Już przy okazji recenzji
albumu THE MAN OF STEEL napisałem, że najbardziej zaciekawił mnie tam
kilkustronicowy prolog, skupiający się na Clarku Kencie oraz redakcji Daily
Planet. Jest to mały przedsmak tego, o czym będzie opowiadać ACTION COMICS. Jak
powszechnie wiadomo druga seria z Człowiekiem ze Stali w roli głównej również
dostała się pod skrzydła Briana Michaela Bendisa, ale w środku zastajemy już
zupełnie inny klimat, niż w ukazującym się równocześnie SUPERMANIE. Zachowana
została nawet dotychczasowa numeracja, chociaż we wspomnianym SUPERMANIE
postąpiono wręcz odwrotnie. Skoro nowy scenarzysta nie zachwycił niczym
szczególnym w historii rozgrywającej się wewnątrz Strefy Widmo, to może jego
bardziej przyziemne spojrzenie na Kal-Ela przysporzy więcej zadowolenia fanom
tej postaci. A jest ku temu przynajmniej jeden powód - brak bezbarwnego Rogola
Zaara.
Na początek kilka słów na
temat fabuły. Clark Kent nadal czuje się osamotniony po utracie dwóch najbliższych
mu osób, ale nie zwalnia go to z obowiązków, jakie wykonuje na co dzień w Daily
Planet. Tymczasem w Metropolis co raz mocniej daje o sobie znać tajemnicza
organizacja, jaka od lat działa w podziemiu (automatycznie pojawiają się u mnie
w tym miejscu skojarzenia z Trybunałem Sów), a teraz zaczyna eliminować
członków gangsterskiego półświatka. W jej szeregach znajduje się nowy, groźny
złoczyńca o pseudonimie Red Cloud, którego schwytanie staje się priorytetem dla
Supermana. Tym razem do walki z nietypowym przeciwnikiem przyda się nie tylko bogaty
pakiet supermocy, ale przede wszystkim dziennikarskie umiejętności Clarka i
wsparcie ze strony jego redakcyjnego zespołu.
ACTION COMICS z samej nazwy
powinien obfitować w dużo akcji, ale tej o dziwo jest znacznie mniej, niż w
SUPERMANIE. Mamy tutaj do czynienia z nieco wolniejszym tempem, z bardziej
przyziemnymi sprawami, taki typowy street level przeplatany elementami
nadprzyrodzonymi. W roli głównej występuje Clark Kent-dziennikarz, a dopiero na
drugim miejscu pojawia się Clark Kent-Superman. Istnieją bowiem takie sprawy, w
których to właśnie ten pierwszy może szybciej i skuteczniej dotrzeć do prawdy,
mniej rzucając się w oczy i wsłuchując się w głos mieszkańców. Osobiście podoba
mi się takie prowadzenie tej serii, a Bendis w przeszłości nie raz pokazał, iż
właśnie w takich klimatach sprawdza się najlepiej. Superman jest tutaj
integralną częścią społeczności, jaką tworzą mieszkańcy Metropolis, a nie
członkiem jakiejś wypasionej społeczności superbohaterskiej.
Bardzo ważną rolę odgrywają pracownicy
Daily Planet, gdzie mamy mieszankę nowych i starych postaci. Scenarzysta
doskonale czuje postać Perry'ego White'a, nienajgorzej również pisze Jimmy'ego
Olsena, choć ten na razie nie zaliczył jakiegoś dłuższego epizodu. Oczywiście
Bendis nie byłby sobą, gdyby nie wprowadził do historii świeżej krwi. Trish Q,
czy Robinson Goode nie są jedynie zbędnym elementem dekoracji, tylko stanowią
wartościowe wzmocnienie dziennikarskiej rodziny, stąd debiut obu pań oceniam na
plus.
Nie ma Rogola Zaara, ale
debiut zaliczy inny superzłoczyńca, czyli Red Cloud. Scenarzysta od początku chce
zainteresować czytelnika kwestią tożsamości tej łotrzycy, ale odgadnięcie jej
prawdziwego imienia nie jest jakimś zbyt trudnym wyzwaniem, jeśli ktoś choć
trochę wytęży swoje szare komórki. Nie jest to tak denny przeciwnik, jak ten
oglądany w tym samym czasie na kartach SUPERMANA, ale na tą chwilę nie ma
jeszcze powodów do szczególnego zachwytu. Czekam na wyjaśnienie jej przeszłości
oraz powodów/okoliczności, w wyniku których stała się tą Czerwoną Chmurą.
Bendis na przestrzeni tych
sześciu zeszytów sygnalizuje pewne wydarzenia i inicjuje mnóstwo mniejszych
wątków, które doczekają się zapewne wyjaśnienia w późniejszych odsłonach serii.
Gościnne występy niewiele wnoszą, są jedynie na razie tylko do odnotowania. Pojawia
się Question, The Guardian oraz kwestie dotyczące burmistrza, Lois, Talii Al
Ghul, czy też nowej właścicielki Daily Planet. W powietrzu mocno wyczuwalne
jest przygotowanie do czegoś znacznie większego, a pierwsze rozdziały
przypominają rozstawianie pionków na szachownicy. Nie powiem, część z tych
wątków wzbudziła moje zainteresowanie i chociażby ze zwykłej ciekawości
zobaczę, jak losy konkretnych postaci dalej się potoczą w obliczu nadchodzącego
EVENT LEVIATHAN.
Do pozytywnych rzeczy zaliczyć
należy fajny pomysł z pierwszą strona każdego zeszytu, gdzie przedstawiony jest
obraz dziennikarskiego biurka. Różnego typu zapiski oraz notatki pozostawione
przy komputerze stanowią wskazówki odnośnie przyszłych wydarzeń, pełnią też
rolę easter eggów. Ucieszyłem się również widząc ostatnią stronę omawianego
tomu, która niespodziewanie nawiązuje do ACTION COMICS #1 z 1938 roku. Wyjaśniona
zostaje także dosyć szybko kwestia serii podpaleń w Metropolis, czego akurat
się nie spodziewałem patrząc na tempo, w jakim otrzymujemy jakieś konkrety
odnośnie destrukcji Kryptona. Pomimo powagi sytuacji jest też trochę śmiechu,
chociażby patrząc na nietypowe miejsce, w jakim spotykają się na co dzień członkowie
mafii, czy też na ich oryginalne pseudonimy.
Bendis nie byłby sobą, gdyby
czegoś głupiego w kwestii Człowieka ze Stali ostatnio nie odwalił. Po wpadce
dotyczącej Martiana Manhuntera i rozdzieleniu eS rodziny, tym razem znów
zaskoczył in minus chociażby w scenie, gdzie Superman i Jimmy patrzą na zdjęcie
martwego bohatera po walce z Doomsdayem. Najbardziej drażni jednak fakt, że tak
a nie inaczej postąpił z małżeństwem Clarka i Lois, mowa o scenie na środku
ulicy oraz pomyśle na odarcie tego związku praktycznie z wszystkiego, co było
jego siłą w runie Tomasiego oraz Gleasona. Brian ewidentnie nie należy do
sympatyków superrodziny (mimo, iż w wywiadach twierdzi co innego),
konsekwentnie separując od siebie trójkę Clark-Lois-Jon. Brakuje przy tym
jakiegoś większego sensu oraz logiki, zwłaszcza że Lois postępuje tutaj
kompletnie out of character podważając w jednej chwili wszystko to, co do tej
pory wiedzieliśmy chociażby w kwestii jej uczuć do syna. Skoro DC najwyraźniej
nie dało zgody na rozwód, to BMB robi wszystko, żeby jak najbardziej oddalić od
siebie dwójkę małżonków, a przy tym czyni z nich paskudnych rodziców. Ciężko mi
kupić taką wersję, ale wygląda na to, że taki stan rzeczy utrzyma się na
dłuższy czas.
SUPERMANA (kolejna dzisiaj różnica
między obiema seriami) przez pierwsze sześć zeszytów ilustrował ten sam
artysta, tutaj natomiast mamy trzech różnych rysowników. Dwie odsłony przypadły
w udziale Patrickowi Gleasonowi, który stanowi ostatni "element"
pomiędzy poprzednią, a najnowszą wersją przygód eSa. Prace Gleasona jak zwykle
zachwycają, chociaż tym razem sam nakłada tusz i różnica jest zauważalna, w
porównaniu do jego wcześniejszych ilustracji. Znacznie lepiej w tej konkretnej
serii sprawdzają się natomiast plansze autorstwa Ryana Sooka ( rozdziały 4-6) oraz
Yanicka Paquette'a (rozdział 3), których wybór uważam za trafiony. Wizualnie
zatem ACTION COMICS staje na wysokości zadania i oby ten trend się utrzymał.
Pierwszy tom serii ACTION
COMICS pod batutą BMB nie jest może jakimś wybitnym komiksem w wykonaniu tego
twórcy, ale mamy tutaj zdecydowanie więcej powodów do zadowolenia, niż
narzekania. Pisanie perypetii reportera Clarka Kenta przychodzi nowemu scenarzyście
zdecydowanie lepiej od tych, jakie przeżywa ten sam bohater w ramach serii
SUPERMAN. To, że im mniej Supermana w tym komiksie tym lepiej, czy też chociażby
kreowanie na siłę dziwnej więzi pomiędzy Lois oraz jej mężem pokazuje wyraźnie,
że nie każdy (sorry Brian, ale taka jest prawda) nadaje się na scenarzystę
komiksu z eSem w roli głównej. Bendis pasuje natomiast idealnie do takich
tajemniczych, mrocznych, detektywistycznych, bardziej przyziemnych, pełnych
intryg i sekretów historii, czego udało mu się sporo przemycić właśnie do
ACTION COMICS. I właśnie dla tych klimatów warto dalej śledzi tą serię, której
pierwszy tom pozostawia mieszane odczucia, ale jak dla mnie z przewagą tych
pozytywnych.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów ACTION COMICS #1001 -
1006.
Omawiany komiks znajdziecie w sklepie ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz