Na tom ten składają się dwie historie. W pierwszej z nich
Timowi Drake’owi wreszcie udaje się powrócić do Gotham z miejsca, w którym był
przetrzymywany. A co więcej wraca stamtąd w bardzo zaskakującym towarzystwie. W
drugiej z nich fabuła biegnie dwutorowo, jeden z wątków poświęcony jest Spoiler
i Anarky’emu, a kolejny Clayface’owi.
Rzuciła mi się w oczy pewna dziwna rzecz. Z jakiegoś
tajemniczego powodu zarówno w tym tomie, jak i poprzednim opowieści ze
Stephanie choć w zeszytach wychodziły wcześniej to w wydaniach zbiorczych
zostały przerzucone na koniec. Nie potrafię znaleźć żadnego uzasadnienia takiej
decyzji. Ich fabuły są praktycznie kompletnie niezależne od reszty albumu, i gdyby zostały umieszczone w
swoim oryginalnym miejscu to jedyną różnicą byłby brak ramki z informacją o
tym, że wydarzenia z tych numerów mają miejsce wcześniej niż reszta tomu.
Ale przechodząc już do samych opowieści to tytułowe „Życie w
Samotności” stanowi zdecydowaną poprawę po niespecjalnie udanym czwartym tomie.
Od razu chciałbym przestrzec też przed spojlerami, bowiem trudno pisać o tej
historii bez wyjawienia tożsamości osoby, która więziona była wraz z Red
Robinem – otóż jest to… również Tim Drake, tyle że z przyszłości, kiedy to
został Batmanem. Dodać trzeba, że jest o wiele brutalniejszy, a z jego słów
wynika, że przyszłość Gotham rysuje się w bardzo mrocznych barwach. Ale nim
opuszczą więzienie Pana Oza przyjdzie im się zmierzyć z jeszcze jednym z
tamtejszych „pensjonariuszy” – Doomsdayem. Najciekawiej w tej opowieści
wypadają interakcje starszego Tima z pozostałymi członkami Bat-rodziny, choć
większość z nich ma miejsce w trakcie walk. Gdy tylko bowiem uświadamia sobie,
że może być w stanie zmienić przyszłość stawia przed sobą jasny cel – zabić
Batwoman, przed czym oczywiście współcześni bohaterowie starają się go
powstrzymać. Szkoda jednak, że powody takiego działania wyjaśnione są jedynie
bardzo ogólnikowo i wygląda na to, że ostatecznie służyło to jedynie
przygotowaniu gruntu pod wydarzenia z następnego tomu. Także zakończenie pozostawia
sporo do życzenia – bowiem fabuła dosłownie się urywa. Możnaby to uznać za
cliffhanger, gdyby nie wspomniana przez mnie decyzja o umieszczeniu historii o
Spoiler na końcu zamiast na początku wydania zbiorczego, w efekcie czego mamy
jeszcze dwa numery do przeczytania.
A skoro już jesteśmy przy „Utopii”, przy której pisaniu
Jamesa Tyniona IV wsparł Christopher Sabela, to ta opowieść jest o wiele
spokojniejsza od wypełnionego akcją „Życia w Samotności” i w znakomitej
większości składa się z dialogów. Niestety z biegiem czasu zaczynają one nieco
nużyć powtarzalnością – w scenach ze Stephanie i Lonniem są to wywody tego
drugiego, że do naprawy świata można podchodzić inaczej niż członkowie
Bat-rodziny, a w przypadku Clayface’a jego nagabywania dr October o zwrot
urządzenia pozwalającego mu utrzymywać ludzką formę. Gdyby ta historia miała
tylko jeden numer dałoby się tego uniknąć, a tak po pewnym czasie można zacząć
odnosić wrażenie deja vu. Na szczęście przerywane są one czasem ciekawszymi
momentami, z których na czoło wybija się rozmowa Basila z Mudface. Ogólnie historia
wypada słabiej od głównej opowieści, ale dzięki niewielkiej długości mimo
wspomnianej powtarzalności nie zdąży czytelnika znudzić.
Za rysunki w tym tomie odpowiadają tradycyjnie Eddy Barrows, Alvaro Martinez oraz
Carmen Carnero, która też już w sumie tradycyjnie odpowiada za zilustrowanie
historii poświęconej Stephanie. Tym razem podzieli się równo pracą i każde z
nich narysowało po dwa numery. Jak zwykle rysunki całej trójki są bardzo udane,
ze szczególnym wskazaniem na Eddy’ego Barrowsa.
Seria po drobnym potknięciu jakim było czwarte wydanie
zbiorcze może nie wróciła do poziomu znanego z pierwszych tomów, ale
przynajmniej pokazała, że Tynion ma jednak więc niż jeden pomysł na fabułę. Do
tego strona graficzna tego tytułu pozostaje niezmiennie bardzo wysokiej
jakości. Tak więc cieszę się mogąc polecić sięgnięcie po ten album.
Tomasz Kabza
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów DETECTIVE COMICS
#963-968
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz