wtorek, 16 stycznia 2018

Historia WildStormu (1992-2017)

W ubiegłym roku imprint Wildstorm świętował swoje dwudziestopięciolecie, które zapamiętam przede wszystkim dzięki powrotowi dzieci Jima Lee na sklepowe półki oraz licznym zamieszaniom przy publikacji jubileuszowego tomu w twardej oprawie, który opóźniał się chyba pięciokrotnie. Poniższy tekst powstał w 2010 roku dla magazynu komiksowego KZet. Dziś przedstawiam Wam wersję przeredagowaną i zaktualizowaną.
Lata w Image

Omawiany imprint funkcjonuje obecniew strukturach DC, ale do życia powołano go w czasach, gdy swoją pierwszą młodość przeżywał inny edytor – Image Comics. To właśnie tam po odejściu z Marvela wylądował Jim Lee – wówczas absolutnie świetny rysownik, który do dziś dzierży rekord sprzedanych egzemplarzy pojedynczego komiksu. Skłócony z poprzednim szefostwem, Lee (chociaż początkowo niechętnie) przyjął ofertę Todda McFarlane’a i rozpoczął pracę polegającą na stworzeniu szeregu nowych postaci, których komiksowe przygody mogłyby konkurować z tytułami wydawanymi przez amerykańską wydawniczą „wielką dwójkę”. Jim Lee ochoczo zabrał się do pracy, a ponieważ miał także talent do wyszukiwania młodych i uzdolnionych komiksowych twórców, jego ekipa zaczęła się rozrastać. W końcu Lee nawiązał bliską współpracę z takimi osobami jak Brandon Choi czy J. Scott Campbell. To właśnie oni stoją za wielkim sukcesem, który wkrótce odniosły tytuły z Wildstormu.

Zanim jednak o nich, wyjaśnię tylko, że Image Comics było dość specyficznym wydawcą. Ich siłą, która z czasem okazała się w pewnym sensie piętą achillesową, miał być fakt, że w odróżnieniu od DC czy Marvela, posiadaczami większości praw do poszczególnych postaci były osoby fizyczne, a nie konkretne wydawnictwo. I choć komiksowe uniwersum Image tworzyło spójność, to jednak pewne grupy bohaterów tworzyły oddzielne kręgi, dla niepoznaki nazwane studiami. I tak np. tytuły ze Spawnem żyły własnym życiem, „Witchblade” i „The Darkness” w końcu utworzyły Top Cow, a twory Jima Lee – Wildstorm. Nie było jednak żadnych przeszkód, by dochodziło do spotkań pomiędzy nimi. Przeciwnie, było to w pewnym momencie bardzo popularne.

Za oficjalny początek życia Wildstormu należy uznać rok 1992, gdy na półki sklepowe trafiły pierwsze numery „WildCATS v1” i „Gen13 v1”. Były to pierwsze, ale jednocześnie najważniejsze wyniki współpracy Jima Lee i Brandona Choia. Oba te tytuły odniosły sukces, ale także oba wywołały spory szum. Kontrowersje dotyczyły przede wszystkim zawartych w komiksach postaci kobiecych. Rysowane przez Jima Lee bohaterki „WildCATS” charakteryzowały się tym, iż były możliwie minimalnie odziane i prezentowane były w pozach, które eksponowały najbardziej ich „atuty”. Niemal te same oskarżenia dotykały serię „Gen13”, lecz tu sprawa była znacznie poważniejsza. Tytuł ten opowiadał o grupie kilkunastolatków obdarzonych supermocami, a tymczasem J. Scott Campbell uparcie odbierał im kolejne części garderoby. Oberwało się również Choiowi, który napisał do jednego z zeszytów dość mocną jak na komiks dla nastolatków scenę miłosną pomiędzy dwoma dziewczynami.

Jak nietrudno się domyślić, kontrowersje te nie tylko nie zaszkodziły wspomnianym tytułom, lecz znacznie wywindowały je w górę w comiesięcznej liście sprzedaży. Sukces ten nie mógł przejść niezauważony i dlatego Lee i jego ekipa poszli za ciosem. W latach 1993-95 powstają takie tytuły jak „StormWatch”, „Deathblow” czy „Wetworks” (którego współtwórcą był Whilce Portacio), a „WildCATS” i "Gen13” (już jako v2) są z dużym powodzeniem kontynuowane.

Aby wykorzystać niewątpliwy sukces przedsięwzięcia, Lee postanawia oddzielić swoje tytuły od reszty Imageverse. Tak powstaje projekt o nazwie „Wildstorm Rising”, który okazuje się pierwszym w historii wydawcy crossoverem. Skupiał on jedynie tytuły, jakich twórcą był Jim lub jego najbliżsi współpracownicy. Po jego zakończeniu, Wildstorm staje się już oficjalnie oddzielnym tworem w wydawnictwie Image. By zdobyć jak najwięcej nowych odbiorców, wkrótce powstają dwa animowane projekty. Niestety, kreskówkowe „WildCATS” zostaje szybko skasowane, a „Gen13” nie doczekuje nawet emisji pierwszego odcinka. Porażkę w tym polu wydawnictwo powetowało sobie dość dużą i niespodziewaną popularnością gry karcianej osadzonej w realiach Wildstorm Universe.
Rok 1995 przynosi debiut pierwszego imprintu wydawnictwa – Homage Comics skupia się na autorskich projektach wielu uznanych, komiksowych twórców, nie mających jednak nic wspólnego z głównym uniwersum Wildstormu. I projekt ten okazuje się być kolejnym strzałem w przysłowiową dziesiątkę, gdyż przynosi wiele doskonałych i do dzisiaj cenionych tytułów. To właśnie pod szyldem Homage wydane zostają takie komiksy jak „Astro City” Kurta Busieka, „Strangers In the Paradise” Terry’ego Moore’a, „Red” Warrena Ellisa czy „Zero Girl” Sama Kietha. Imprint ten przetrwał do roku 2004, gdy tytuły wchodzące w jego skład zostały włączone do tworu zwanego Wildstorm Signature Series. O nim nieco później.

Niemal dokładnie dwa lata później Wildstorm Productions sprowadza na świat swoje drugie dziecko. Cliffhanger, bo o tym malutkim wydawnictwie mowa, założony został przez Joego Madureirę, J. Scotta Campbella i Humberto Ramosa. Panowie ci również stworzyli kilka udanych tytułów, takich jak „Battle Chasers”, „Steampunk” czy wydany i w naszym kraju „Arrowsmith”. Podobnie jak Homage, również i Cliffhanger przetrwał do 2004 roku i stał się częścią Wildstorm Signature Series, które połączyło oba te imprinty w jeden.

Rok 1997 był przełomowym dla Wildstormu również z innego powodu. To właśnie wtedy zdecydowano się oddać wszystkie główne serie wydawcy w ręce nowych, pierwszoligowych scenarzystów i rysowników. Przykładowo, bardzo lubiany przez czytelników Brandon Choi dostał za zadanie zakończyć z klasą pierwszy wolumin „WildCATS”, a Joe Casey i Sean Phillips powoli i w tajemnicy rozpoczęli już prace nad drugim. Adam Warren przejął pisanie „Gen13 v1” i całkowicie zmienił oblicze tej serii. Największe i najważniejsze były jednak zmiany, których sprawcą został Warren Ellis. Scenarzysta ten zajął się odświeżeniem nieco podupadłej serii „StormWatch”, a także wprowadził do WS Universe grupę bohaterów nazywających się DV8. Z obu tych zadań wyszedł z obronną ręką, bo oba te tytuły zostały rynkowymi przebojami i każdy z nich sprzedawał się przez dłuższy czas bardzo dobrze.

Niestety, pod koniec XX wieku rozpoczął się kryzys na amerykańskim rynku komiksowym, który uderzył zwłaszcza w mniejszych edytorów. Zauważając malejące słupki sprzedaży, Jim Lee rozpoczął szukać sposobu, który sprawiłby, że tytuły z Wildstormu nie musiałyby martwić się o swoją przyszłość. Ponadto sam chciał powrotu do rysowania komiksów, a nie tylko zajmowaniem się biznesową stroną przedsięwzięcia. Zagwarantowałoby to tylko wykupienie jego studia przez jednego z wydawniczej „wielkiej dwójki”. Tak też się stało i w 1998 Wildstorm przeniósł się do DC Comics, stając się tym razem imprintem tego edytora.
Lata w DC

Dziecko Jima Lee rozpoczęło działalność w nowym domu od mocnego uderzenia. Ellis, który odpowiednio wcześniej doprowadził do domknięcia swojego „StormWatch v2”, zaatakował sklepowe półki sklepowe dziełem kontrowersyjnym i zmieniającym wówczas podejście do kwestii superbohaterów. „The Authority”, bo o tej serii mowa, wraz z końcem XX wieku wprowadza do tego typu komiksowych opowieści duży powiew świeżości. Postacie w niej występujące metodami działania są dalecy od ideału: nie boją się zabijać, są brutalni, a swoją działalność opierają na zastraszaniu i groźbach. Jeśli dodamy do tego homoseksualne wersje Batmana i Supermana, to mamy przepis na medialny szum i… murowany sukces. Ale to nie wszystko, bowiem wraz z Johnem Cassadayem – piekielnie uzdolnionym rysownikiem, Ellis stworzył „Planetary”. Była to seria opowiadająca o tajnej organizacji zrzeszającej post-ludzi (czyli osobników z nadprzyrodzonymi mocami), która zajmowała się poznawaniem tajemnic, jakie stoją za powstaniem świata. Pomimo ciągłych opóźnień, seria ta była jedną z najchętniej kupowanych pozycji z logiem Wildstormu aż do jej zakończenia w 2009 roku.

Rok 1999 wart jest jednak odnotowania z jeszcze jednego powodu – powstania trzeciego już imprintu w strukturach Wildstormu. Tym razem na jego czele stanęła jedna osoba i był nią sam Alan Moore. Americas Best Comics (niezbyt skromna nazwa, nieprawdaż?) startuje z takimi tytułami jak „Liga Niezwykłych Gentlemanów”, „Top 10” czy „Tom Strong”. Jako ciekawostkę dodam, że ABC formalnie nadal istniało do końca 2010 roku, choć już od ładnych paru lat nie wypuszczano więcej jak jeden tytuł rocznie (2009 – „Top Ten v2”, 2010 – „Tom Strong and the Robots of Doom”). Sam Alan Moore odszedł pod koniec 2008 roku, by ponownie pisać komiksy niezależne, a jedyny tytuł z ABC, jaki przy nim pozostał, to „Liga…”, której nowe przygody wydawało już Top Shelf.

Kolejną wartą odnotowania datą jest z pewnością rok 2001, gdy zdecydowano się na krok, który w moim mniemaniu stał się pierwszym w kierunku zniszczenia Wildstormu. Tytuły dotąd związane z głównym uniwersum tego wydawcy dostały na okładkach znaczek „Eye of the Storm” i przemianowane zostały na komiksy dla dorosłego czytelnika (za wyjątkiem „Gen13 v2”). Ruszają takie serie jak „The Authority v2” Robbiego Morrisona, „StormWatch: Team Achilles”, „Sleeper” Eda Brubakera i wreszcie „WildCats 3.0” Joego Casey'a. O ile dwie pierwsze nie zostały przez fanów przyjęte zbyt ciepło, o tyle kolejne aspirowały do miana najlepszych tytułów w historii Wildstormu. Żeby to udowodnić, wystarczy wspomnieć, że seria „WildCats 3.0” została uznana jedną z dziesięciu najlepszych comiesięcznych pozycji komiksowych lat 2001-2010. Niestety, całą wymienioną powyżej czwórkę łączyło jedno – sprzedaż znacznie poniżej oczekiwanych wyników. Kilka miesięcy po crossoverze „Coup D’Etat” wszystkie te tytuły zostały skasowane. Najbardziej uderzyło to w Joego Casey'a, który przyznał potem, że zrealizował jedynie nieco ponad połowę tego, co chciał pokazać w trzeciej serii o przygodach „Dzikich Kotów”.

Niepowodzenie to sprawiło, że serie spod szyldu Wildstorm Universe zaczęły być traktowane jako spory problem. Dlatego w latach 2004-2007 ciężko było doszukiwać się jakiejś porażającej ilości nowych propozycji. Z tego okresu, czytelnicy pamiętają w zasadzie jedynie maxi-serię „The Authority Revolution” Eda Brubakera, spin-offy poświęcone Kevowi, wydawane zaledwie rok „Gen13 v3” i bezskutecznie promowanego nawet w regularnym DC „Majestica”. Oprócz tego pojawiło się kilka mini-serii, jednak żadna z nich nie odniosła spektakularnego sukcesu. Próbowano jednak odbić sobie tę porażkę poprzez reorganizację imprintów. Rok 2004 przynosi wspomniane już narodziny „Wildstorm Signature Series”, gdzie debiutują przykładowo znakomita „Ex Machina” Brian K. Vaughana, „Desolation Jones” Warrena Ellisa czy „Albion” napisany przez córkę Alana Moore’a. Jednakże już w 2006 znaczek „W:SS” zniknął z okładek komiksów, a sama ich liczba została drastycznie ograniczona. 
Droga ku zagładzie

Ponieważ liczby nie kłamią, szefostwo Wildstormu zauważyło, że niemal wszystkie ich propozycje sprzedają się słabo. W 2006 roku postanowiono ratować jakoś finanse wydawnictwa i zrobiono to w najgorszy możliwy sposób. Dwa kroki, które postawiono, już bezpośrednio doprowadziły do tego, że wraz z końcem 2010 roku Wildstorm przestał istnieć. Prześledźmy je.

Po pierwsze: by przyciągnąć nowych odbiorców, wydawca zaczął wydawać komiksy na licencjach znanych marek. Teoretycznie nie ma w tym nic złego, jeśli wybierze się odpowiedni produkt i wyda go na dobrym poziomie. Niestety, po sukcesie serii „World of Warcraft” – jednej z pierwszych, które Wildstorm wydał na licencji (wcześniej niezbyt mocno postawiono tylko na "Resident Evil" oraz "Thundercats"), szefowie uwierzyli w to, że wszystko, co wydadzą, przyniesie spory zysk. Od tego momentu rozpoczyna się zalewanie rynku rozmaitymi pozycjami, które prześcigały się w tym, która z nich będzie możliwie jak najgorsza. Przez cztery lata tytuły licencjonowane sukcesywnie wypierały projekty autorskie, jednak o jakimkolwiek sukcesie można mówić tylko w przypadku trzech. Zarobiły na siebie i nie raziły głupotą jedynie wspomniany wyżej „WoW” i oparte na innych grach „Gears of War”, "Kane and Lynch" oraz „God of War”.

Po drugie: w 2006 roku postanowiono dać jeszcze jedną szansę Wildstorm Universe. Uniwersum to zostało oficjalnie uznane za Ziemię-50 w świecie DC (co dało przykładowo możliwość konfrontowania Authority z Justice League of America), a następnie zatrudniono najlepszych scenarzystów, by przywrócili blask poszczególnym tytułom. Akcja znana pod nazwą „Worldstorm” zupełnie jednak nie wypaliła. Murowane hity, jakimi miały być „WildCats v4” i „The Authority v3”, zostały skasowane po odpowiednio jednym i dwóch numerach. Powód? Scenarzysta obu tytułów, którym był Grant Morrison, zerwał kontrakt z Wildstormem, gdyż nie umiał porozumieć się z Jimem Lee w sprawie losów obu serii. Nieoficjalnie mówi się, że denerwowały go wieczne opóźnienia w pracach rysowników obu pozycji, a w końcu za stronę graficzną „WildCats v4” odpowiadał sam założyciel wydawnictwa.

Inne tytuły również okazały się niewypałem, tym razem jednak pod względem sprzedażowym. Nadmienić trzeba też jednak, że Brian Azzarello („Deathblow v2”) i Mike Carey („Wetworks v2”) stworzyli tu chyba najsłabsze dzieła w swych karierach. Z całego Worldstormu z życiem wyszły jedynie „Gen13 v4” i „StormWatch PHD”, które to zostało skasowane po numerze dwunastym, ale decyzję zmieniono i pół roku później wydano kolejny numer.

W 2008 roku postacie z Wildstormverse uczestniczyły w kolejnym crossoverze, którego reperkusje dawały nadzieje na lepsze jutro. Trzy, następujące po sobie historie: „Wildstorm: Armageddon”, „Wildstorm: Revelations” i „Number of the Beast” sprawiły, że Ziemia-50 została niemal zupełnie zniszczona w wyniku ataku post-ludzi, a 90% ludzkości zginęło. Głównym zajęciem bohaterów staje się ochrona tych, którym udało się przetrwać i zapewnienie im bytu, a także próba uratowania planety, która powoli zmienia się w martwą pustynię. Tu, do wspomnianych wyżej dwóch tytułów dołączają kolejne odsłony „The Authority” i „WildCats” i choć okres ten przynosi kilka naprawdę dobrych historii (z dobrej strony pokazał się zwłaszcza Ian Edginton w „StormWatch PHD”), to jednak słupki sprzedaży zatrzymały się w okolicach 6-8 tysięcy sprzedanych egzemplarzy, co nie mogło nikogo zadowalać.

Początek roku 2010 przynosi kolejne ciosy – zakończone zostają najbardziej dochodowe serie, czyli „Ex Machina” i „World of Warcraft”, a Kurt Busiek ogłasza, że jego „Astro City” udaje się na kilkumiesięczny odpoczynek. Dodatkowo, ponieważ ostro promowane „DV8: Gods and Monsters” Briana Wooda i „Victorian Undead” Iana Edgintona nie okazały się być nadzwyczajnym sukcesem finansowym wiadomym było, że nad Wildstormem zbierają się ciemne chmury. W końcu, wrzesień 2010 przynosi wiadomość o likwidacji imprintu. 
New52

We wrześniu 2011 roku DC Comics rusza z inicjatywą New52, polegającą na (niemal) całkowitym restarcie swojego głównego uniwersum. Jednym z jego efektów miało być włączenie do nowopowstałego świata także tytuły dotąd typowe dla Vertigo i WildStormu. W pierwszej fali tytułów znalazły się trzy miejsca dla bohaterów Jima Lee. Startują wówczas "Stormwatch" (30 numerów), "Grifter" (18 numerów) oraz "VooDoo" (12 numerów). Sęk w tym, że fani nieistniejącego wówczas imprintu poczuli się mocno zawiedzeni - w pierwszym z wymienionych zaczęli pojawiać się herosi z regularnego DC (Martian Manhunter, Red Lanterns) a seria nie miała nawet ułamka zapowiadanej istotności dla uniwersum. Drugi z kolei okazał się być fabularną kaszką, później zaś tytuł dostał się w ręce Roba Liefelda i było jeszcze gorzej. Priscilla Kitaen wreszcie nie miała niemal nic wspólnego ze swoją wcześniejszą wersją, zaś jej komiksem wstrząsały szybkie i niczym nieuzasadnione zmiany twórców. Nieco później do tego grona doszedł jeszcze "Team7", luźno poruszający wątki z Wildstormu, lecz zupełnie się nie przyjął i komiks zakonczono po ledwie ośmiu numerach.

Pojedyncze postacie z Wildstormu pojawiały się gościnnie w niektórych tytułach. Caitlin Fairchild przewijała się na łamach "Superboya", a potem także "The Ravagers". W tym pierwszym pojawił się także Grunge, zaś w drugim - Warblade. Zealot pojawiła się w "Deathstroke", Deathblow zaliczył gościnny występ w "Grifterze", zaś Helspont starł się z Supermanem na łamach jego solowej serii.

Gdy wspomniane serie dobiegły końca, WildStorm przez jakiś czas były praktycznie nieobecne w ofercie DC. W końcu jednak członkowie Stormwatch oraz Grifter zawitali do kompletnie nieudanego tygodnika "New52: Future's End", zaś Midnighter zaliczył kilka drugoplanowych udziałów w "Grayson". Na tyle dobrych, by wydawnictwo dało mu szansę i wraz ze startem inicjatywy DC You heros ten otrzymał swoją solową serię. Pomimo wysokich ocen, sprzedaż jednak nie była najlepsza i tytuł zakończono po 12 numerach. Zbiegło się to jednak także z przygotowaniami do startu "Odrodzenia", gdy niemal wszystkie tytuły zostało skasowane, by zrobić miejsce nowym "jedynkom". 
Wildstorm Odrodzenie

Gdy ogłaszano tytuły, jakie wezmą udział w "Odrodzeniu DC", jedynym śladem po Wildstormie była miniseria "Midnighter & Apollo", która kończyła wątki wcześniejsze serii. Po jej zakończeniu Jim Lee kilkukrotnie wspominał o tym, że fani jego uniwersum niedługo otrzymają informacje, które zdecydowanie im się spodobają. Te nadeszły 4 października 2016 roku, gdy ogłoszono restart uniwersum pod skrzydłami Warrena Ellisa. I tak oto w lutym 2017 roku do sprzedaży trafił pierwszy numer zaplanowanej na 24 odsłony serii "The Wild Storm", który jest kompletnie nowym podejściem do bohaterów niegdyś wykreowanych przez Jima Lee i jego współpracowników. Już wówczas zaznaczano, że drugim tytułem z imprintu będzie "Wildstorm: Michael Cray", który w końcu zadebiutował w październiku 2017. Plan na nowe życie tego imprintu zakłada publikację czterech tytułów. Plotki głoszą, że trzecim będzie "Wildcats", zaś czwartym "Stormwatch", lecz jest to jeszcze niepotwierdzone.

Niemniej pod koniec 2017 roku listy sprzedaży jasno sugerowały, że powrót Wildstormu został przyjęty ciepło przez czytelników. Czy dalej będzie podobnie? Czas pokaże.

Krzysztof Tymczyński

2 komentarze:

  1. STORMWATCH z New52 było moim zdaniem bardzo udanym tytułem, problem był jednak taki, że w świecie JL na tę drużynę po prostu nie było miejsca. TEAM7 to z kolei jedyny cieszący się dobrą opinią"żołnierski" tytuł z tego okresu, ale takowe chyba nie były tym, czego czytelnicy chcieli.

    OdpowiedzUsuń
  2. czy wspomniane ostatnie dwa tytuły (Wild Storm i MIchael Cray) są warte polecenia?

    OdpowiedzUsuń