W tym samym czasie, gdy Tom
King był gdzieś w środku przedstawiania nam rozczarowująco słabej historii
"I am Bane" na łamach pisanego przez siebie BATMANA, do sprzedaży
trafił pierwszy z dwunastu zeszytów nowej maksi serii z nie kto innym, tylko
właśnie z Bane'em w roli głównej. Skoro wszystko związane z Mrocznym Rycerzem
sprzedaje się dobrze lub bardzo dobrze, to nie dziwi decyzja, że i ten projekt
otrzymał od DC zielone światło. Normalnie przeszedłbym obok tej zapowiedzi obojętnie,
gdyż byłem już totalnie zmęczony akurat tym złoczyńcą, którego w tak dziwny i
niezrozumiały sposób zmasakrował King. Ostatecznie jednak skusiłem się widząc
nazwiska twórców, którzy chyba najlepiej wiedzą, jak należy pisać/rysować
perypetie człowieka, który złamał Batmana.
Owi wspomniani twórcy to Chuck
Dixon oraz Graham Nolan, czyli osoby odpowiedzialne za debiut tego złoczyńcy na
kartach ciepło wspominanego przeze mnie komiksu BATMAN: VENGEANCE OF BANE. Wszelkie
prologi oraz pierwszą część trylogii związanej z upadkiem Mrocznego Rycerza
darzę ogromnym sentymentem, a zasługa w tym między innymi Dixona i Nolana,
którzy stanowili część licznego zespołu pracującego nad tym klasycznym story
arciem.
Skoro Neal Adams powrócił
swego czasu, aby opowiedzieć jeszcze jedną przygodę Człowieka-Nietoperza (co
zaowocowało niewartym nawet wspominania BATMAN: ODYSSEY), a niedawno to samo
uczynił z Człowiekiem ze Stali (w stojącym na równie słabym poziomie SUPERMAN:
THE COMING OF SUPERMEN), to i dwaj inni zasłużeni dla komiksu
superbohaterskiego panowie postanowili raz jeszcze połączyć swoje siły, a
okazją było 25-ciolecie "narodzin" Bane'a. Pomny tego, jakie miałem
oczekiwania wobec chłamu zaserwowanego przez Neala Adamsa z udziałem Kal-Ela,
do lektury BANE: CONQUEST #1 podchodziłem tym razem bez żadnych większych
oczekiwań. Nikt mnie do czytania przecież nie zmusił, a zawsze mogę przerwać po
pierwszym rozdziale.
O czym opowiada ta maksi
seria? Ktoś próbuje przemycić do Gotham City sporą ilość nowoczesnej i niebezpiecznej
broni, ale transport zostaje zlokalizowany i powstrzymany przez Bane'a oraz
jego współpracowników. Próbując wytropić źródło/zleceniodawcę, Bane dowiaduje
się o istnieniu tajnego kryminalistycznego imperium, kontrolującego
przestępczość na całym świecie. Złoczyńca postanawia wziąć sprawy w swoje ręce
i podporządkować sobie całą tą globalną organizację, co nie wszystkim się
spodoba i pewne osoby/stowarzyszenia będą chciały wybić to Bane'owi z głowy.
Już pierwsze strony obfitują w
sporą ilość efektownej akcji, co jest zwiastunem tego, co czeka nas aż do końca
tej historii. Nie ma zbędnych przestojów, tylko dostajemy ostrą jazdę bez
trzymanki, z dużą ilością wybuchów, wystrzałów, trupów, pościgów. Akcja bardzo
często przenosi się z jednego miejsca w drugie, w wyniku czego odwiedzamy wiele
prawdziwych oraz fikcyjnych krajów, i gdzie powtarzany jest ten sam schemat:
pościg, walka, ucieczka. Nikomu nie można ufać, każdy ma jakąś misję do
zrealizowania, a gościnne występy Batmana czy Catwoman są tutaj raczej
wmontowane na siłę. Podobnie jak członkowie zmontowanej do starcia z Kobrą
prywatnej armii, którzy tworzyli jedynie sztuczny tłok w tej i tak stosunkowo
mocno zaludnionej różnymi postaciami opowieści. Czytając ten szalony i
dziwaczny komiks miałem cały czas wrażenie, jakbym oglądał film akcji klasy B
sprzed trzech dekad, a w miejsce Bane'a można śmiało wstawić dowolną inną
postać i efekt byłby ten sam.
No właśnie, słów kilka o
tytułowym złoczyńcy. Bane nie jest tutaj nagim, łysym osiłkiem, który wypowiada
do złudzenia kwestię "złamię cię!", czy też paraduje z przesadnych
rozmiarów butlą z venomem na plecach. Wizerunkowo jest to praktycznie ten sam
Bane, jakiego poznaliśmy przed Knightfallem. Ta sama fryzura, implanty na szyi,
tylko maska niepotrzebnie posiada wycięte otwory na nos oraz usta. Głupio to
wygląda, ale na szczęście w #10 mamy już powrót do maski, która zakrywa całą
twarz (niestety nie wyjaśniono powodów tej zmiany). Dodane zostały krótkie
kwestie wypowiadane przez Bane'a po Hiszpańsku, co miało chyba podkreślić jego
pochodzenie. Wyszło trochę zabawnie, podobnie jak ubranie go wielokrotnie w
długi prochowiec, śmieszny zwrot akcji w pościgu za pewnym niemowlęciem, powykręcane
ze zdziwienia twarze, czy też komiczny wygląd złoczyńcy o pseudonimie Dionysos.
Dodajmy do tego sposób rysowania zombie (on oraz Trogg i Bird z oryginalnego
składu jak najbardziej powrócili na potrzeby tej maksi serii) i mamy całe
mnóstwo powodów, aby patrzeć na ten komiks jako karykaturę przygód poważnego i
groźnego złoczyńcy. Samo zakończenie z kolei wyszło nieoczekiwanie słodkie,
przez co "Conquest" w tytule tego komiksu okazuje jakimś
nieporozumieniem.
Ilustracje w tym komiksie to
swoista podróż do przeszłości, przypomnienie tego, jak się rysowało w latach
90-tych. Grahamowi Nolanowi zdarzało się oczywiście tworzyć wcześniej nieco
bardziej dopieszczone prace, ale kreska została praktycznie taka sama po tylu
latach. Styl ten trochę przypomina animacje, a mimika twarzy poszczególnych
postaci bywa zabawna, ale to mi akurat nie przeszkadza i tylko podkreśla
charakter tej poważno-zabawnej historii. Takich rysunków się spodziewałem i
takie właśnie dostałem, ale jak ktoś przywykł do panujących dzisiaj standardów,
to niekoniecznie będzie zadowolony. Warto podkreślić, iż dzisiaj już ze świecą można
szukać artysty, który narysuje dwanaście zeszytów pod rząd i do tego z
dotrzymaniem comiesięcznego terminu.
BANE: CONQUEST to nie jest
żaden godny polecenia komiks, który trzeba koniecznie przeczytać. Mamy tutaj do
czynienia z zamkniętą całością, niepowiązaną z kontinuum i żyjącą własnym
życiem. Od pierwszej do ostatniej strony traktowałem tą historię z
przymrużeniem oka, częściej się śmiejąc z wyglądu czy zachowania jakiejś
postaci, niż przejmując się losem konkretnego bohatera czy złoczyńcy. Kilka
razy pojawiła się nostalgia za dawnym Bane'em, który po raz pierwszy stanął
twarzą w twarz z Batmanem i to chyba tyle, jeśli chodzi o plusy tej maksi
serii. Komiksowy rynek tak naprawdę nie potrzebował tej historii, tak samo jak
nie potrzebował wspomnianych dwóch tworów Neala Adamsa. Jest to pozycja
skierowana do tych, którzy nie mają co zrobić z nadmiarem gotówki, albo
zbierają wszystko, w czym pojawi się Bane. Albo może dla tych, co lubią szalone kino akcji, gdzie tempo jest szybkie, trup ściele się
gęsto, a inteligentnego/ciekawego scenariusza po prostu brak.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów BANE CONQUEST #1 - 12.
Wyprawę Bane'a dookoła świata znajdziecie m.in. w sklepie ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz