W tomie tym znajdują się trzy historie. W najdłuższej z
nich, dającej tytuł całemu albumowi, Superman i Lex Luthor udają się na
Apokolips , by ustalić który z nich będzie władał ta planetą. W drugiej „Na Księżyc i z powrotem” Człowiek
ze Stali i pozostali członkowie Ligi Sprawiedliwości sprawiają niezwykłą
niespodziankę grupie chorych na raka dzieci. I wreszcie w kończących wydanie
zbiorcze „Ostatnich Dniach” Superman wraz ze swym synem próbują ocalić pewną
planetę przed podzieleniem przez nią losu Kryptona.
Opis z tylnej strony okładki bardzo wiele obiecuje po
„Imperius Lex”. Niestety praktycznie żadna z tych obietnic nie zostaje
spełniona. Zamiast trzymającej w napięciu walki o władzę, mamy tu do czynienia
jedynie z kolejną przeciętną nawalanką. A to na co wspomniany opis kładzie
największy nacisk, czyli manipulacje Luthora, kończy się zanim się na dobre
zacznie, bowiem Lex wkrótce po przybyciu na Apokolips zostaje ogłuszony i
pozostaje nieprzytomny aż do powrotu na Ziemię. Dodatkowo opowieść pełna jest
głupot takich jak np. Lois bez problemu pokonująca przeciwników dysponujących
nadludzkimi mocami i chaosu – przez jej karty przewija się cała masa służących
niegdyś Darkseidowi złoczyńców, ale za wyjątkiem Kalibaka i Babci Samo Dobro,
żaden nie odgrywa istotnej roli. A nawet ta wspomniana dwójka wypada strasznie
nijako. Tak więc niestety Tomasi i Gleason po raz drugi z rzędu dali ciała.
Może ta historia nie jest tak beznadziejna jak ich wypociny z poprzedniego
tomu, ale nie jest to specjalnym wyczynem. Co więcej jej zakończenie, której
jak się wydaje będzie miało spore konsekwencje, wydaje się kompletnie
nieuzasadnione.
Złe wrażenie nieco zaciera „Na Księżyc i z powrotem” również
z ich scenariuszem. Wprawdzie tematyka może budzić obawy czy nie będzie to
właśnie kolejna nadęta i wypełniona wykładami porażka w stylu „Nadziei i
Lęków”. Na szczęście okazuje się że jest to wprawdzie prościutka i w zasadzie
niemal pozbawiona fabuły historyjka, ale za to słodka i wzruszająca. No i
przynajmniej udowadnia, że scenarzyści całkowicie nie pogubili swych talentów.
Najlepsza jednak częścią albumu są „Ostatnie Dni” autorstwa
Jamesa Robinsona. Może i punkt wyjścia jest nieco naciągany – akurat w rocznicę
zniszczenia Kryptonu Superman odkrywa, że pewną pobliska planetę wkrótce spotka
taki sam los. A pewne rozwiązania fabularne są pójściem na łatwiznę – obaj
Kentowie tracą i zyskują swoje moce bez sensownego uzasadnienia lecz po prostu
dlatego, że scenarzyście jest tak wygodnie. Ale parę ciekawych zwrotów akcji
sprawia, że trudno przewidzieć dokąd zmierza ta historia. A co więcej porusza
ona parę poważnych tematów w niejednoznaczny sposób. Tak więc choć ta opowieść
nie jest idealna, to oceniam ją bardzo dobrze.
Za stronę graficzną ponownie odpowiada spora grupa twórców i
po raz pierwszy w przypadku tej serii nie jestem w stanie o niej pisać w samych
superlatywach. Poziom tym razem jest dość nierówny i co ciekawe jednym ze
słabszych punktów są numery ilustrowane przez Douga Mahnke. Jak mi się wydaje
jest to wina tego, że tusza nakładany wówczas głównie przez Jaimego Mendozę nie
pasuje do jego stylu i niektóre postacie wyglądają po prostu obleśnie.
Natomiast najlepiej wypadają fragmenty rysowane przez jak zwykle świetnego Eda
Benesa oraz Barry’ego Kitsona i Scotta Hannę.
Ten album jest pewnym krokiem naprzód względem poprzednika,
ale cały czas sporo mu brakuje do poziomu do jakiego przyzwyczaiły nas
wcześniejsze tomy. Mam jednak nadzieję, że przy okazji kończącego ich run przy
tym tytule następnego zbioru w końcu Tomasi i Gleason ponownie pokażą na co ich
stać.
Tomasz Kabza
Oryginalne wydanie tego tomu zostało zrecenzowane na blogu
przez Dawida. Jego opinię możecie przeczytać tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz