Batman jest jedną z tych
postaci komiksowych, których przygody były już ukazywane na tysiące różnych
sposobów, nad którymi pracowało wielu mniej lub bardziej znanych scenarzystów i
artystów. Swojej szansy doczekał się również włoski twórca Enrico Marini,
którego prace trafiają na co dzień głównie do europejskiego odbiorcy i cieszą
się dużym uznaniem. Kto miał okazję zapoznać się z jego dotychczasowymi
komiksami (chociażby CYGAN, SKORPION ,czy DRAPIEŻCY) zdaje sobie sprawę, że dysponuje
on całkiem przyjemnym stylem rysowania. Tym razem w wyniku współpracy DC Comics
i francuskim Dargaud, Marini napisał i zilustrował własną, dwuczęściową historię z
uwielbianym przez siebie Człowiekiem-Nietoperzem w roli głównej. O warstwę
graficzną raczej nie trzeba było się martwić, ale zagadkę stanowiła jakość
samej fabuły.
Chyba nikogo nie zaskoczy
stwierdzenie, że siłą napędową tego albumu są rysunki. Niektóre plansze są same
w sobie takimi małymi dziełami sztuki, które niczym obrazy mogłyby zawisnąć na
ścianie niejednego fana komiksu. W wielu miejscach dymki z tekstem są
praktycznie zbędne, gdyż same ilustracje, szczegółowe i przyjemne dla oczu,
wystarczającą informują o przebiegu akcji. W swoich malunkach Marini ogranicza
ilość barw, skupiając się przede wszystkim na kolorach pomarańczowym,
fioletowym i zielonym, co daje momentami rewelacyjny efekt. Efekt podkreślony
dodatkowo przez powiększony format, w jakim została wydana ta historia, co
przynajmniej pod tym kątem jest udanym posunięciem ze strony Egmontu.
Twórca komiksu skorzystał z
okazji, aby tak jak wiele osób przed nim, przedstawić własne wersje postaci i
zaproponować nowe kostiumy. Takowe otrzymują oczywiście Batman, Joker, Harley,
czy Catwoman, która wygląda dzięki temu bardzo seksownie. Nie zabrakło
oczywiście miejsca na nowy batmobil, ale największe wrażenie robi zdecydowanie
to, jak artysta ukazuje Gotham City. To właśnie jeden z tych komiksów, gdzie
więcej uwagi poświęcałem na podziwianie drugiego planu, niż tego, co rozgrywa
się na głównej scenie.
No właśnie, sam scenariusz szczególnie
nie powala na kolana, opierając się na sprawdzonych, znanych schematach i
dodając jedynie kilka drobnych modyfikacji. Fabuła jest prosta, przejrzysta,
lekka i niezbyt skomplikowana. Bruce Wayne próbuje odnaleźć małą dziewczynkę
porwaną przez Jokera. Dziewczynkę, co do której są podejrzenia, iż jej ojcem
jest właśnie najbogatszy mieszkaniec Gotham. Joker porywając małą ma nadzieję
zdobyć unikalny klejnot dla swojej ukochanej Harley, a dziewczynka czeka na
ratunek ze strony przysłowiowego księcia z bajki.
Batman zostaje pokazany z bardziej
ludzkiej strony, a w wyniku frustracji potrafią puścić mu nerwy. Marini oddaje
hołd tej postaci, nawiązuje bardziej do klasycznego wizerunku Mrocznego Rycerza,
ale nie tworzy przy tym nic, co byłoby warte zapamiętania na dłużej. Joker to psychopata, szef gangu, którego ewidentnie
swędzi palec umieszczony na spuście broni, zaś Harley to jednowymiarowa i
nijaka lalunia, trzymająca pod pantoflem ukochanego pana J. Cała trójka jak dla
mnie pozostaje zdecydowanie w cieniu karłowatego klauna Archiego, który ze względu
na swoją nietypową postawę życiową dostarcza czytelnikowi kilku powodów do uśmiechu.
Przebieg historii jest raczej przewidywalny, za to pochwała należy się twórcy
za dwie ostatnie plansze, które mogą część osób nieco zszokować i dać do
myślenia.
DC Deluxe to miejsce, gdzie
powinny lądować rzeczywiście te najbardziej uznane komiksy DC, a nie
przypadkowe, okazjonalne projekty, o których za chwilę się kompletnie zapomni. Marini
zaproponował coś bardziej oldskulowego, odbiegającego nieco od standardów
amerykańskich odnośnie pokazywania przygód Batmana, ale jakoś nie mam ochoty
skakać z radości po lekturze tego komiksu. MROCZNY KSIĄŻĘ Z BAJKI to nieco
ponad 120 stron przeciętnej historii z gatunku kryminału przeplatanego romansem
oraz humorem, gdzie jedyną rzeczą wartą uwagi jest warstwa graficzna. Pod
koniec znajduje się dodatkowo 6 stron szkiców artysty. Dla kogo zatem jest to
album? Tylko i wyłącznie dla tych osób, które stawiają na pierwszym miejscu
rysunki, bo te, czego nie można Enrico Mariniemu odmówić, rzeczywiście robią
wrażenie.
Dawid Scheibe
Doskonały komiks! Dobrze, że Egmont zaprezentował go naszym czytelnikom. :-)
OdpowiedzUsuń