woman wypada jednak w Year One tak bezpretensjonalnie i dobrodusznie, że w momencie, w którym staje do boju z głównym złoczyńcą, nie pozostaje nic innego jak tylko trzymać za nią kciuki.

Fantastyczne rysunki Nicoli Scott dodają całości jeszcze więcej uroku. Jej ilustracje pełne są wdzięku i czuć w nich pewnego rodzaju sentymentalną nutkę. Szczególnie podoba mi się to jak australijskiej artystce udało się uchwycić emocje na twarzach bohaterów. Diana, która zwykle wygląda dość posągowo i wyniośle, u Scott prezentuje się po prostu… ludzko, z miejsca budząc sympatię.

Year One nie jest może komiksem, który zaskakuje intrygą czy też niebanalnym podejściem do tematu, ale serca w nim tyle, co we wszystkich innych czytanych przeze mnie tytułach z DC Rebirth razem wziętych.

5,5/6

W skład tomu wchodzą zeszyty WONDER WOMAN #2, 4, 6, 8, 10, 12 oraz 14.

Do kupienia w ATOM Comics

2 komentarze:

  1. Mam nieodparte wrażenie, że ten tom lepiuej sprawdziłby się jako 1, a uprzedni jako 2.

    OdpowiedzUsuń