Po kilkutomowej przerwie poświęconej na przygody Supermana i New Teen Titans znów powracamy do ikonicznej grupy superherosów, która ostatnimi czasy często pojawiała się na łamach WKKDC. Tym razem przyszedł czas na PRAGNIENIE SPRAWIEDLIWOŚCI autorstwa Jamesa Robinsona i przyznaję, że to moje pierwsze zetknięcie z jego twórczością, choć ten ma całkiem spory bagaż doświadczenia – od pojedynczych zeszytów przygód Supermana, Batmana czy serii ACTION COMICS, po grube tomiska z losami Starmana. Okazuje się jednak, że nie bez powodu nie jest o nim głośno wśród czytelników, a ilość napisanych historii wcale nie musi przekładać się na ich jakość – czego dowodem może być właśnie ten album.
Hal Jordan, członek międzygalaktycznych sił policyjnych, po wydarzeniach znanych jako FINAL CRISIS, nie może pogodzić się ze stratą kolejnych członków Ligi. W związku z tym postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, a jako dobry przyjaciel, pomaga mu w tym Green Arrow. Razem wypowiadają wojnę przeciwnikom, ale tym razem wróg jest znacznie groźniejszy, niż mogliby przypuszczać. Czy biorąc pod uwagę jego zdolność do niespodziewanych ataków, wolno będzie zrezygnować z zasad i użyć w stosunku do niego skrajnych metod?
Niejednokrotnie jest tak, że czerpię sporo przyjemności z czytania naprawdę złych komiksów. Było tak chociażby przy okazji runu Toma Kinga w BATMANIE, ze szczególnym uwzględnieniem na tom trzeci zatytułowany JESTEM BANE. Tutaj, poziom absurdów, nieuzasadnionych zwrotów akcji czy idących na bakier z logiką rozwiązań jest tak kuriozalny, że ciężko mówić o jakiejkolwiek frajdzie z czytania – zwłaszcza, gdy cała opowieść zdaje się traktować śmiertelnie poważnie.
Kłują w oczy przede wszystkim sztampowe dialogi, które napisane są niesamowicie topornie, a w ustach bohaterów brzmią nad wyraz sztucznie i patetycznie. Robinson całkowicie zaprzepaścił też szansę na zbudowanie ciekawej dynamiki pomiędzy postaciami. Nie wybrzmiewa relacja pomiędzy Olivierem Queenem i Halem Jordanem, a przecież nie trzeba było w tej kwestii specjalnie kombinować – wystarczyło przedstawić dwóch starych kumpli dążących do osiągnięcia celu własnymi ścieżkami, nie patrząc na powinności grupy. Obydwoje mówią do siebie jedynie wzniosłymi tekstami o sprawiedliwości oraz innych wyznawanych wartościach, przez co zwyczajnie trudno uwierzyć, że łączy ich cokolwiek więcej niż fakt wspólnej współpracy. I choć Hal na ogół posiada wszystkie cechy, które są mu przypisywane, to jednak brak w tym szczerości i zaangażowania w jego losy. Ku mojemu zdziwieniu, znalazło się miejsce dla bohaterów, z którymi twórcy obeszli są znacznie gorzej niż z Green Lanternem – jest to chociażby Roy Harper. Jego wątek jest potraktowany tak ignorancko i bezczelnie, że ciężko o gorzej napisany, nawet przy takiej nawałnicy nonsensów i nielogiczności.
I jasne, można powiedzieć, ze komiksów nie czyta się dla wyłapywania wszelkiego rodzaju błędów czy nieścisłości. Tylko że PRAGNIENIE SPRAWIEDLIWOŚCI nie sprawdza się nawet jako najprostsza rozrywka niskiego kalibru. Sam nie mam nic przeciwko historiom, które od początku do końca reprezentują naiwną pulpę, ale przebrnięcie przez te siedem zeszytów to nie lada wyzwanie z jeszcze innego powodu. Dzieje się tak przez nieumiejętnie prowadzone tempo akcji i nużący, nieco archaiczny sposób narracji, który w żadnej chwili nie pomaga wczuć się w wydarzenia. To komiks w dużej mierze przekombinowany, którego ambicje sięgają znacznie wyżej, niż mogłoby się wydawać, kiedy mamy do czynienia z produktem będącym kolejną odsłoną poczynań zespołu superbohaterów. Tyle, że efekt jest naprawdę marny.
Za ilustracje odpowiedzialny jest głównie Mauro Cascioli, którego malownicza kreska na pierwszy rzut oka może przypominać fenomenalne prace Alexa Rossa, jednak po przyjrzeniu od razu wychodzi cała ich niedokładność. Mimika poszczególnych postaci odtworzona jest poprawnie, układ kadrów jest zaplanowany z pomysłem a w momentach, kiedy akcja nabiera tempa wszystko wychodzi odpowiednio dynamicznie, ale autor ewidentnie nie może się zdecydować, czy idzie w bardziej realistycznym kierunku i starannie dokańcza tła i kontury, czy zachowuje komiksową umowność i niektóre elementy mogą wyglądać nieco karykaturalnie. Cieniowanie jest intensywne, zaś paleta kolorów ciemna i ponura, co wcale nie czyni rysunków bardziej atrakcyjnymi. W ostatnim zeszycie za warstwę graficzną odpowiadają także Scott Clark oraz Ibraim Roberson. Działania obydwu odbiegają poziomem od Cascoliego, ale ponieważ nie mam pojęcia, który artysta poradził sobie z daną sceną, nie będę starał się przypisać winy konkretnej osobie. Wystarczy powiedzieć, że żaden z nich nie wydaje się być zainteresowany estetyką drugiego planu, spójnym oddaniem ruchu czy narysowaniem jednej postaci dwukrotnie tak samo.
W ramach dodatków dostajemy galerię okładek oraz przedruk Action Comics #248 z 1959 roku. Kluczową rolę odgrywa w nim postać Kongo Billa, który za pomocą tajemniczego pierścienia doświadcza zamiany tożsamości. W następstwie jego umysł znajduje się w ciele potężnego goryla, a podróżnik otrzymuje instynkt brutalnego zwierzęcia. Tę niespełna siedmiostronicową opowieść można potraktować jedynie jako ciekawostkę i raz jeszcze przypomnieć sobie, jak ewoluował komiks na przestrzeni lat.
Podsumowując, najnowszy tom WKKDC to wykład na temat tego, jak nie pisać historii obrazkowych. Liczne dziury logiczne, mozolne prowadzenie i żenująco słabe dialogi złożyły się na lekturę wyjątkowo męczącą i niezapadającą w pamięć. To już kolejne z rzędu wydanie, które śmiało możecie sobie odpuścić i zainwestować pieniądze w lepszy sposób.
2-/6
Wiktor Szymurski
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów JUSTICE LEAGUE: CRY FOR JUSTICE #1-7 oraz ACTION COMICS vol. 1 #248.
Hal Jordan, członek międzygalaktycznych sił policyjnych, po wydarzeniach znanych jako FINAL CRISIS, nie może pogodzić się ze stratą kolejnych członków Ligi. W związku z tym postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, a jako dobry przyjaciel, pomaga mu w tym Green Arrow. Razem wypowiadają wojnę przeciwnikom, ale tym razem wróg jest znacznie groźniejszy, niż mogliby przypuszczać. Czy biorąc pod uwagę jego zdolność do niespodziewanych ataków, wolno będzie zrezygnować z zasad i użyć w stosunku do niego skrajnych metod?
Niejednokrotnie jest tak, że czerpię sporo przyjemności z czytania naprawdę złych komiksów. Było tak chociażby przy okazji runu Toma Kinga w BATMANIE, ze szczególnym uwzględnieniem na tom trzeci zatytułowany JESTEM BANE. Tutaj, poziom absurdów, nieuzasadnionych zwrotów akcji czy idących na bakier z logiką rozwiązań jest tak kuriozalny, że ciężko mówić o jakiejkolwiek frajdzie z czytania – zwłaszcza, gdy cała opowieść zdaje się traktować śmiertelnie poważnie.
Kłują w oczy przede wszystkim sztampowe dialogi, które napisane są niesamowicie topornie, a w ustach bohaterów brzmią nad wyraz sztucznie i patetycznie. Robinson całkowicie zaprzepaścił też szansę na zbudowanie ciekawej dynamiki pomiędzy postaciami. Nie wybrzmiewa relacja pomiędzy Olivierem Queenem i Halem Jordanem, a przecież nie trzeba było w tej kwestii specjalnie kombinować – wystarczyło przedstawić dwóch starych kumpli dążących do osiągnięcia celu własnymi ścieżkami, nie patrząc na powinności grupy. Obydwoje mówią do siebie jedynie wzniosłymi tekstami o sprawiedliwości oraz innych wyznawanych wartościach, przez co zwyczajnie trudno uwierzyć, że łączy ich cokolwiek więcej niż fakt wspólnej współpracy. I choć Hal na ogół posiada wszystkie cechy, które są mu przypisywane, to jednak brak w tym szczerości i zaangażowania w jego losy. Ku mojemu zdziwieniu, znalazło się miejsce dla bohaterów, z którymi twórcy obeszli są znacznie gorzej niż z Green Lanternem – jest to chociażby Roy Harper. Jego wątek jest potraktowany tak ignorancko i bezczelnie, że ciężko o gorzej napisany, nawet przy takiej nawałnicy nonsensów i nielogiczności.
I jasne, można powiedzieć, ze komiksów nie czyta się dla wyłapywania wszelkiego rodzaju błędów czy nieścisłości. Tylko że PRAGNIENIE SPRAWIEDLIWOŚCI nie sprawdza się nawet jako najprostsza rozrywka niskiego kalibru. Sam nie mam nic przeciwko historiom, które od początku do końca reprezentują naiwną pulpę, ale przebrnięcie przez te siedem zeszytów to nie lada wyzwanie z jeszcze innego powodu. Dzieje się tak przez nieumiejętnie prowadzone tempo akcji i nużący, nieco archaiczny sposób narracji, który w żadnej chwili nie pomaga wczuć się w wydarzenia. To komiks w dużej mierze przekombinowany, którego ambicje sięgają znacznie wyżej, niż mogłoby się wydawać, kiedy mamy do czynienia z produktem będącym kolejną odsłoną poczynań zespołu superbohaterów. Tyle, że efekt jest naprawdę marny.
Za ilustracje odpowiedzialny jest głównie Mauro Cascioli, którego malownicza kreska na pierwszy rzut oka może przypominać fenomenalne prace Alexa Rossa, jednak po przyjrzeniu od razu wychodzi cała ich niedokładność. Mimika poszczególnych postaci odtworzona jest poprawnie, układ kadrów jest zaplanowany z pomysłem a w momentach, kiedy akcja nabiera tempa wszystko wychodzi odpowiednio dynamicznie, ale autor ewidentnie nie może się zdecydować, czy idzie w bardziej realistycznym kierunku i starannie dokańcza tła i kontury, czy zachowuje komiksową umowność i niektóre elementy mogą wyglądać nieco karykaturalnie. Cieniowanie jest intensywne, zaś paleta kolorów ciemna i ponura, co wcale nie czyni rysunków bardziej atrakcyjnymi. W ostatnim zeszycie za warstwę graficzną odpowiadają także Scott Clark oraz Ibraim Roberson. Działania obydwu odbiegają poziomem od Cascoliego, ale ponieważ nie mam pojęcia, który artysta poradził sobie z daną sceną, nie będę starał się przypisać winy konkretnej osobie. Wystarczy powiedzieć, że żaden z nich nie wydaje się być zainteresowany estetyką drugiego planu, spójnym oddaniem ruchu czy narysowaniem jednej postaci dwukrotnie tak samo.
W ramach dodatków dostajemy galerię okładek oraz przedruk Action Comics #248 z 1959 roku. Kluczową rolę odgrywa w nim postać Kongo Billa, który za pomocą tajemniczego pierścienia doświadcza zamiany tożsamości. W następstwie jego umysł znajduje się w ciele potężnego goryla, a podróżnik otrzymuje instynkt brutalnego zwierzęcia. Tę niespełna siedmiostronicową opowieść można potraktować jedynie jako ciekawostkę i raz jeszcze przypomnieć sobie, jak ewoluował komiks na przestrzeni lat.
Podsumowując, najnowszy tom WKKDC to wykład na temat tego, jak nie pisać historii obrazkowych. Liczne dziury logiczne, mozolne prowadzenie i żenująco słabe dialogi złożyły się na lekturę wyjątkowo męczącą i niezapadającą w pamięć. To już kolejne z rzędu wydanie, które śmiało możecie sobie odpuścić i zainwestować pieniądze w lepszy sposób.
2-/6
Wiktor Szymurski
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów JUSTICE LEAGUE: CRY FOR JUSTICE #1-7 oraz ACTION COMICS vol. 1 #248.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz