Ostatnie dwa lata obfitowały w
sporą ilość międzywydawniczych crossoverów, w które bardzo chętnie angażowało
się DC. Dzięki takim, czasami wręcz szalonym pod względem utworzonej mieszanki przedsięwzięciom,
czytelnicy mogli niejednokrotnie doczekać się spełnienia dziecięcych marzeń i komiksowych
fantazji. Dobrym przykładem jest chociażby spotkanie pomiędzy Mrocznym Rycerzem
a Wojowniczymi Żółwiami Ninja, którego pierwszą odsłonę miałem przyjemność
zrecenzować dwa lata temu. Szczerze polecam obie mini serie autorstwa Jamesa Tyniona
IV i Freddiego Williamsa II, jeśli jeszcze nie czytaliście. Gdyby wszystkie
tego typu crossovery miały stać na tak genialnym poziomie, to jak najbardziej
jestem za kolejnymi, podobnymi inicjatywami. DC współpracowało nie tylko z IDW,
ale również m.in. z BOOM! Studios, co zaowocowało aż czterema różnymi
projektami. W ramach jednego z nich doszło do spotkania Hala Jordana i spółki z
mieszkańcami Planety Małp, o czym w skrócie napiszę poniżej.
Robbie Thompson oraz Justin
Jordan (w ramach New 52 pisał GL: THE NEW GUARDIANS) są tymi architektami,
którzy doprowadzili do wizyty Hala Jordana na Planecie Małp. O pewnych
konfrontacjach i spotkaniach na linii: bohater DC - bohater innego wydawnictwa,
marzy się nawet od czasu dzieciństwa, zaś niektórych nigdy bym się nie
spodziewał. I tutaj mamy właśnie ten drugi przypadek. Na szczęście bardzo lubię
oba przedstawione w tym komiksie światy, tak więc ze sporymi nadziejami
przymierzałem się do przeczytania tejże historii obrazkowej.
Akcja komiksu rozgrywa się niedługo
po tym, jak kończy się pierwszy film PLANETA MAŁP z roku 1968. Poszukując
George'a Taylora, szympans o imieniu Cornelius natrafia przypadkowo na
tajemniczy i niebezpieczny artefakt znany jako Uniwersalny Pierścień,
pozwalający kontrolować całe kolorowe spektrum mocy oraz inne pierścienie. Ukryty
dawno temu w innym wszechświecie przed Strażników pierścień jest celem
poszukiwań Sinestro, który zrobi wszystko, aby wejść w jego posiadanie. Hal
Jordan zamierza przeszkodzić Korugarczykowi, a chwilę później obaj walczący
przenoszą się na alternatywną Ziemię. Wkrótce dołączają do nich inni Latarnicy,
w wyniku czego Planeta Małp zmienia się w jedno wielkie pole bitwy, gdzie
główny oręż stanowią pierścienie mocy. Tutaj dosłownie każdy może zyskać moc i
stać się Latarnikiem - człowiek, kosmita, mutant, czy małpa. Oczywiście każdego
ciekawiło, jak zachowa się któraś małpa będąc w posiadaniu pierścienia, po to
przecież między innymi powstał ten crossover. Inna sprawa, że staje się to
powszechne i gdy prawie każdy ma na palcu takie świecidełko, to całość
przestaje już być taka interesująca i wyjątkowa. Proporcje przechylają się
zdecydowanie w jedną stronę. Mieszkańcy Planety Małp przestają przypominać
samych siebie, zamienia się to w kolejną historię z Latarnikami w roli głównej,
tyle że po prostu niekończąca się walka zostaje przeniesiona do innego wymiaru.
Mówiąc w skrócie - zbyt mało Planety Małp w tej Planecie Małp.
Głównym złym, od którego
wszystko się zaczyna, po raz kolejny okazuje się Sinestro. Wygląda na to, że
większość twórców długo się nie zastanawia, i pisząc okazjonalnie o świecie GL bardzo
chętnie sięga właśnie po lidera Korpusu Strachu, jako dyżurnego villaina.
Oprócz niego pojawia się Atrocitus ze swoim Korpusem Gniewu oraz Grodd, którego
do udziału w "imprezie" zaprasza Guy Gardner. Dodajmy do tego armię
uzbrojonych goryli oraz garść wyposażonych w jeszcze ciepłe i nowiutkie
pierścienie mocy mutanty i mamy gwarantowaną totalną rozpierduchę. Akurat
udział Grodda wydaje się logicznym posunięciem i szczerze mówiąc sam
wykorzystałbym okazję, aby umieścić go w tej opowieści. Jak na mój gust bardzo
szybko robi się jednak zbyt tłoczno, a wymiany ciosów pomiędzy różnymi
ugrupowaniami tłumią ewentualne wątki poboczne, zabierają miejsce na lepsze
ukazanie relacji pomiędzy poszczególnymi postaciami. Z ciekawostek należy
wspomnieć o sięgnięciu po dawno niewidzianego Johna Moore'a/Rankorra, czyli
ziemskiego Red Lanterna wymyślonego za czasów New 52. Oprócz Hala (fajne
nawiązania do wydarzeń, jakie wcześniej spotkały Taylora), główne skrzypce
wśród Zielonych Latarników odgrywają Gardner, Kilowog oraz Arisia. Z drugiej
strony widzimy natomiast wszystkie liczące się w filmowym uniwersum małpy, jak Zira,
Cornelius, Zaius, czy Ursus. Nie mogło również zabraknąć drobnego występu Novy,
czy samego Taylora. Ponieważ wydarzenia przedstawione w tej mini serii
rozgrywają się poza kontinuum, stąd twórcy mogli pozwolić sobie na uśmiercenie
kilku postaci, które normalnie byłyby raczej nietykalne.
Stanowisko ilustratora tego
nietypowego przedsięwzięcia zostało obsadzone osobą Barnaby Bagendy. Część z
Was zapewne kojarzy to nazwisko z niezwykle udanego tworu, jakim była maksi
seria THE OMEGA MEN. Pochodzący z Indonezji artysta spisał się całkiem
przyzwoicie, ale bez jakichś fajerwerków. Wolałbym zobaczyć w roli rysownika
Gabriela Hardmana, który według mnie jest najlepszym twórcą, jaki obrazował w
ostatnim czasie komiksy związane z Planetą Małp. Hardman miał również okazję, i
to udanie, zasmakować w tematyce GL rysując niedawno powieść graficzną z cyklu
Earth One, co tym bardziej przemawia za jego ewentualnym zaangażowaniem w taki
crossover.
Pod koniec znajdziemy bogatą
galerię okładek alternatywnych, które w tym wypadku stanowią wyjątkową gratkę i
ukłon zarówno w stronę sympatyków jednej, jak i drugiej franczyzy. Pomysłowe nawiązania
do plakatów reklamujących kolejne filmy z przełomu lat 60/70, a także do
klasycznych okładek serii GREEN LANTERN cieszą oczy i są chyba jedyną istotną
rzeczą, jaką zapamiętam z tego komiksu.
Nie ma co się oszukiwać, że
omawiany komiks dorównuje poziomem BATMAN/TEENAGE MUTANT NINJA TURTLES. Tak nie
jest. Nie zawsze dwie bardzo popularne i lubiane franczyzy muszą się ze sobą
idealnie zazębić, a tak jest właśnie w tym przypadku. Świat Zielonych Latarni
płynnie i stosunkowo naturalnie potrafił zintegrować się z uniwersum Star
Treka, a tutaj wyglądało to bardziej sztucznie i nienaturalnie, jakby nie udało
się przełamać pewnej trudnej, ale od początku oczywistej bariery. Zakładam,
nawet jestem pewien, że twórcy dobrze się bawili i mieli jak najlepsze intencje
obmyślając fabułę oraz pisząc scenariusz, ale finalny produkt nie dostarczył mi
aż tak dużo radości, jak się spodziewałem. Być może moje początkowe oczekiwania
były zbyt duże, a może to osoby zaangażowane w projekt nie wykorzystały w pełni
tkwiącego w nim potencjału. Owszem, znajdzie się tutaj kilka fajnych dialogów
oraz wręcz oczekiwanych nawiązań do klasycznych filmów z udziałem
inteligentnych małp, ale wszystko to ginie gdzieś pośród jednej wielkiej bitwy
z pierścieniami mocy w głównej roli. Całość poszła w stronę efektownej,
wielokolorowej i angażującej wszystkich możliwych uczestników akcji. Podejrzewam,
iż pewniej znacznie lepiej komiks ten wypadłby, gdyby historia była ciut spokojniejsza,
zakrojona na mniejszą skalę, z ograniczoną ilością postaci.
Zakończenie stanowi otwartą furtkę
do ewentualnego sequela, którego akcja tym razem rozgrywałaby się na
"naszej" Ziemi. Pytanie tylko, czy ktoś będzie miał lepszy pomysł na
jego realizację i stworzy coś bardziej zapadającego w pamięć, niż jednorazowy,
dosyć przewidywalny oraz niezbyt oryginalny komiks, jakiego recenzja właśnie w
tym miejscu dobiega końca.
Wydanie zbiorcze zawierające kompletną mini serię znajdziecie w ofercie
sklepu ATOM Comics.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów PLANET OF THE APES/ GREEN
LANTERN #1 - 6.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz