Miałem już przyjemność pisać o Wielkim Skoku Seliny. W kwietniu
zeszłego roku na DCManiaku pojawiła się moja recenzja wydanego w ramach linii
DC Deluxe, tomu z Catwoman w roli głównej (NA TROPIE CATWOMAN). Dziś o historii
stworzonej przez Darwyna Cooke’a pomówimy sobie jeszcze raz – a to z racji
takiej, że na rodzimym rynku ukazała się ponownie, tym razem jako jedenasta
pozycja w Wielkiej Kolekcji Komiksów DC.
O ile w ubiegłorocznym tekście o Wielkim Skoku… zaledwie napomknąłem, był
bowiem jedną z kilku opowieści zebranych w tamtym wydaniu, o tyle teraz jest
okazja, żeby bardziej się na nim skupić i napisać pełnoprawną, znacznie szerszą
recenzję tego, jakże interesującego komiksu.
Od kwietnia sporo się zresztą
zmieniło. Niestety, Darwyna Cooke’a, wybitnego scenarzysty i rysownika, nie ma
już wśród nas. Na oficjalnym blogu autora trzynastego maja pojawiła się krótka
informacja, sformułowana przez jego małżonkę, Marshę. W poście zatytułowanym po
prostu „fuck cancer” zdradziła, że Darwyn po ciężkiej walce z chorobą, znajduje
się pod opieką paliatywną. Następnego dnia Cooke zmarł, a społeczność fanów i
twórców pogrążyła się w żałobie. Hołd oddawali mu niemal wszyscy koledzy po
fachu: Scott Snyder, Jimmy Palmiotti, Amanda Conner, Gail Simone, George Perez,
Rob Liefeld, Ed Brubaker, Paul Dini, Jason Fabok, Jeff Lemire, Mark Waid, Brian
Michael Bendis, Tom King, Greg Pak, Neil Gaiman, Cliff Chiang… Dla niektórych z
nich Cooke był przyjacielem, dla jeszcze innych inspiracją.
Darwyn odszedł, ale pozostawił po
sobie pamiętne dzieła, takie jak BATMAN: EGO, THE SPIRIT, MINUTEMEN czy też NEW
FRONTIER. Ten ostatni tytuł wielu zresztą regularnie wymienia w jednym szeregu
z najwybitniejszymi komiksami w historii. Jest też naturalnie CATWOMAN i
recenzowane właśnie Selina’s Big Score
- ujmujący list miłosny do czasów Złotej i Srebrnej Ery Komiksu.
Selina Kyle nie żyje. A tak
przynajmniej myślą wszyscy, którzy ją znali. Przesadą byłoby jednak stwierdzenie,
że ma się dobrze. Szykowany od dawna skok kończy się klapą i niegdysiejsza
Kobieta Kot z braku pieniędzy zmuszona jest wrócić do Gotham, czyli miasta, z
którym wolała nie mieć już do czynienia. Na miejscu kontaktuje się ze starym
przyjacielem, Swiftym. Ten, widząc, że Selina jest w tarapatach, proponuje jej
udział w jeszcze większym, jeszcze bardziej intratnym skoku. Przedstawia Kotce
dziewczynę Franka Falcone, niejaką Chantel, która ma już dość życia u boku
gangstera i planuje uciec z jego pieniędzmi. Słyszała o pociągu przewożącym 24
miliony dolarów, ale żeby go obrabować potrzebuje pomocy kogoś doświadczonego w
branży. Dokładnie kogoś takiego jak Selina.
Kobieta Kot zdaje sobie jednak
sprawę, że to misja z kategorii tych najbardziej szalonych i zaczyna rozglądać
się za kolejnymi sojusznikami. Im więcej osób zgodzi się na współpracę, tym
większa szansa, że skok faktycznie wypali. Do gromadki dołącza zatem Jeff –
młody mistrz zbrodni z głową pełną niekonwencjonalnych pomysłów – oraz oschły,
gruboskórny Stark, z którym Selinę łączy nie tylko zamiłowanie do kradzieży,
ale także wspólna przeszłość.
Z tą właśnie postacią wiąże się
ciekawy smaczek. Otóż stworzony przez Darwyna Cooke’a złodziej jest w zasadzie kreacją
zapożyczoną z innego dzieła. Konkretnie z książkowych kryminałów Richarda…
Starka, które doczekały się później komiksowych adaptacji, nazwanych zresztą
imieniem głównego bohatera, czyli Parkera. Ich autorem jest oczywiście nie kto
inny jak sam Cooke – najwidoczniej wielki fan twórczości Starka.
Jak łatwo się domyślić, tak
wymagający skok nie może obejść się bez problemów. W trakcie przygotowań
pojawiają się bowiem pierwsze trudności, które mogą zaważyć o tym, czy Selinie
i spółce się powiedzie. Nieustępliwy detektyw Slam Bradley nie przestaje
węszyć, a i Falcone zaczyna coś podejrzewać.
Wielki Skok… jest dokładnie tym, czego można było się spodziewać
już po przeczytaniu tytułu. To dobrze znana historia, którą w kinematografii
określa się mianem heist movie. Cooke nawet nie stara się wymykać pewnym
schematom, wydaje się, że to wcale nie było jego celem. Wręcz przeciwnie.
Korzystanie z postaci Parkera/Starka, noirowa narracja i inne elementy
sugerują, że autor chciał stworzyć opowieść, która nie tyle miałaby się odcinać
od swoich korzeni, a raczej z nich czerpać - brać z nich to, co najlepsze i
najbardziej charakterystyczne.
Dlatego Selina’s Big Score nikogo nie powinno zaskoczyć swoją formą. Mimo
to, dzięki scenariopisarskim talentom Cooke’a, wciąga i uwodzi klimatem. Akcja
tego komiksu śmiało mogłaby dziać się w latach 50. lub 60. XX wieku. Jako że
nie jest to zbyt obszerna lektura to naturalnie nie wszystkie postacie
otrzymały tutaj wystarczająco dużo miejsca. Przykładowo Jeff, Swifty czy też
Falcone już do końca pozostają raczej pewnego rodzaju archetypami, aniżeli
bohaterami z krwi i kości. Nie licząc Seliny i Starka, z tej grupki właściwie
tylko Chantel ma jakoś nakreśloną motywację, ale i tak nie odgrywa w komiksie
zbyt dużej roli. To na tamtym duecie skupia się fabuła. Relacja panny Kyle i
jej dawnej miłości została przez scenarzystę przedstawiona w sposób wzorowy – jest
między nimi niewymuszona chemia, a dodatkowo za sprawą ich wątku czuć w tym
tytule sentymentalną nutkę, co
zgrabnie uzupełnia całą opowieść.
Po Wielkim Skoku... przychodzi kolej na składającą się z czterech zeszytów
historię pt. Slam Bradley: Trail of The
Catwoman, która koncentruje się na śledztwie wspomnianego detektywa i
niejako przeplata się z wydarzeniami z Selina’s
Big Score. Slam szuka w Gotham informacji na temat uważanej za zmarłą Kyle
i powoli zaczyna odkrywać następne elementy układanki, które prowadzą do
jasnego wniosku. Tak jak przeczuwał, Selina nie dała się tak łatwo posłać do
grobu. Za oprawę graficzną nadal odpowiada tu twórca NEW FRONTIER, ale skryptem
w tym przypadku zajmuje się już Ed Brubaker.
Prawdopodobnie nikt nie
potrafiłby zilustrować scenariuszy Cooke’a lepiej niż on sam. Rysunki artysty
doskonale pasują do fabuły, tonu komiksu i jego charakteru. Nie ma sensu się rozpisywać,
są po prostu piękne. Mają w sobie mnóstwo ciepła i uroku. Nie można też
zapomnieć o koloryście Matcie Hollingsworthcie, który wykonał tutaj znakomitą
robotę.
Jak zwykle w Wielkiej Kolekcji
Komiksów DC znalazło się też miejsce na bonusowy materiał. Tym razem jest to
pierwszy numer serii BATMAN, wydany wiosną 1940 roku. Start periodyku pod tym
tytułem był zarazem debiutem Kobiety Kot, a właściwie Kotki, bo tak w tym
zeszycie stworzona przez Boba Kane’a i Billa Fingera postać nazywana jest przez
Człowieka Nietoperza. Krótka historyjka dla wielu będzie zapewne ciekawostką. I
dowodem na to, że Bruce już od pierwszego spotkania z Seliną czuł do niej
miętę.
Jeśli zatem nie zakupiliście wcześniej
NA TROPIE CATWOMAN, to śmiało ruszajcie do księgarni. Już na miejscu
zadecydujecie czy bardziej odpowiada wam piękne i obszerne wydanie Egmontu czy
może tańsze, lecz okrojone od Eaglemoss. Ja osobiście radziłbym wybrać tom z linii DC Deluxe –
ten doczeka się bowiem za miesiąc kontynuacji w tym samym formacie. Niezależnie
jednak od tego, co kupicie, powinniście być zadowoleni. 5/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z SELINA’S BIG SCORE, DETECTIVE COMICS
#759–762 oraz BATMAN #1.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz