UWAGA: tekst powstał na
podstawie wydań zeszytowych.
Połowa serii za nami, wielowątkowa
fabuła THE WILD STORM się wreszcie jakoś związała i logicznym wnioskiem wydaje
się, aby teraz Warren Ellis ruszył z kopyta i w kolejnym tuzinie zeszytów
zaczął dążyć do finału, prawda? No więc nie, trzeci story-arc serii wprowadza
kolejne wątki i postacie, całość nie wydaje się zmierzać ku końcowi, a sam
tytuł niezmiennie stara się nie ułatwiać sprawy osobom, które ze starym
Wilstormem były na bakier. Tymczasem gdzieś w odległej Polsce, w swoim małym,
komiksowym składziku obok piwnicy rodziców siedzi sobie taki Tymczyński i jara
się na potęgę, bo fanem był, jest i będzie, tytuł mu się podoba oraz w 100% kuma
to, co autor ma na myśli. Prawdopodobnie jako jedna z około dziesięciu osób na
świecie. Zachęcające, co nie? ;)
Trzeci tom THE WILD STORM nie tylko
kontynuuje już rozpoczęte wcześniej wątki, ale stety-niestety dorzuca też
kolejne. W zasadzie te wcześniej niesygnalizowane stanowią tu trzon, ponieważ
Warren Ellis najwięcej skupia swoją uwagę na Johnie Lynchu, który przemierza
USA wzdłuż i wszerz poszukując swoich dawnych towarzyszy z tajnej ekipy, do
której lata temu należał. Okazuje się, że każde z nich obdarzone jest mocami,
niekoniecznie ma po kolei we łbie i byłoby nieźle, gdyby ktoś te zagrożenie
zneutralizował. Przy okazji dowiaduje się on, że każde z nich ma potomka, który
mógł odziedziczyć moce. Jest to tym samym Ellisowa wariacja na temat grupy, która
w dawnym Wildstormie działała pod nazwą Team7, a także swoisty wstęp (?) do
reinterpretacji znacznie bardziej rozpoznawalnej marki, jaką jest Gen13. Sęk niestety
w tym, że dopiero gdy ma się świadomość prawdopodobnych zamiarów Ellisa,
oglądanie tego jak Lynch przez kilka zeszytów jeździ w jedną i drugą stronę,
tłucze ludzi po ryjach i dopytuje ich o dzieci zaczyna mieć jakiś większy sens
oraz cel. THE WILD STORM w trzecim story-arcu nie schodzi zatem z wytyczonej
już ścieżki i raz za razem puszcza oczko do ludzi takich jak ja, ignorując przy
tym potrzeby czytelników takich jak zapewne większość z Was.
Bo widzicie, stare uniwersum
Wildstormu to jakby nie patrzeć osiemnaście lat publikowania dziesiątek
tytułów. Był to rozbudowany i mocno zwarty świat, który w latach
dziewięćdziesiątych miał swoje wierne i całkiem liczne grono odbiorców, ale
jednak dziś po latach, całkowicie zasłużonym wydaje mi się twierdzenie, że
oprócz THE AUTHORITY, PLANETARY i być może pewnych fragmentów STORMWATCH oraz
WILDCATS, to w zasadzie żaden komiks starego uniwersum Wildstormu nie został w
pamięci czysto statystycznego czytelnika na dłużej. I mam tu na myśli osoby z
USA, o polskim czytelniku nawet nie myślę. Tymczasem odnoszę wrażenie, że Ellis
dostał grabki, łopatkę oraz piaskownicę i bawi się w niej w najlepsze, ale
wpuszcza do niej tylko niektórych znajomych. W scenariuszu przez to jest masa
puszczeń oka i easter-eggów, co jak już wspomniałem – mnie jara. Czytając
trzeci story-arc THE WILD STORM bardzo mnie cieszyło wyłapanie każdego smaczka
(taki mały spoilerek: gdy w kolejnym tomie, konkretnie w zeszycie #20 na trzech
stronach pojawił się Ben Santini, którego pewnie i tak nie kojarzycie, to ja
się autentycznie wzruszyłem). Niestety mocno cierpi na tym prezentowana
historia i powiedzmy sobie szczerze: trudno jest mi wskazać drugi tytuł, który
reinterpretuje coś nieco starszego i robi to w tak paskudnie nieprzyjazny dla
nowego czytelnika sposób. Ellis wydaje się zapominać, że takie postacie jak
Grifter, Engineer czy wspomniany Lynch to nie Batman czy Superman, których
można wysłać nawet w czasy prehistoryczne, a i tak niemal każdy będzie dobrze
rozumiał określone easter-eggi.
Jak też już zostało wspomniane
wyżej, John Lynch i jego kolejne bijatyki to główny, ale nie jedyny wątek
trzeciego story-arcu THE WILD STORM. Wydaje mi się, że coraz mocniejsze
sygnalizowanie narodzin The Authority pod koniec osiemnastego zeszytu jednak
ucieszy wiele osób.
Podobnie jak w przypadku
wcześniejszych odsłon serii, także i tutaj największe brawa należą się
rysownikowi. Jon Davis-Hunt to facet, który ma wszelkie zadatki do tego, aby w
przyszłości zajmować się tytułami z najwyższej półki sprzedażowej i odwalać tam
kawał rewelacyjnej roboty. O ile jednak uda mu się nieco zagęścić tempo pracy,
bo zeszyty #13-18 cierpiały na liczne poślizgi i wypada cieszyć się, że DC dało
twórcom więcej czasu na dopracowanie finalnych odsłon serii. Z drugiej strony
jednak trzeba dodać, że gdy nowe numery THE WILD STORM trafiały już w końcu do
sprzedaży, to na warstwę graficzną nie można było narzekać. Trochę dziwi mnie w
tej sytuacji decyzja, by wydanie zbiorcze przyozdobić bardzo średnią grafiką autorstwa
Sana Takedy (”Monstressa”).
Podsumowując, u THE WILD STORM bez
zmian – to dobry komiks dla fanów starego uniwersum Wildstormu i trudny w
odbiorze dla laików. Świetne ilustracje oraz fakt, że do mnie to całkowicie
przemawia, to jednak za mało, bym z czystym sumieniem mógł polecić Wam tę
lekturę.
Krzysztof Tymczyński
----------------------------------------------
THE WILD STORM vol. 3 zawiera zeszyty #13-18 oryginalnej serii.
Tytuł ten jest do kupienia w sklepie ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz