Supermanowi najczęściej przychodzi mierzyć się z
zagrożeniami na skalę co najmniej globalną. Tym razem jednak niebezpieczeństwo
grozi jego rodzinie i przyjaciołom, a praktycznie cała fabuła głównej historii
ma miejsce w Hamilton. Również krótka jednoczęściowa historyjka na zakończenie
albumu, choć pojawiają się w niej najeźdźcy z kosmosu próbujący podbić Ziemię,
skupia się raczej na rodzinnych relacjach Clarka Kenta.
Pierwsze cztery z sześciu numerów składających się na tytułową
opowieść są po prostu świetne – zaskakujące i niepokojące. Zaraz na początku
przebywający z wizytą w Hamilton Batman znika w tajemniczych okolicznościach,
dookoła zaczynają się dziać bardzo dziwne rzeczy, a spora cześć drugoplanowej
obsady tej serii okazuje się skrywać dosyć szokujące sekrety. Niebawem też
okazuje się, że działania głównego złego wymierzone są w Jonathana. Nie
zamierza on go jednak krzywdzić, a raczej sprawić by zwątpił w swego ojca i
sposób jaki działa. Jednocześnie czytelnik cały czas zadaje sobie pytania: „Co
tu się dzieje? O co w tym wszystkim chodzi?”. W tego typu historiach kluczowe
dla ich jakości jest to, czy odpowiedzi na nie są satysfakcjonujące. Czy tak
było tym razem? W zasadzie tak. Tożsamość czarnego charakteru mnie zaskoczyła,
bo choć to zapadająca w pamięć i bardzo fajna postać, to nie był zbyt często
wykorzystywany. Także powody jego działań zgodne są z jego charakterem. Jedyne
co mi się nie spodobało, to fakt, ze po tym jak się ujawnia opowieść zmienia w
kolejną nawalankę. Choć nawet i ona jest dosyć interesująca za sprawą tego, że
wykorzystując swoje zdolności powoduje on, że Superboy staje po jego stronie i Superman
zmuszony jest do walki ze swym synem jednocześnie starając się nie skrzywdzić
go. Natomiast z drobniejszych rzeczy, które mi w tej historii bardzo się
podobały, na plan pierwszy wysuwa się obecność Robina – Damiana Wayne’a,
którego relacje z Jonathanem to po prostu czyste złoto. No i nie mogę też nie
wspomnieć o kompletnie rozbrajającym zakończeniu.
W dotychczasowych tomach to zazwyczaj te krótsze historyjki
okazywały się najlepszymi w albumie. Tym razem jednak tak nie jest.
Odpowiadający za scenariusz do niej Michael Moreci to jednak nie Tomasi do
spółki z Gleasonem, którzy celowali w tego typu opowieściach. Widać, ze stara
się on ich naśladować, ale nie do końca mu się to udaje. Historia nie jest zła,
ale nie zostaje w pamięci na dłużej i w zasadzie powtarza jedynie to co było
pokazane w „Czarnym Świcie” jeśli chodzi o relacje między Kal-Elem i jego
synem.
Za rysunki odpowiadają tym razem głównie Doug Mahnke i
Patrick Gleason, a nawet w tym jednym zeszycie tytułowej opowieści, w którym
ktoś ich zastępuje, to rysownicy starają się jak najbardziej upodobnić do stylu
Gleasona i wychodzi im to na tyle dobrze, że w pierwszej chwili nawet się nie
zorientowałem. Zarówno Doug jak i Patrick to świetni fachowcy, więc strona
graficzna to ponownie duży pozytyw tego wydania zbiorczego. Najsłabiej wypada
Scott Goldlewski we wspomnianej jednozeszytówce – choć ogólnie daje radę, to na
niektórych rysunkach bohaterowie nie są do siebie specjalnie podobni. O
dodatkach, jak to ostatnio bywa w komiksach z linii DC Odrodzenie, aż żal
wspominać – stanowią je ledwie trzy
okładki.
Póki co parzyste tomy tej serii wypadają lepiej od
nieparzystych. Choć ten album nie dorównuje rewelacyjnym „Pierwszym Próbom
Superboya”, to jednak i tak wypada bardzo udanie, zwłaszcza że potrafi
czytelnika parę razy zaskoczyć.
Tomasz Kabza
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUPERMAN #20 -
26
Komiks do nabycia w sklepach Egmontu i ATOM Comics.
Oryginalne wydanie tego tomu zostało zrecenzowane na blogu
przez Dawida. Jego opinię możecie przeczytać tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz