niedziela, 22 marca 2015

GREEN LANTERN VOL. 5: TEST OF WILLS

Hal Jordan ma dosyć odnoszenia porażek jako lider Korpusu Zielonych Latarni. Czas podnieść się z kolan i pokrzyżować plany Khundów oraz Durlan.



Jeśli ktoś myślał, że mroczne dni dla Korpusu Zielonych Latarni dobiegły przynajmniej na jakiś czas końca, to jest w dużym błędzie. Piąty tom serii a jednocześnie drugi, w którym swoje palce maczał Robert Venditti stanowi kontynuację ważnych i przełomowych wydarzeń, z jakimi mieliśmy styczność czytając DARK DAYS. Od pierwszych do ostatnich stron dzieje się całkiem sporo i jeśli chodzi o emocje, to te są jak najbardziej gwarantowane. 

Venditti miał posprzątać w świecie Zielonych Latarni, ale najwyraźniej wyszedł przy tym z założenia, że aby coś odbudować i poukładać na nowo trzeba najpierw oczyścić całkowicie teren, zrównać wadliwe elementy z ziemią i zacząć tworzyć od samych fundamentów. Widać to wyraźnie na przykładzie największego Green Lanterna w historii. Jako lider Korpusu Hal Jordan doświadczył chyba wszystkiego co najgorsze: nie zapobiegł zniszczeniu Oa; pozwolił, aby opuściła go ukochana kobieta; jego najlepszy przyjaciel jest martwy; cała masa dotychczasowych Latarników straciła życie, a do tego pierwszy raz w historii Korpus stracił władzę nad sektorem 2814. Zastanawiacie się, czy może być jeszcze gorzej? Odpowiedź jest tylko jedna: może!

Hal ma dosyć obrywania ciosów z każdej możliwej strony i uznaje, że czas przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę, a przy okazji ustabilizować sytuację i wzmocnić struktury będącego w rozsypce Korpusu. Powolne podnoszenie się z kolan czas zacząć. Upadli na dno i teraz może być tylko lepiej. Decyduje się nawet na desperacki krok i prosi o pomoc zaufanych przyjaciół, czego dawny, pewny siebie Hal nigdy by nie zrobił. Wcześniej nie przyznałby się do porażki, tym razem jednak zmusza go do tego sytuacja. Wszystko fajnie i pięknie, ale w najmniej odpowiednim momencie do gry wkracza koalicja Durlan, Khundów oraz Nol-Anj i jej ludzie. Jest to równoznaczne z tym, że do listy porażek Hala dochodzą jeszcze dwie pozycje: pozwolił on, aby wróg spenetrował centrum dowodzenia, a organizacja przez Jordana kierowana utraciła resztki zaufania i wiarygodność w oczach mieszkańców wszechświata. Od tej chwili komiks przeradza się w prawdziwą wojnę kosmiczną ze sporą dawką ciekawych pojedynków. Scenarzysta stara się nie zanudzać czytelnika, akcja jest w miarę dynamiczna i mało jest niepotrzebnych przestojów. Na duży plus zasługują kreacje mało widocznych Latarników, jak chociażby sympatyczny Gorin-Sunn.

Durlanie wybijają się zdecydowanie na pierwszy plan w tym tomie, a ich koalicja w celu zniszczenia Korpusu natychmiast skojarzyła mi się z pamiętną inwazją pod kierownictwem Dominatorów z końca lat 80-tych. Wtedy oczywiście sojuszników było znacznie więcej i celem była Ziemia, ale można powiedzieć, że zawarta w tym tomie historia Uprising to dla mnie taka mała namiastka tamtego wydarzenia. W tle starcia ze zmiennokształtnymi istotami pragnącymi posiąść na trwałe moc Daksamitów rozgrywają się też inne dramaty. Jednym z nich jest dramat osobisty Saint Walkera, który po zniszczeniu Niebieskiego Korpusu próbuje dla siebie znaleźć miejsce we wszechświecie i na nowo odkryć utraconą nadzieję. Gościnny występ zalicza Kara Zor-El, która niespodziewanie dla siebie samej zasila szeregi Korpusu Gniewu. Siłą rzeczy zatem Gardner i spółka pojawiają się w tym komiksie, a spragnionym więcej szczegółów dotyczących wątku Supergirl jako Czerwonego Latarnika szczerze polecam zapoznanie się z piątym tomem serii RED LANTERNS.

Na deser twórcy ponownie znęcają się nad Johnem Stewartem zdradzając mroczną historię Fatality, pojawia się bardzo dawno niewidziany i będący uwielbieniem dużej rzeszy czytelników Zielony Latarnik, a także jesteśmy świadkami czegoś na kształt dnia otwartego na Mogo, czyli ciężko pracujący i zmagający się z nowym groźnym przeciwnikiem (a konkretnie przeciwniczką) Hal zostaje odwiedzony przez bliskich. Ot takie urozmaicenie i chwilowe odprężenie przed kolejnym poważnym starciem mającym na celu ocalenie galaktyki, Korpusu i takich tam.

Rysunki przez większą część są dobre. Zresztą przyzwyczaiłem się już do stylu Billy’ego Tana jako flagowego ilustratora przygód Hala Jordana. Momenty, kiedy bolały mnie trochę oczy od patrzenia się na kwadratowe facjaty postaci związane są z pracami Bernarda Changa, którego styl najzwyczajniej w świecie mi nie podchodzi.

Dużo się dzieje w tym piątym tomie, który według mnie stoi na poziomie podobnym, a momentami nawet lepszym, co pierwsza historia Vendittiego i Tana w ramach serii GREEN LANTERN. Widać już bardzo wyraźnie piętno odciśnięte na tym komiksie przez nowych twórców. Czuje się podczas lektury, że obaj panowie znają się na swojej robocie i bardzo szybko udało im się odciąć od dorobku Geoffa Johnsa ukazując własną wizję kosmicznego zakątka DCU. Mnie w każdym razie kupili na tyle, abym dalej z uwagą śledził losy tego odmienionego, dowodzonego przez nieprzewidywalnego Ziemianina Korpusu.

Ocena: 4/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów GREEN LANTERN #27 – 34, GREEN LANTERN CORPS #31-33 oraz RED LANTERNS #28

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz