Zdradzę Wam małą
tajemnicę dotyczącą działalności DCManiaka. To, że wydawnictwo Egmont podsyła
nam po jednym egzemplarzu recenzenckim każdego komiksu z DC już zapewne się
połapaliście. Paczka trafia do mnie, zaś potem rozsyłam poszczególne albumy do
konkretnych osób. Taki układ działa już od kilkudziesięciu miesięcy i
generalnie spokojnie radzimy sobie z rozdysponowaniem tytułów pomiędzy
recenzentów. Jeśli jednak zdarzy się, że pojawia się komiks, którego nikt nie
chce ”przytulić”, obowiązek napisania tekstu spada na mnie, co nieraz kończy
się tym, iż zmuszam się do przeczytania komiksu, który mnie totalnie nie
interesuje i napisania o nim paru zdań. Jakoś tak dziwnie się składa, że za
każdym razem gdy ostatnimi czasy coś takiego się zdarzyło, na okładce komiksu
były dwa charakterystyczne słowa, od których już robi mi się niedobrze. Brzmią
one: HARLEY QUINN.
Gdy w ramach inicjatywy
Nowe DC Comics wydawnictwo Egmont zaproponowało czytelnikom solową serię z
przygodami byłej narzeczonej Jokera, tym samym próbując powtórzyć wcześniejszy
sukces premierowej odsłony przygód ”Deadpoola”, tytuł ten w ekipie DCManiaka
stał się „niechciany” już po dwóch tomach i niewdzięczną rolę jej recenzenta
przejąłem ja. Nie było to nic szczególnie przyjemnego, ponieważ tytuł ten okazał
się tak słabiutki, jak mnie wcześniej ostrzegano i lektura każdego kolejnego
tomu do najbardziej przyjemnych nie należała. Gdy nastało Odrodzenie i do
pierwszego tomu nowej serii zgłosił się Dawid, cieszyłem się niezmiernie.
Niestety, nasz redakcyjny tytan recenzji nie wytrzymał zbyt długo i ponownie mi
przychodzi mierzyć się z przygodami Harley. Te nie zostały dotknięte zbyt mocno
przez start Odrodzenia – ci sami autorzy musieli po prostu zacząć cisnąć dwa
razy więcej scenariuszy miesięcznie, wraz z przejściem serii na tryb
dwutygodnika. Jeśli jednak już w czasach New52 pisali bardzo słabe historie,
których niedoskonałości przykryto sprawnymi sztuczkami marketingowymi (wrócę do
tego później), to jak bardzo może być źle przy okazji Odrodzenia?
Już przy okazji serii z
Nowego DC Comics zarzucałem HARLEY QUINN, że autorzy komiksu nie mają żadnego
pomysłu na prowadzenie tej postaci i wymyślają coraz to głupsze przeciwności
losu, by w istocie tworzyć opowieść skierowaną dla nastoletnich chłopców
jarających się połową narysowanej piersi. Tak oto sparodiowano między innymi
postać Popeye’a, następnie Deadpoola, a poprzednim razem próbowano ugryźć coś z
tortu zwanego ”przemijająca moda na zombie”. Tym razem także nie ma co liczyć
na coś oryginalnego, ponieważ regularnie jak z zegarkiem w ręku, znów wałkowany
będzie temat dawnego związku Harley i Jokera. Jak na tytuł, który zapowiadał
nowy etap w życiu tytułowej bohaterki, zaskakująco często twórcy postanawiają
wracać do jej przeszłości. Tak było w drugim i piątym tomie poprzedniej serii,
tak jest i na łamach JOKER KOCHA HARLEY. I podobnie jak za każdym wcześniejszym
razem, tak i tutaj nietrudno przewidzieć w jakim kierunku podąży historia.
Serio, jeśli końcowy twist dotyczący Jokera na kimkolwiek zrobił wrażenie, to
może mi być tylko żal tych osób.
No ale tak, Joker wraca
i wyrażą skruchę oraz chęć powrotu do Harley. Również zakochany w dziewczynie
Red Tool postanawia zmierzyć się z Księciem Zbrodni. Zapowiada się kolejna
krwawa rozpierducha bez większego sensu, bo jej finał jest do przewidzenia już
po paru stronach. Po drodze dostajemy to co zwykle: niezbyt śmieszne dowcipy,
główną bohaterkę co jakiś czas biegającą nago lub półnago, durnowaty drugi plan
i bajeczki twórców, których scenariuszową niekompetencję doskonale przykryto
jakiś czas temu działaniami marketingowymi. HARLEY QUINN cały czas jest
reklamowane jako seria o nowoczesnej i wyzwolonej kobiecie z czym absolutnie
się nie zgadzam, więc w zasadzie sam daję Wam otwartą drogę do nazwania mnie
”seksistą” czy innymi podobnymi, obraźliwymi bzdurami. Ale jakoś szczególnie
się tego nie obawiam i będę pisać dalej. Wspomniane ”wyzwolenie” to nic innego
jak pokazywanie Harley jako osoby z byle okazji zrzucającej z siebie ubrania i
świecącej gołym tyłkiem, a zarazem kopiącej w mordę każdego, kto odważy się
ocenić wygląd tych w zasadzie niemal podstawionych sobie przed nos pośladków.
Zaś ”nowoczesność” objawia się pod postacią jak ognia unikania zobowiązań i
odpowiedzialności, które zastępowane są ciągłą zabawą i spuszczaniem łomotu
komu popadnie. Gdyby twórcy chociaż odrobinę spróbowali przedstawić to wszystko
jako próby wychodzenia z traumy, którą wywołał powracający jak bumerang Joker,
byłoby to jeszcze do zaakceptowania. Ale nic tu takiego nie ma miejsca. Harley
jak i reszta postaci występujących w tym komiksie to płaskie i puste w środku
wydmuszki, przedstawiana historia jest nudna, przewidywalna i zupełnie
nieangażująca, a poziom żenady podczas czytania kolejnych rozdziałów wchodzi na
zupełnie nowe poziomy. Ale co z tego, przecież i tak się sprzeda. Każdy kupiony
egzemplarz tej serii przyczynia się do tego, że w ofercie Egmontu nadal
znajduje się miejsce dla takich kupsztali. Shame on you!
Zdecydowanie najgorszy
komiks z Odrodzenia, jaki ukazał się w naszym kraju. Unikać!
Krzysztof Tymczyński
-----------------------------------------------------------------------------------------
HARLEY QUINN tom 2: JOKER KOCHA HARLEY zawiera oryginalne zeszyty HARLEY QUINN #8-13
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
W zupełności się zgadzam, aczkolwiek podziwiam twoją zdolność perswazji.
OdpowiedzUsuńNo to pojechałeś:) W takim razie nawet się nie zbliżam do tej serii.
OdpowiedzUsuń