Rebirth nie stanowił wprawdzie
oficjalnego relaunchu, czy restartu całego DC, ale z pewnością tchnął nowe
życie, nową jakość i odrodził (jak sama nazwa wskazuje) w znaczący sposób co
najmniej kilka komiksowych serii i poszczególnych bohaterów. Któż bardziej
potrzebował tych zmian na lepsze, jeśli nie jedna z flagowych postaci DC -
Człowiek ze Stali? Przez kilka ładnych lat komiksowy Superman, w
przeciwieństwie do swojego kolegi po fachu z Gotham City zdecydowanie nie miał
szczęścia (oczywiście z małymi wyjątkami) do dobrych historii, ale jak pokazały
ostatnie miesiące sytuacja ta uległa zmianie na lepsze. Doświadczony
scenarzysta Peter Tomasi wspólnie z mniej doświadczonym w tej kwestii Patrickiem
Gleasonem, otrzymali za zadanie sięgnąć do korzeni Supermana, nawiązać do jego
klasycznego wizerunku i stworzyć idealną, dopasowaną do wymagań dzisiejszego
czytelnika wersję Kal-Ela. Trzymając w ręku pierwsze wydanie zbiorcze w ramach
serii SUPERMAN można śmiało stwierdzić, że obaj panowie wywiązali się z tego
zadania w stu procentach.
Po męczarniach ostatnich lat, czyli
dla fatalnego dla Supermana okresu znanego jako New 52, i trudnych do
przyswojenia nawet najbardziej wytrwałemu czytelnikowi wyczynach George'a Pereza,
Scotta Lobdella, czy też Gene Luena Yanga, wreszcie można z uśmiechem
zadowolenia i przede wszystkim z dużą przyjemnością śledzić wszystko to, co
rozgrywa się na łamach ukazującej się dwa razy w miesiącu serii SUPERMAN.
Tomasi oraz Gleason posprzątali w dużej mierze bałagan nagromadzony przez
swoich poprzedników i poszli w zupełnie nowym kierunku. Zbudowali kompletnie
odmienny klimat od tej mrocznej i ponurej wizji obrońcy z Metropolis, jaka
pojawiała się w ramach New 52, czy też w filmowym DCU.
Superman z New 52 został
uśmiercony przez Petera Tomasiego na krótko przed startem inicjatywy Rebirth, a
wolne miejsce po dotychczasowym bohaterze zajął nowy "stary" Superman
sprzed Flashpoint, który wspólnie z żoną Lois oraz synem Jonathanem od
dłuższego czasu żył pod przybranym nazwiskiem i w ukryciu. A przynajmniej tak
się na początku wydaje, gdyż jak pokazują już kolejne odsłony serii nie
wszystko jest takie, jak z pozoru wygląda i podział na "Supermana z New
52" i "Supermana sprzed Flashpoint" nie jest do końca właściwy.
Na tym jednak etapie, czyli recenzując pierwszy tom, będę trzymał się takiego
właśnie rozróżnienia.
Losy rodziny Smith z Hamilton
County przedstawia szczegółowo ciekawa mini seria LOIS AND CLARK napisana przez
Dana Jurgensa, która wraz z historią zawartą w zbiorze THE FINAL DAYS OF
SUPERMAN stanowi dobre, ale
niekonieczne preludium do tego, co zastajemy na początku omawianego tomu. Komiksy
te są zwłaszcza przydatne dla nowych czytelników, którzy chcieliby szczegółowo
poznać końcówkę drogi, jaką przeszli obaj Supermanowie do momentu startu
Rebirth. One-shot rozpoczynający zbiór nawiązuje do ostatnich wydarzeń z New
52, czyli śmierci dotychczasowego Supermana. Twórcy w ciekawy sposób wykorzystali
postać Lany Lang, która w pewnym stopniu pomaga podjąć "Smithowi"
ważną decyzję odnośnie swojej przyszłości.
Gleason oraz Tomasi już
podczas wspólnego tworzenia serii BATMAN AND ROBIN pokazali, że bardzo dobrze
czują się w historiach superbohaterskich, gdzie jednym z głównych wątków jest
relacja ojca z synem. Podobnie jest i w tym wypadku, gdzie Superman przede
wszystkim ukazany zostaje jako troskliwy mąż i ojciec, który za wszelką cenę
stara się chronić swoich bliskich, a przy tym nauczyć i wychować młodego
Jonathana, zarówno na wzorowego obywatela, jak i odpowiedzialnego superbohatera.
Okiełznanie i utemperowanie odkrywającego stopniowo nowe moce potomka nie
należy do łatwych zadań i często sprawia większe kłopoty, niż walka z
superzłoczyńcą. Jon zmierzający powoli do jak najbardziej logicznej i
naturalnej w jego przypadku roli, podobnie jak jego ojciec może czuć się jednym
z dwóch głównych bohaterów tego komiksu. Kal-El sprzed Flashpoint jest bardziej
dojrzały, bogaty w doświadczenie, mądrzejszy i pewniejszy siebie, niż jego
zmarły i często irytujący swoim zachowaniem, młodszy poprzednik. Te cechy
sprawiają, że "Super-tata" wychodzący z cienia i próbujący
zaklimatyzować się wraz z rodziną w nowej dla siebie rzeczywistości, z miejsca
zyskuje sympatię ze strony czytelnika. Ten Superman walczy o prawdę,
sprawiedliwość oraz... rodzinę!
Ten komiks jest świetną
mieszanką spokojniejszych, bardziej rodzinnych klimatów oraz dynamicznej,
pełnej epickich momentów akcji. Występujący w roli głównego złego Eradicator
dostaje całkiem nowy i całkiem znośny origin, a napakowane nieoczekiwanymi
zwrotami sytuacji starcie na księżycu dostarcza wiele powodów do zadowolenia.
Tyle samo, co dorosły świat pokazany oczami podekscytowanego, pełnego
uwielbienia dla wyczynów swojego ojca Jonathana. Bardziej szczegółowo na temat
fabuły nie ma co się rozpisywać - to po prostu trzeba samemu przeczytać.
Bardzo mocnym atutem
omawianego komiksu są bez wątpienia ilustracje, za które odpowiadają takie
znane nazwiska, jak Patrick Gleason, Doug Mahnke, czy Phil Jimenez. To
niebywałe szczęście, że akurat takie topowe nazwiska zostały zaangażowane do
pracy nad tą serią. Każdy z wymienionych prezentuje na łamach SON OF SUPERMAN
wysoki poziom, idealnie ukazując zarówno emocje na twarzach poszczególnych
bohaterów, sylwetki postaci, czy sceny walki. Jest kilka dwustronicowych
rozkładówek, które najzwyczajniej wymiatają. Po prostu wizualna uczta dla moich
oczu, a zwłaszcza dla fanów Gleasona.
W ramach dodatków pojawia się
pod koniec osiem stron z alternatywnymi okładkami, a także tyle samo stron
szkicownika Patricka Gleasona w połączeniu ze scenariuszem do pierwszego
zeszytu serii.
Patrząc tylko pod kątem
Człowieka ze Stali, Rebirth okazało się ze wszech miar ogromnym sukcesem. Seria
SUPERMAN, która od kilku lat była niestety jedną z najsłabszych wydawanych
przez DC nagle odżyła i zasłużenie dzierży miano jednego z najlepszych, a moim
zdaniem najlepszego tytułu ukazującego się aktualnie pod szyldem DC Comics. SON
OF SUPERMAN czyta się i ogląda z dużą przyjemnością, a sam komiks jest dobrze
wyważonym połączeniem akcji, humoru oraz rodzinnych problemów - zarówno tych
ludzkich, jak i "kosmicznych", z jakimi zmagają się Clark, Lois oraz
Jon, przy którego lekturze nie sposób się po prostu nudzić. Jest to zmiana o
180 stopni w stosunku do tego, gdy pierwsze skrzypce w serii grał Superman z
New 52, za którym nie sposób tęsknić. Nie boję się tego powiedzieć - jesteśmy
świadkami jednego z najlepszych runów w całej bogatej historii Supermana. Czy
trzeba kogoś jeszcze dodatkowo zachęcać do sięgnięcia po to wydanie zbiorcze?
Ocena: 5,5/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUPERMAN REBIRTH #1 oraz
SUPERMAN #1 - 6.
Jeśli jeszcze nie macie swojego egzemplarza, to możecie go nabyć między
innymi w sklepie ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Małe pytanko: Skąd to nazwisko White, skoro nie pojawia się ono w komiksie. U mnie jest Smith...
OdpowiedzUsuńU mnie też jest oczywiście Smith. Dzięki za zwrócenie uwagi. Już poprawione.
Usuń;-)
UsuńWhite było w mini Jurgensa - Superman: Lois and Clark.
OdpowiedzUsuńNie do końca zgodzę się z tą recenzją. Owszem, "Superman" to bardzo dobra seria, i 1. tom był bardzo dobry. Ale najlepszy w całej linii wydawniczej to spora przesada - nawet w super-świecie przegrywa, moim zdaniem, z "Action Comics". Fakt, relacje Clarka z rodziną to kapitalna rzecz, a scenarzystom naprawdę świetnie udało się przedstawić Jonathana, ale przecież to nie wszystko, co mieliśmy w tym tomie, o czym sam autor zdaje się zapominać lub rozmyślnie nie wspominać. Mowa tu oczywiście o Eradicatorze, który koncepcyjnie jest stanowczo nieudany (maszyna, która podczas wybuchu Kryptonu wchłonęła dusze jego mieszkańców? nieeeee, nawet w komiksach to nie przejdzie) i z którym cała konfrontacja jest... po prostu jest. No i mnie osobiście rysunki średnio pasują.
OdpowiedzUsuń