Sezon wchodzi w decydującą fazę, w której większość seriali nieuchronnie zbliża się do swoich finałów. Do samego końca maja będziemy mieli o czym pisać, a przekonać możecie się już o tym dzisiaj. W rozwinięciu posta znajdziecie nasze opinie na temat aż ośmiu produkcji z bohaterami DC i jak zawsze najpierw uprzedzamy - w rozwinięciu posta roi się od spoilerów.
GOTHAM 3x16: These Delicate and Dark Obsessions
Krzysiek T.: Do akcji powraca Pingwin, starsza wersja Ivy wreszcie jest w tym serialu po coś, Bruce Wayne nie irytuje, jego klona nie ma wcale, a i główny wątek epizodu stoi na przyjemnym poziomie. Innymi słowy GOTHAM nadal w bardzo dobrej formie. Oczywiście zdarzają się tu wpadki i strasznie naciągane motywy (typu spotkanie Jima i Leslie na cmentarzu), ale cały odcinek oglądało mi się z dużą przyjemnością. Chyba najlepsza scena to ta, w której Pingwin dowiaduje się co sądzili o nim jego byli podwładni. Tutaj trudno było się nie uśmiechnąć. Ocena byłaby nieco wyższa, gdyby nie strasznie przewidywalna końcówka. Poziom śmiertelności wśród drugoplanowych postaci zawsze był bardzo wysoki.
Tomek: Tym razem najbardziej podszedł mi wątek Gordona. Szkoda jedynie postaci wuja Franka, bo lubię Jamesa Remara i miałem nadzieję, że zagości w serialu na dłużej. Jeśli chodzi o Pingwina, to w sumie nie dziwię się, że początkowo chciał jak najszybciej spławić Ivy, bo potrafi być naprawdę irytująca. Najdziwniejszy natomiast jest wątek Bruce’a, gdyż jak się okazuje Trybunał Sów chce zrobić z niego Batmana. Co by nie mówić jestem zaintrygowany. Zresztą każdy wątek rozwija się całkiem ciekawie.
Tomek: Tym razem najbardziej podszedł mi wątek Gordona. Szkoda jedynie postaci wuja Franka, bo lubię Jamesa Remara i miałem nadzieję, że zagości w serialu na dłużej. Jeśli chodzi o Pingwina, to w sumie nie dziwię się, że początkowo chciał jak najszybciej spławić Ivy, bo potrafi być naprawdę irytująca. Najdziwniejszy natomiast jest wątek Bruce’a, gdyż jak się okazuje Trybunał Sów chce zrobić z niego Batmana. Co by nie mówić jestem zaintrygowany. Zresztą każdy wątek rozwija się całkiem ciekawie.
SUPERGIRL 2x19: Alex
Krzysiek T.: Generalnie lubię te odcinki SUPERGIRL, w których z Kary wychodzi brak doświadczenia w superbohaterskim fachu oraz nadmierna buta. W szybko zagaszonym konflikcie pomiędzy nią i Maggie tak naprawdę trudno było nie stanąć po stronie policjantki. Mały plus za przeciwnika tygodnia, który nie był aż tak płaski i wyprany z charakteru, jak większość przeciwników Supergirl. Kolejny raz świetnie wyglądały wszystkie sceny z Leną Luthor, które jest o lata świetlne lepszą postacią niż ten nieszczęsny Max Lord w pierwszej serii. Nie zmienia to jednak faktu, że odcinek był zwykłym zapychaczem, a do finału sezonu zostały już tylko trzy epizody.
Dawid: Poziom odcinka bardzo średni bym powiedział. Akcja właściwie stanęła w miejscu, a twórcy skupili się z sobie znanych powodów na pokazaniu jakiegoś wątku pobocznego. Trzeba przyznać, że uczynienie ze złoczyńcy tygodnia zwykłego, a przy tym inteligentnego śmiertelnika wypadło znacznie lepiej, niż większość bezmyślnych, schematycznych do bólu, obdarzonych super mocami przeciwników, jacy stawali na drodze Kary do tej pory. Kłótnia z Maggie wyszła dosyć sztucznie, zwłaszcza od strony Kary, i łatwo było przewidzieć, jak uratowanie Alex wpłynie na relacje pomiędzy trójką kobiet. Oczywiście największą zaletą były stanowiące mniejszość sceny z udziałem Leny oraz matki Mon-Ela, które zasygnalizowały jakieś emocje w ostatnich epizodach sezonu.
Radek: Ilość głupot w tym odcinku przekracza wszystkie normy. Szczególnie mam na myśli Supergirl, która mimo pewności siebie w wykonaniu Ricka, kiedy "odnaleziono" Alex i tak poszła ją ratować. Ma to też związek z innym aspektem, który odebrał mi przyjemność z seansu. Naciąganiem całej fabuły do zawartej na początku epizodu tezy, że Maggie używa rozumu, Supergirl siły i oba są potrzebne (choć zarzuty policjantki przy kolacji były zupełnie absurdalne). Wciągnięcie na siłę Leny w pewne złe działania jest kompletnie bezsensowne. I tak wiadomo, że skończy się Leną płaczącą Karze, że nie wiedziała w co się pakuje. A cały jej urok polega na tym, że mimo, że jest Luthorem zawsze podejmuje moralnie dobre wybory.
Dawid: Poziom odcinka bardzo średni bym powiedział. Akcja właściwie stanęła w miejscu, a twórcy skupili się z sobie znanych powodów na pokazaniu jakiegoś wątku pobocznego. Trzeba przyznać, że uczynienie ze złoczyńcy tygodnia zwykłego, a przy tym inteligentnego śmiertelnika wypadło znacznie lepiej, niż większość bezmyślnych, schematycznych do bólu, obdarzonych super mocami przeciwników, jacy stawali na drodze Kary do tej pory. Kłótnia z Maggie wyszła dosyć sztucznie, zwłaszcza od strony Kary, i łatwo było przewidzieć, jak uratowanie Alex wpłynie na relacje pomiędzy trójką kobiet. Oczywiście największą zaletą były stanowiące mniejszość sceny z udziałem Leny oraz matki Mon-Ela, które zasygnalizowały jakieś emocje w ostatnich epizodach sezonu.
Radek: Ilość głupot w tym odcinku przekracza wszystkie normy. Szczególnie mam na myśli Supergirl, która mimo pewności siebie w wykonaniu Ricka, kiedy "odnaleziono" Alex i tak poszła ją ratować. Ma to też związek z innym aspektem, który odebrał mi przyjemność z seansu. Naciąganiem całej fabuły do zawartej na początku epizodu tezy, że Maggie używa rozumu, Supergirl siły i oba są potrzebne (choć zarzuty policjantki przy kolacji były zupełnie absurdalne). Wciągnięcie na siłę Leny w pewne złe działania jest kompletnie bezsensowne. I tak wiadomo, że skończy się Leną płaczącą Karze, że nie wiedziała w co się pakuje. A cały jej urok polega na tym, że mimo, że jest Luthorem zawsze podejmuje moralnie dobre wybory.
LUCIFER 2x14: Candy Morningstar
Krzysiek T.: LUCYFER wraca po przerwie i robi to w iście gimnazjalnym stylu. Główny bohater tym razem nawet nie kryje się z tym, że jest idiotą, a w byciu trzydziestoletnią, mentalną nastolatką dzielnie wtóruje mu Chloe. Na odcinku nie zostawiłbym suchej nitki, gdyby nie Candy. Ta na pierwszy rzut oka typowo stereotypowa blondynka była małym diamentem tego epizodu i każda scena z nią sprawiała, że trudno było mi powstrzymać się od śmiechu. Zwłaszcza moment, w którym Maze z podziwem spogląda na jej tyłek mnie rozwaliła. No i końcowy twist z udziałem dziewczyny był dla mnie w sumie niespodziewany. Zabrakło w tym odcinku praktycznie wszystkich scen z zeszłomiesięcznego trailera, więc wygląda na to, że dalej będzie już tylko lepiej.
THE FLASH 3x20: I Know Who You Are
Dawid: Zwrot w relacjach Joe z Cecil, wprowadzenie nowej postaci do serialu - panią naukowiec Tracy Brand oraz konfrontacja z Killer Frost - to właśnie wątki wokół których toczył się cały odcinek. Tym razem najlepiej wypadł według mnie HR, który zaliczył kilka fajnych kwestii, zwłaszcza w obecności Tracy. Dopiero pod koniec Barry doznaje nagłego olśnienia i domyśla się, kim tak naprawdę jest przyszły morderca Iris. Odnośnie tożsamości Savitara ucieszyłem się, że to jednak nie sugerowany w wielu miejscach Ronnie. Zobaczymy, jak twórcy wyjaśnią z którego roku ta wersja Barry'ego pochodzi, i w jaki sposób uległ tak drastycznej przemianie. Drugi z rzędu dobry odcinek, oby ten trend utrzymał się do końca sezonu.
Piotr: Tożsamość Savitara nie mogłaby być bardziej oczywista. Oczywiście Barry jako Savitar ma sens, ale wygląda na to, że w CW wzięli najprostszy pomysł, mogliby nas chociaż trochę zbić z tropu we wcześniejszych epizodach. Odcinek sam w sobie jest trochę trudniej ocenić, bo tak naprawdę całość stanowi tylko podbudowanie napięcia przed ujawnieniem tożsamości złoczyńcy i zapowiedzi pokonania go. Dzięki temu drugiemu dostaliśmy postać Tracy, mam nadzieję, że zostanie na dłużej, bo przyjemnie oglądało się jej relacje z Wellsem. Bardzo dobrze twórcy zrobili też z Killer Frost, ten odcinek zmienił moje postrzeganie jej, wcześniej chciałem by była dobra, teraz mam nadzieję, że będzie zła przez min. następny sezon, bo jest dobrym przeciwnikiem dla Team Flash i fajnie jeździ po lodzie w powietrzu. Niestety w epizod wciśnięto nam mnóstwo dramy Joe-Cecile, ale może to znaczy, że w przyszłości będzie tego mniej (chociaż pewnie nie).
Dawid: Zwrot w relacjach Joe z Cecil, wprowadzenie nowej postaci do serialu - panią naukowiec Tracy Brand oraz konfrontacja z Killer Frost - to właśnie wątki wokół których toczył się cały odcinek. Tym razem najlepiej wypadł według mnie HR, który zaliczył kilka fajnych kwestii, zwłaszcza w obecności Tracy. Dopiero pod koniec Barry doznaje nagłego olśnienia i domyśla się, kim tak naprawdę jest przyszły morderca Iris. Odnośnie tożsamości Savitara ucieszyłem się, że to jednak nie sugerowany w wielu miejscach Ronnie. Zobaczymy, jak twórcy wyjaśnią z którego roku ta wersja Barry'ego pochodzi, i w jaki sposób uległ tak drastycznej przemianie. Drugi z rzędu dobry odcinek, oby ten trend utrzymał się do końca sezonu.
Piotr: Tożsamość Savitara nie mogłaby być bardziej oczywista. Oczywiście Barry jako Savitar ma sens, ale wygląda na to, że w CW wzięli najprostszy pomysł, mogliby nas chociaż trochę zbić z tropu we wcześniejszych epizodach. Odcinek sam w sobie jest trochę trudniej ocenić, bo tak naprawdę całość stanowi tylko podbudowanie napięcia przed ujawnieniem tożsamości złoczyńcy i zapowiedzi pokonania go. Dzięki temu drugiemu dostaliśmy postać Tracy, mam nadzieję, że zostanie na dłużej, bo przyjemnie oglądało się jej relacje z Wellsem. Bardzo dobrze twórcy zrobili też z Killer Frost, ten odcinek zmienił moje postrzeganie jej, wcześniej chciałem by była dobra, teraz mam nadzieję, że będzie zła przez min. następny sezon, bo jest dobrym przeciwnikiem dla Team Flash i fajnie jeździ po lodzie w powietrzu. Niestety w epizod wciśnięto nam mnóstwo dramy Joe-Cecile, ale może to znaczy, że w przyszłości będzie tego mniej (chociaż pewnie nie).
IZOMBIE 3x05: Spanking the Zombie
Krzysiek T.: Nie licząc jednego odcinka, trzeci sezon IZOMBIE trzyma naprawdę solidny poziom i tym odcinkiem znów to udowodnił. Jest dużo humoru na wysokim poziomie, pomimo licznych podtekstów seksualnych, ani razu nie przekroczono granicy dobrego smaku, zaś Rose McIver kolejny raz rewelacyjnie odnalazła się w swojej roli. Kolejną rzeczą, która bardzo mi się podobała zarówno w tym epizodzie jak i wszystkich poprzednich, to fajna chemia między poszczególnymi aktorami. Dzięki temu wypadają znacznie bardziej naturalnie od ekip większości pozostałych seriali, które staram się na bieżąco śledzić. Także i śledztwo tygodnia udało się przeprowadzić w taki sposób, bym niemal do końca nie wiedział kto jest winny. Trochę mi tego zabrakło w obu poprzednich epizodach.
Tomek: Śledztwo ponownie było całkiem fajne, a Liv jako dominatrix co chwila przyprawiała mnie o wybuchy śmiechu. Major z kolei miał fajną scenę akcji i wreszcie zmuszony był przyjąć lek powodujący amnezję. Ciekaw jestem jak na niego wpłynie utrata pamięci. Nawet śledztwo hmmm… sezonowe posunęło się nieco do przodu. Wprawdzie ledwie o włos, ale zawsze.
Tomek: Śledztwo ponownie było całkiem fajne, a Liv jako dominatrix co chwila przyprawiała mnie o wybuchy śmiechu. Major z kolei miał fajną scenę akcji i wreszcie zmuszony był przyjąć lek powodujący amnezję. Ciekaw jestem jak na niego wpłynie utrata pamięci. Nawet śledztwo hmmm… sezonowe posunęło się nieco do przodu. Wprawdzie ledwie o włos, ale zawsze.
ARROW 5x20: Underneath
Tomek: Ot typowa zapchajdziura. Posuwa wprawdzie nieco do przodu relacje między Oliverem a Felicity, ale poza tym odcinek absolutnie do zapomnienia. Ewidentnie jest też wynikiem oszczędności przed wielkim finałem, bo przez cały odcinek bohaterowie w zasadzie jedynie siedzą i rozmawiają ze sobą. Są seriale, które z takiego epizodu mogłyby uczynić mała perełkę, ale ARROW niestety do nich nie należy.
Krzysiek T.: Piąty sezon ARROW prezentował różny poziom, ale z całą pewnością można o nim powiedzieć, że wykonał spory skok jakościowy w stosunku do trzeciego i czwartego. Jedną z jego zalet było dla mnie to, że bardzo mocno ograniczono to cholerne Olicity, którego szczerze nienawidziłem i ten odcinek mi tylko o tym przypomniał. Przez jakiś czas starałem się jeszcze oglądać ten epizod, ale mniej więcej w dwudziestej minucie wyłączyłem i jedynie sprawdziłem na Wikipedii czy coś straciłem. Zgodnie z oczekiwaniami, nie ominęło mnie nic istotnego. Oby ostatnie trzy epizody wróciły już do dobrej formy, której tutaj zdecydowanie zabrakło.
Radek: Cóż, może odcinek niezbyt fascynujący, ale pociesza mnie, że w końcu zakończy się drama ciągnąca się od poprzedniego sezonu z Ollicity, które się nie może zejść. Fakt faktem, tego typu odcinek (uwięzienie w pułapce) to dość świeży pomysł w tym serialu, doceniam próby twórców. Szkoda, że w przyszłym odcinku będzie klasyczna drama z Oliverem użalającym się, że z jego powodu ktoś z jego bliskich został porwany, co sugeruje zakończenie. Z zalet tego odcinka wymieniłbym jeszcze zabawne dowcipy Curtisa.
Piotr: Bardzo dobry pomysł na odcinek przerodził się w dobry odcinek, ale mający sporo niewykorzystanego potencjału. Wyszłoby o wiele lepiej gdyby skupiono się na Oliverze i Felicity, bez Diggle'a, Lyli, Curtisa itd., ewentualnie zostawić flashbacki. Mimo moich zachcianek wyszło nadal dobrze, powoli odradza nam się "Olicity" (oby tylko tym razem wyszło dobrze, chyba nikomu nie podobał się ten potworek z sezonu 4), końcówka była... mocna, widzimy coś, czego każdy się spodziewał, ale pewnie nikt nie chciał, w końcu największe obawy Olivera się potwierdziły. Po wszystkich gadkach motywacyjnych z tego sezonu wydaje mi się, że GA nie zabije Chase'a, żeby pokazać mu, że w jego krucjacie nie chodzi o zabijanie, choć Prometheus go mocno skrzywdził (wydaje mi się, że możliwość śmierci Williama jest bardzo duża, co doda większej powagi sytuacji w której Oliver oszczędzi Adriana). Tak czy inaczej koniec 5 sezonu Arrow zapowiada się świetnie, czego nie można powiedzieć o Flashu.
Tomek: Ot typowa zapchajdziura. Posuwa wprawdzie nieco do przodu relacje między Oliverem a Felicity, ale poza tym odcinek absolutnie do zapomnienia. Ewidentnie jest też wynikiem oszczędności przed wielkim finałem, bo przez cały odcinek bohaterowie w zasadzie jedynie siedzą i rozmawiają ze sobą. Są seriale, które z takiego epizodu mogłyby uczynić mała perełkę, ale ARROW niestety do nich nie należy.
Krzysiek T.: Piąty sezon ARROW prezentował różny poziom, ale z całą pewnością można o nim powiedzieć, że wykonał spory skok jakościowy w stosunku do trzeciego i czwartego. Jedną z jego zalet było dla mnie to, że bardzo mocno ograniczono to cholerne Olicity, którego szczerze nienawidziłem i ten odcinek mi tylko o tym przypomniał. Przez jakiś czas starałem się jeszcze oglądać ten epizod, ale mniej więcej w dwudziestej minucie wyłączyłem i jedynie sprawdziłem na Wikipedii czy coś straciłem. Zgodnie z oczekiwaniami, nie ominęło mnie nic istotnego. Oby ostatnie trzy epizody wróciły już do dobrej formy, której tutaj zdecydowanie zabrakło.
Radek: Cóż, może odcinek niezbyt fascynujący, ale pociesza mnie, że w końcu zakończy się drama ciągnąca się od poprzedniego sezonu z Ollicity, które się nie może zejść. Fakt faktem, tego typu odcinek (uwięzienie w pułapce) to dość świeży pomysł w tym serialu, doceniam próby twórców. Szkoda, że w przyszłym odcinku będzie klasyczna drama z Oliverem użalającym się, że z jego powodu ktoś z jego bliskich został porwany, co sugeruje zakończenie. Z zalet tego odcinka wymieniłbym jeszcze zabawne dowcipy Curtisa.
Piotr: Bardzo dobry pomysł na odcinek przerodził się w dobry odcinek, ale mający sporo niewykorzystanego potencjału. Wyszłoby o wiele lepiej gdyby skupiono się na Oliverze i Felicity, bez Diggle'a, Lyli, Curtisa itd., ewentualnie zostawić flashbacki. Mimo moich zachcianek wyszło nadal dobrze, powoli odradza nam się "Olicity" (oby tylko tym razem wyszło dobrze, chyba nikomu nie podobał się ten potworek z sezonu 4), końcówka była... mocna, widzimy coś, czego każdy się spodziewał, ale pewnie nikt nie chciał, w końcu największe obawy Olivera się potwierdziły. Po wszystkich gadkach motywacyjnych z tego sezonu wydaje mi się, że GA nie zabije Chase'a, żeby pokazać mu, że w jego krucjacie nie chodzi o zabijanie, choć Prometheus go mocno skrzywdził (wydaje mi się, że możliwość śmierci Williama jest bardzo duża, co doda większej powagi sytuacji w której Oliver oszczędzi Adriana). Tak czy inaczej koniec 5 sezonu Arrow zapowiada się świetnie, czego nie można powiedzieć o Flashu.
JUSTICE LEAGUE ACTION 1x17: Plastic Man Saves The World
Krzysiek T.: Trudno nie odnieść wrażenia, że odcinek ten nie powstałby, gdyby nie ogromna popularność Deadpoola od konkurencji. Nie przeszkadza mi to, ponieważ bawiłem się na epizodzie bardzo fajnie. Nie tylko cały czas coś się działo, ale także większość żartów całkiem nieźle się udała, nie będąc przy tym w żaden sposób wulgarna. Wydaje mi się, że nieco kuleje tu chronologia, bo Plastic Mana jako (jak sądzę) członka Ligi już w tym serialu widzieliśmy, a tutaj dopiero się do niej dostaje. Ale to tylko mały zgrzyt, odcinek zdecydowanie powyżej średniej.
Krzysiek T.: Trudno nie odnieść wrażenia, że odcinek ten nie powstałby, gdyby nie ogromna popularność Deadpoola od konkurencji. Nie przeszkadza mi to, ponieważ bawiłem się na epizodzie bardzo fajnie. Nie tylko cały czas coś się działo, ale także większość żartów całkiem nieźle się udała, nie będąc przy tym w żaden sposób wulgarna. Wydaje mi się, że nieco kuleje tu chronologia, bo Plastic Mana jako (jak sądzę) członka Ligi już w tym serialu widzieliśmy, a tutaj dopiero się do niej dostaje. Ale to tylko mały zgrzyt, odcinek zdecydowanie powyżej średniej.
Tomek: Skupienie się na Plastic Manie
zapowiadało, że może być to jeden z zabawniejszych odcinków. Niestety w
praktyce wyszło tak sobie. Ciągłe wygłupy głównego bohatera okazały się nie być
specjalnie udane i przez cały odcinek zaśmiałem się ledwie ze dwa, trzy razy.
TEEN TITANS: GO! 4x21: The Avogodo
Krzysiek T.: Czy jedzenie owoców daje supermoce? Tego możecie dowiedzieć się z najnowszego epizodu TEEN TITANS: GO! i jak widać na powyższym obrazku, nie tylko ponownie Robin znajduje się na pierwszym planie, ale także twórcy znów postarali się o naprawdę popapraną fabułę. I chociaż przez te dziesięć minut trudno nie zastanawiać się nad tym, co w głowie mają scenarzyści tego serialu, to jednak koniec końców... ten epizod ma fajny morał, tylko trzeba się do niego dokopać. Mnie się udało, seans zaliczam do grona tych udanych.
Krzysiek T.: Czy jedzenie owoców daje supermoce? Tego możecie dowiedzieć się z najnowszego epizodu TEEN TITANS: GO! i jak widać na powyższym obrazku, nie tylko ponownie Robin znajduje się na pierwszym planie, ale także twórcy znów postarali się o naprawdę popapraną fabułę. I chociaż przez te dziesięć minut trudno nie zastanawiać się nad tym, co w głowie mają scenarzyści tego serialu, to jednak koniec końców... ten epizod ma fajny morał, tylko trzeba się do niego dokopać. Mnie się udało, seans zaliczam do grona tych udanych.
Zdjęcia pochodzą z serwisu Comicbook.com
Lucyfer idiotą? A co o tym świadczy?
OdpowiedzUsuńMyśląc, że jego plan ktoś kupi. Na szczęście zdolni scenarzyści sprawili, że wszystkie postacie z serialu doznały urazów mózgów. Ponadto dwa sezony wałkujemy temat tego, że Lucyfer nie kłamie, prawda? Tymczasem cały odcinek niezdarnie wciskał wszystkim że się ożenił i jest to szczerze. Ergo, kłamał.
UsuńZwróciliście uwagę żew Arrow te latające techno-kulki Curtisa w pewnym momencie wydały identyczny dźwięk jak BB-8? ;-)
OdpowiedzUsuń