Całkiem niedawno
DCManiak ogłosił rekrutację i ku naszemu zdziwieniu, kilka osób
faktycznie wyraziło chęć pisania dla naszego bloga. W dniu dzisiejszym
prezentujemy Wam teksty osób, które przeszły wstępny etap. Jeśli macie
jakieś uwagi, albo wręcz przeciwnie - podobał Wam się dany tekst, dajcie
znać w komentarzach tutaj lub na naszym fan-page'u na Facebooku.
HELLBLAZER spod pióra Jamiego Delano jest moim zdaniem jednym z najbardziej niedocenianych klasyków imprintu Vertigo. Przyćmiony późniejszymi przygodami brytyjskiego okultysty oraz zalewem silnej konkurencji ze swojego własnego wydawnictwa, komiks ma olbrzymi próg do przeskoczenia, by udowodnić swoją wartość w dzisiejszych czasach. Czy pierwszy tom sprostał tym wymaganiom? Moim zdaniem tak.
Delano stworzył tu postać Johna Constatine'a niemal od podstaw, luźno tylko inspirując się tym jak bohater przedstawiany był w Swamp Thingu Alana Moore'a. W pierwszym tomie ORIGINAL SINS ukazany on jest, jako postać niezwykle realna, nie poprzez naturalnie napisane dialogi czy mocno emocjonalne dekonstruowanie Johna, ale przez to, jak ostatecznie Costatine jest bezużyteczny w swojej własnej historii. Ledwie utrzymuje się przy życiu w starciu z demonami, kończąc prawie zawsze na przegranej pozycji. Nawet jeśli osiąga on swoje cele, to te małe zwycięstwa zwykle mają gorzki posmak.
Przykładowo w pierwszym story-arcu, Constatine musi dokonać egzorcyzmu na swoim przyjacielu z dzieciństwa. John nie jest jednak na tyle kompetentny, by samemu odpędzić potężnego demona i zostaje zmuszony do skorzystania z pomocy osoby trzeciej. Sam rytuał kończy się sukcesem, jednakże cena tego dokonania, okazała się zbyt wielka. Istotnym aspektem tej inkarnacji „sobowtóra Stinga” jest też, to jak dużą rolę odgrywa w komiksie ówczesna sytuacja polityczna Wielkiej Brytanii. Rządy Margaret Thatcher nie były czasem przychylnym, dla kogoś o statusie Constatine'a i daje to o sobie znać w historii. Waga tej sytuacji i poświecenie tematowi jednej z historii dodaje kolejną warstwę do realistycznego portretu bohatera, jaki wykreował Jamie Delano.
Co się tyczy samej historii to komiks jest podzielony na mini story-arci, które ostatecznie spinają się w jedną większą intrygę sięgająca przeszłości Johna. Powiem, że o ile poszczególne historie inspirowane horrorami lat 70-tych i 80-tych, były istną gratką dla fana obrzydliwych transformacji, egzorcyzmów i innych motywów rodem ze „złotej ery” kina grozy, to ogólny wątek rywalizacji Constatine'na z demonem Nergalem, mocno rozczarowuje. Zanim w ogóle ma okazje się jakoś rozpędzić, kończy się bezczelnym cliffhangerem. Jednak z perspektywy czasu nie jest to jakaś szczególna wada, ponieważ w kolejnym tomie wątek zostaje rozwiązany w satysfakcjonujący sposób.
Do albumu dodano także dwa zeszyty SWAMP THINGA, także pisane przez Jamiego Delano, bezpośrednio kontynuują one elementy fabuły z HELLBLAZERA i ustalone tam wątki będą odgrywać dużą rolę w następnych numerach. Jednakże, ta część tomu jest zwyczajnie nie ciekawa. Charakterologicznie postaciom daleko do dynamiki pisanej za czasu Alana Moore'a. Szczególnie żenujące były tu monologi Aleca, który odgrywał rolę zazdrosnego chłopaka i był w tym szczególnie pretensjonalny.
Niestety ORIGINAL SINS nie w każdym aspekcie przetrwał próby czasu dobrze. O ile same dialogi między postaciami są jeszcze przyzwoicie napisane i nie mamy tu żadnego tłumaczenia "co postać robi, na kadrze, kiedy to robi" czy podobnych głupotek nękających starsze komiksy, to scenarzysta zdecydowanie przesadził z zawaleniem kadrów ekspozycją.
Oprawa graficzna natomiast zostawiła mnie z mieszanymi odczuciami. Sama kreska Johna Ridgwaya jest bardzo niechlujna i miejscami po prostu brzydka, jednakże przy pomocy zdolnego kolorysty i inkera, ta brzydota staje się wręcz jednym z atutów komiksu, nadając mu klimatu i charakteru. Jednocześnie jednak wciąż jest to rzecz, która z pewnością nie spodoba się każdemu. Rysunki w części poświęconej Swamp Thingowi są natomiast mocno generyczne, a mimika postaci jest szczególnie brzydka, zwłaszcza w kadrach gdzie postacie są pokazane z nieco dalszej pozycji. Kolorowanie jest przyzwoite i nieco maskuje niedoskonałości kreski.
Jeśli chodzi o okładki to nie mam tutaj nic do dodania ponad to, że prezentują ten charakterystyczny styl podobny do tego, co znajdziemy na kadrach komiksu i bardzo mi się podobały. Wyjątkiem jest tutaj okładka autorstwa Jima Lee, specjalnie zaprojektowana dla samego tomu. Design jest ciekawy, ale równie dobrze mógłby się znaleźć na froncie każdego innego tomu HELLBLAZERA i wolałbym by wykorzystano coś z oryginalnych prac, by lepiej reprezentować charakter komiksu.
Podsumowując ORIGINAL SINS jest zdecydowanie pozycją obowiązkową dla fanów dobrego oldschoolowego horroru i samego Constantine'a. Nie przetrwał on próby czasu bez rys oraz miejscami ma problem ze swoim scenariuszem, jednakże mimo wszystko jest na tyle dobry, aby współczesny czytelnik mógł czerpać przyjemność z czytania, będąc kawałem satysfakcjonującej lektury oraz tytułem godnym swojej legendy.
Mateusz Książek
Przykładowo w pierwszym story-arcu, Constatine musi dokonać egzorcyzmu na swoim przyjacielu z dzieciństwa. John nie jest jednak na tyle kompetentny, by samemu odpędzić potężnego demona i zostaje zmuszony do skorzystania z pomocy osoby trzeciej. Sam rytuał kończy się sukcesem, jednakże cena tego dokonania, okazała się zbyt wielka. Istotnym aspektem tej inkarnacji „sobowtóra Stinga” jest też, to jak dużą rolę odgrywa w komiksie ówczesna sytuacja polityczna Wielkiej Brytanii. Rządy Margaret Thatcher nie były czasem przychylnym, dla kogoś o statusie Constatine'a i daje to o sobie znać w historii. Waga tej sytuacji i poświecenie tematowi jednej z historii dodaje kolejną warstwę do realistycznego portretu bohatera, jaki wykreował Jamie Delano.
Co się tyczy samej historii to komiks jest podzielony na mini story-arci, które ostatecznie spinają się w jedną większą intrygę sięgająca przeszłości Johna. Powiem, że o ile poszczególne historie inspirowane horrorami lat 70-tych i 80-tych, były istną gratką dla fana obrzydliwych transformacji, egzorcyzmów i innych motywów rodem ze „złotej ery” kina grozy, to ogólny wątek rywalizacji Constatine'na z demonem Nergalem, mocno rozczarowuje. Zanim w ogóle ma okazje się jakoś rozpędzić, kończy się bezczelnym cliffhangerem. Jednak z perspektywy czasu nie jest to jakaś szczególna wada, ponieważ w kolejnym tomie wątek zostaje rozwiązany w satysfakcjonujący sposób.
Do albumu dodano także dwa zeszyty SWAMP THINGA, także pisane przez Jamiego Delano, bezpośrednio kontynuują one elementy fabuły z HELLBLAZERA i ustalone tam wątki będą odgrywać dużą rolę w następnych numerach. Jednakże, ta część tomu jest zwyczajnie nie ciekawa. Charakterologicznie postaciom daleko do dynamiki pisanej za czasu Alana Moore'a. Szczególnie żenujące były tu monologi Aleca, który odgrywał rolę zazdrosnego chłopaka i był w tym szczególnie pretensjonalny.
Niestety ORIGINAL SINS nie w każdym aspekcie przetrwał próby czasu dobrze. O ile same dialogi między postaciami są jeszcze przyzwoicie napisane i nie mamy tu żadnego tłumaczenia "co postać robi, na kadrze, kiedy to robi" czy podobnych głupotek nękających starsze komiksy, to scenarzysta zdecydowanie przesadził z zawaleniem kadrów ekspozycją.
Oprawa graficzna natomiast zostawiła mnie z mieszanymi odczuciami. Sama kreska Johna Ridgwaya jest bardzo niechlujna i miejscami po prostu brzydka, jednakże przy pomocy zdolnego kolorysty i inkera, ta brzydota staje się wręcz jednym z atutów komiksu, nadając mu klimatu i charakteru. Jednocześnie jednak wciąż jest to rzecz, która z pewnością nie spodoba się każdemu. Rysunki w części poświęconej Swamp Thingowi są natomiast mocno generyczne, a mimika postaci jest szczególnie brzydka, zwłaszcza w kadrach gdzie postacie są pokazane z nieco dalszej pozycji. Kolorowanie jest przyzwoite i nieco maskuje niedoskonałości kreski.
Jeśli chodzi o okładki to nie mam tutaj nic do dodania ponad to, że prezentują ten charakterystyczny styl podobny do tego, co znajdziemy na kadrach komiksu i bardzo mi się podobały. Wyjątkiem jest tutaj okładka autorstwa Jima Lee, specjalnie zaprojektowana dla samego tomu. Design jest ciekawy, ale równie dobrze mógłby się znaleźć na froncie każdego innego tomu HELLBLAZERA i wolałbym by wykorzystano coś z oryginalnych prac, by lepiej reprezentować charakter komiksu.
Podsumowując ORIGINAL SINS jest zdecydowanie pozycją obowiązkową dla fanów dobrego oldschoolowego horroru i samego Constantine'a. Nie przetrwał on próby czasu bez rys oraz miejscami ma problem ze swoim scenariuszem, jednakże mimo wszystko jest na tyle dobry, aby współczesny czytelnik mógł czerpać przyjemność z czytania, będąc kawałem satysfakcjonującej lektury oraz tytułem godnym swojej legendy.
Mateusz Książek
--------------------------------------------------------------------------------
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SWAMP THING #76-77 oraz HELLBLAZER #1-9.
O całości runu Jamiego Delano pisał jakiś czas temu Tomek.
HELLBLAZER VOL. 1: ORIGINAL SINS NEW EDITION do kupienia w ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz