Joker i Jason Todd znają się nie od dziś, nic więc dziwnego, że Książę Zbrodni postanowił przyszykować coś specjalnego dla byłego Robina z okazji swojego powrotu. Po tej historii Red Hood nie będzie taki jak wcześniej...
Przyznam szczerze, że podchodziłem do tego tomu z dużym dystansem. Jak wspominałem w poprzednich recenzjach, "Death of the Family" uznaję za duży plus tylko dla regularnej serii Mrocznego Rycerza. Reszta scenarzystów dostała zadanie podczepienia się pod stworzone przez Scotta Snydera wydarzenie, by losy reszty rodzinki Mrocznego Rycerza tworzyły namiastkę spójnej całości z ciekawą historią. Scott Lobdell próbował zrobić wszystko jak najlepiej, na wszystkie możliwe sposoby, ale nieznacznie przekombinował.
W poprzednim tomie dostaliśmy bardzo mocny wstępniak do opisanych w tym tomie losów Red Hooda i ekipy. Wrobiony przez Jokera w morderstwo Isabel, Jason musi walczyć ramię w ramię z Red Robinem w śmiertelnej grze stworzonej przez clowna. W tym czasie Arsenal i Starfire łączą siły z drużyną Teen Titans, by odnaleźć liderów swoich grup.
Podczas czytania tego tomu miałem wrażenie, że Scott Lobdell chciał zbyt wiele. Ilość postaci, jaka jest nagromadzona w tym tomie jest po prostu zbyt duża. Czytelnik nie może skupić się na problemie jednego bohatera, bo od razu zostajemy przeniesieni do innego miejsca z nową porcją herosów i złoczyńców. Deathstroke, Raven (z ojcem) i Hugo Strange dostali nawet po osobnej stronie. Na pewno pojawią się w następnych tomach, lecz tutaj zupełnie nie wpasowali się w oś fabularną. Sceny z każdą z tych postaci nie wniosły nic do tego tomu. Przeczytaliśmy po jednej stronie na każdą osobę i już mogliśmy o nich zapomnieć. Autor jednak wraca ku mojej uciesze do tego, co wychodziło mu najlepiej w pierwszym tomie, a więc do flashbacków. Już od pierwszej strony widzimy historię Jasona zanim został Red Hoodem. Obserwujemy jak poznali się jego rodzice, moment narodzin Todda i jego życie w patologicznej rodzinie. Wszytko aż do momentu wskrzeszenia w Jamach Łazarza. Scenom tym towarzyszy przejmująca, chociaż miejscami także i zabawna narracja głównego bohatera.
Najwspanialszym punktem poprzednich dwóch tomów były rysunki Kennteha Rocaforta, który jak nikt inny potrafił oddać postać Red Hooda i jego towarzyszy. Wszystkie prace były pełne dynamizmu, a sposób w jaki rysował sceny walk był bajeczny. Niestety zakończył on swoją przygodę z tą serią po drugim tomie i jak na razie jest to ogromny cios dla serii. "Death of the Family" tworzyło aż trzynastu artystów! Różnorodność w rysunkach jest widoczna gołym okiem. Od tych bardzo dobrych, do tych, które sprawiały wrażenie rysowanych w pośpiechu przez osoby, które gonione są przez terminy. Utrudnia to trochę skupienie się na fabule.
Na całe szczęście nie zabrakło dużej dawki humoru i spektakularnych walk, które są nieodłączną częścią serii. Szczególnie dobre wrażenie wywarła na mnie scena kooperacji Red Hooda i Red Robina. Scenariusz do tego zeszytu przypominał niezły film akcji klasy B, zawierający ciekawe pojedynki i motyw ucieczki przed psychopatą. Lobdell skupił się również na pokazaniu relacji Jasona z resztą bat-rodziny. To właśnie te momenty zapamiętam chyba najlepiej z całego tomu. Dostajemy zupełnie inne oblicze Todda, który przypomina sobie jak to z nim było zanim umarł. Udało się również wtrącić wątek dawnej znajomości Starfire i Nightwinga. Nawet Batman pokazuje tutaj więcej uczuć i ludzkich odruchów niż zazwyczaj i ponownie zaczyna traktować głównego bohatera jak swojego syna, którego musi chronić.
Cały tom nie jest zły, przede wszystkim ze względu na to, że aż ocieka akcją i humorem (głównie z powodu Roya Harpera). Fabuła jest prosta, ale to właśnie swoją prostotą wciąga nas najmocniej. Rozterki wewnętrzne bohaterów i ciekawe pojedynki są tym, co nie pozwala odłożyć tego komiksu na bok. Największy minus to wspomniane wyżej rysunki, których różnorodność przeszkadza w odbiorze i sprawiła, że zatęskniłem za Rocafortem. To właśnie przez nie w największym stopniu obniżona będzie ocena końcowa.
Do czerpania całkowitej przyjemności z czytania trzeba znać jednak poprzednie tomy, tak więc odradzam kupowania tego komiksu jako pojedynczej historii. Osobom, które czytały dwa poprzednie tomy polecam jednak z przyjemnością, głównie ze względu na rozszerzenie postaci Red Hooda i kontynuowanie wątków z "Redemption" i "Starfire".
Ocena: 3+
Przyznam szczerze, że podchodziłem do tego tomu z dużym dystansem. Jak wspominałem w poprzednich recenzjach, "Death of the Family" uznaję za duży plus tylko dla regularnej serii Mrocznego Rycerza. Reszta scenarzystów dostała zadanie podczepienia się pod stworzone przez Scotta Snydera wydarzenie, by losy reszty rodzinki Mrocznego Rycerza tworzyły namiastkę spójnej całości z ciekawą historią. Scott Lobdell próbował zrobić wszystko jak najlepiej, na wszystkie możliwe sposoby, ale nieznacznie przekombinował.
W poprzednim tomie dostaliśmy bardzo mocny wstępniak do opisanych w tym tomie losów Red Hooda i ekipy. Wrobiony przez Jokera w morderstwo Isabel, Jason musi walczyć ramię w ramię z Red Robinem w śmiertelnej grze stworzonej przez clowna. W tym czasie Arsenal i Starfire łączą siły z drużyną Teen Titans, by odnaleźć liderów swoich grup.
Podczas czytania tego tomu miałem wrażenie, że Scott Lobdell chciał zbyt wiele. Ilość postaci, jaka jest nagromadzona w tym tomie jest po prostu zbyt duża. Czytelnik nie może skupić się na problemie jednego bohatera, bo od razu zostajemy przeniesieni do innego miejsca z nową porcją herosów i złoczyńców. Deathstroke, Raven (z ojcem) i Hugo Strange dostali nawet po osobnej stronie. Na pewno pojawią się w następnych tomach, lecz tutaj zupełnie nie wpasowali się w oś fabularną. Sceny z każdą z tych postaci nie wniosły nic do tego tomu. Przeczytaliśmy po jednej stronie na każdą osobę i już mogliśmy o nich zapomnieć. Autor jednak wraca ku mojej uciesze do tego, co wychodziło mu najlepiej w pierwszym tomie, a więc do flashbacków. Już od pierwszej strony widzimy historię Jasona zanim został Red Hoodem. Obserwujemy jak poznali się jego rodzice, moment narodzin Todda i jego życie w patologicznej rodzinie. Wszytko aż do momentu wskrzeszenia w Jamach Łazarza. Scenom tym towarzyszy przejmująca, chociaż miejscami także i zabawna narracja głównego bohatera.
Najwspanialszym punktem poprzednich dwóch tomów były rysunki Kennteha Rocaforta, który jak nikt inny potrafił oddać postać Red Hooda i jego towarzyszy. Wszystkie prace były pełne dynamizmu, a sposób w jaki rysował sceny walk był bajeczny. Niestety zakończył on swoją przygodę z tą serią po drugim tomie i jak na razie jest to ogromny cios dla serii. "Death of the Family" tworzyło aż trzynastu artystów! Różnorodność w rysunkach jest widoczna gołym okiem. Od tych bardzo dobrych, do tych, które sprawiały wrażenie rysowanych w pośpiechu przez osoby, które gonione są przez terminy. Utrudnia to trochę skupienie się na fabule.
Na całe szczęście nie zabrakło dużej dawki humoru i spektakularnych walk, które są nieodłączną częścią serii. Szczególnie dobre wrażenie wywarła na mnie scena kooperacji Red Hooda i Red Robina. Scenariusz do tego zeszytu przypominał niezły film akcji klasy B, zawierający ciekawe pojedynki i motyw ucieczki przed psychopatą. Lobdell skupił się również na pokazaniu relacji Jasona z resztą bat-rodziny. To właśnie te momenty zapamiętam chyba najlepiej z całego tomu. Dostajemy zupełnie inne oblicze Todda, który przypomina sobie jak to z nim było zanim umarł. Udało się również wtrącić wątek dawnej znajomości Starfire i Nightwinga. Nawet Batman pokazuje tutaj więcej uczuć i ludzkich odruchów niż zazwyczaj i ponownie zaczyna traktować głównego bohatera jak swojego syna, którego musi chronić.
Cały tom nie jest zły, przede wszystkim ze względu na to, że aż ocieka akcją i humorem (głównie z powodu Roya Harpera). Fabuła jest prosta, ale to właśnie swoją prostotą wciąga nas najmocniej. Rozterki wewnętrzne bohaterów i ciekawe pojedynki są tym, co nie pozwala odłożyć tego komiksu na bok. Największy minus to wspomniane wyżej rysunki, których różnorodność przeszkadza w odbiorze i sprawiła, że zatęskniłem za Rocafortem. To właśnie przez nie w największym stopniu obniżona będzie ocena końcowa.
Do czerpania całkowitej przyjemności z czytania trzeba znać jednak poprzednie tomy, tak więc odradzam kupowania tego komiksu jako pojedynczej historii. Osobom, które czytały dwa poprzednie tomy polecam jednak z przyjemnością, głównie ze względu na rozszerzenie postaci Red Hooda i kontynuowanie wątków z "Redemption" i "Starfire".
Ocena: 3+
Zawiera: RED HOOD AND THE OUTLAWS #0, 14-17 oraz TEEN TITANS #15-16
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz