poniedziałek, 30 marca 2015

JLA TOM 17: SYNDICATE RULES


Po kameralnym i niespecjalnie udanym poprzednim tomie, tym razem mamy do czynienia z historią o zdecydowanie większym rozmachu i, co miłe, o wiele lepszą. Odpowiedzialny jest za to Kurt Busiek, któremu po wpadkach dwóch poprzednich scenarzystów udało się przywrócić odpowiedni poziom jednemu z flagowych tytułów ówczesnego DC. Dokonał tego wracając do korzeni, czyli wczesnych numerów serii, w których nieraz Lidze przychodziło się mierzyć z zagrożeniami na skalę kosmiczną. Tak jest też i tutaj, a nasi bohaterowie musza stawić czoła aż dwóm grupom: Crime Syndicate of Amerika chce przejąć władzę nad Ziemią podczas gdy Weaponerzy z Qwardu pragną ją zniszczyć, używając swej najpotężniejszej broni.

Cała fabuła puszczona jest w ruch za sprawą wstrząsających rzeczywistością wielu wszechświatów działań Krony, które miały miejsce w crossoverze JLA/AVENGERS, również autorstwa Busieka. Na szczęście nawet jeśli się go nie czytało, wszystko co trzeba jest wyjaśnione na kartach JLA, tak więc czytelnik nie powinien się czuć zagubiony.

Historia zaczyna się podejrzanie spokojnie. Cały jej pierwszy zeszyt dzieje się podczas rutynowego przeglądu dokonywanego w Strażnicy przez Martian Manhuntera i Flasha. Za to już w drugim jesteśmy rzuceni na głęboką wodę, kiedy to z nudów Crime Syndicate dokonuje inwazji na Qward, a niedługo potem, w wyniku wspomnianych wcześniej zaburzeń rzeczywistości, w całą tą awanturę wciągnięta zostaje również JLA, a następnie także i inne drużyny superbohaterów. I tu pojawia się moim zdaniem jedyna istotna wada Syndicate Rules. Bowiem w tym momencie ilość postaci, których poczynania śledzimy praktycznie się podwaja i robi się trochę zbyt tłoczno. Na szczęście nie przeszkadza to za bardzo, gdyż w jakiś sposób scenarzyście udaje się zapanować nad tym chaosem.

Cieszy też, że przy całej tym rozmachu, Busiek nie zapomniał o tym by okrasić opowieść także humorem. Jego głównymi dostarczycielami są członkowie Syndykatu starający się np. uchodzić za swych odpowiedników z Ziemi 1 lub też pojawiający się na placu boju między Qwardianami i JLA tylko po to by się wygodnie rozsiąść i oglądać widowisko zajadając się popcornem. Ale także i innym postaciom zdarzą się błysnąć dowcipem lub jakimś zabawnym bon-motem.

Przy trzech stronach konfliktu oczywiście nie mogło się obyć bez krótkotrwałych sojuszy i nieodzownych zdrad, dzięki czemu mamy tu sporą ilość nagłych zwrotów akcji. Natomiast całość kończy się dość nietypowo. By nie zdradzać zbyt wiele napisze tylko, że w zasadzie każda z grup jest w mniejszym czy większym stopniu zadowolona z wyniku awantury i osiągnęła zamierzone cele.

Za rysunki odpowiada Ron Garney i sprawdza się pod tym względem całkiem nieźle, choć odnoszę wrażenie, że z biegiem czasu, zapewne za sprawą goniących terminów jego kreska nieco traci na jakości. Generalnie jego prace to taka superbohaterska średnia. Ani nie ma się czym zachwycać, ani nie ma na co za bardzo narzekać.

Busiekowi udało się napisać pierwszorzędne czytadło i zarazem jedną z najlepszych historii o tej inkarnacji Ligi Sprawiedliwości. Jest tu w zasadzie wszystko czego można by chcieć od takiego komiksu – dzieje się dużo i ciekawie, a przy okazji nie obraża inteligencji czytelnika.

5/6

Tomasz "Buddy Baker" Kabza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz