UWAGA: tekst powstał na
podstawie wydań zeszytowych.
Imprint Wildstorm
założony przez Jima Lee w 1992 roku był jedną z części składowych rodzącego się
wówczas wydawnictwa Image Comics. Jako, że nie czas to i miejsce na pisanie o
historycznych zawiłościach tegoż tworu, wspomnę tylko o tym, że pod koniec 1998
roku Lee i jego współpracownicy dali się namówić DC Comics i tak oto cały
Wildstorm przeniósł się pod banderę drugiego największego gracza na rynku. Od
tego czasu trochę się pozmieniało w uniwersum tegoż imprintu i typowe, kiepskie
dodam, superbohaterskie nawalanki zaczęły ustępować czemuś zupełnie innemu. THE
AUTHORITY, PLANETARY czy drugie i (zwłaszcza) trzecie podejście do marki
WILDCATS pokazały czytelnikom wówczas bardzo świeże podejście do kwestii ludzi
obdarzonych nadnaturalnymi mocami i warto podkreślić, że architektem tych zmian
był Warren Ellis. Niestety, szereg iście głupkowatych decyzji szefostwa
Wildstormu, takich jak nagłe przejście wyłącznie na komiksy oznaczone ratingiem
M (od 18 lat) czy późniejszy, totalnie nieskoordynowany i nieudany powrót do
bardziej typowego trykociarstwa oraz zalew kiepskich komiksów na licencjach
doprowadził do tego, że imprint ten został pod koniec 2010 roku zamknięty. Co
prawda wraz ze startem New52 część postaci zaczęła się pojawiać z regularnym
uniwersum DC, ale nikt nie odgrywał tam żadnej znaczącej roli, zaś poświęcone
im tytuły, za wyjątkiem serii MIDNIGHTER, okazywały się co najwyżej przeciętne.
Wreszcie nastał rok 2016. DC Comics ustami Jima Lee ogłasza, że na 25 lecie
założenia Wildstormu, imprint ten powróci, a za sterami ponownie zasiądzie
Warren Ellis. Ucieszyłem się jak diabli. Potem zaś przyszło częściowo pozytywne
zaskoczenie, bo pierwszy tom THE WILD STORM okazał się dla mnie strzałem w
dziesiątkę. Jednakże zdecydowanie nie jest to komiks przystępny dla wszystkich.
Główną bohaterką
pierwszego rozdziału tego tomu, jest Angelica Spica. Pani inżynier wstrzykuje
we własne ciało nanity, których działanie jest dla niej ogromną zagadką i z
czasem transformuje w coś w rodzaju żywej maszyny. Jednakże jej prawdziwe
kłopoty zaczynają się dopiero wtedy, gdy ratuje życie osobie wyrzuconej z
wieżowca. Mężczyzna ten okazuje się być jednym z najbardziej wpływowych ludzi
na Ziemi i jednym z graczy w śmiertelnie niebezpiecznej rozgrywce pomiędzy
supertajnymi organizacjami. Chociaż Angelica ucieka, w tym właśnie momencie
staje się pionkiem w grze, w której każdy chciałby zaatakować króla.
Warren Ellis ma talent
do tego, by typowe superhero zmienić w coś wartościowego. Jeszcze w barwach
Image przekształcił STORMWATCH z bandy uzbrojonych post-ludzi (tak w
Wildstormie mówiło się na obdarzonych mocami) w komiks z elementami
korporacyjnego sznytu. Jego THE AUTHORITY pokazało grupę herosów dbających
przede wszystkim o własne tyłki, nie bojących się zabijać, grozić i zastraszać,
a przy tym być cholernie skuteczna. PLANETARY z kolei jest tak naprawdę
opowieścią o archeologach (o czym zresztą wkrótce przekonacie się dzięki
Egmontowi). Nie inaczej jest w przypadku THE WILD STORM. Jeśli spodziewacie się
tutaj typowej superbohaterszczyzny, to srogo się rozczarujecie. Warren Ellis
wprowadza nas w świat rządzony przez tajne i niezwykle potężne korporacje, z
których każda ma swoje cele i własne grupy uderzeniowe. Ich liderzy mają swoją
wizję świata, które niemal całkowicie się wykluczają, zaś pojawiający się tu i
ówdzie post-ludzie stanowią co prawda problem, ale raczej nieduży. Bardzo dużą
część pierwszego tomu THE WILD STORM stanowią dialogi, akcji jest tu stosunkowo
niewiele. Lecz podobnie jak w przypadku wspominanego już kilkukrotnie
PLANETARY, zalew tekstu Ellisa zupełnie nie przeszkadza w odbiorze. Niestety,
nie za wiele też możemy dowiedzieć się o samej głównej intrydze tej serii,
ponieważ scenarzysta przede wszystkim skupia się na przedstawieniu nam części
głównych bohaterów oraz ich motywacji. Na łamach omawianego właśnie komiksu
swoje odświeżone debiuty zaliczają Engineer, Grifter, Savant, Void, Deathblow,
Zealot, Emp, Jenny Sparks, Henry Bendix czy Jackie King, a przecież jest to
jedynie wierzchołek góry lodowej, o czym można się przekonać z kolejnych tomów.
Plusem THE WILD STORM
vol. 1 z pewnością jest to, że Warren Ellis pokazuje niemal na każdej stronie,
że ma pomysł na odświeżoną wersję tego imprintu. Komiks szybko staje się
korporacyjno-polityczno-szpiegowskim tworem ze stosunkowo niedużą ilością
elementów superbohaterskich i totalnie przekonuje mnie właśnie taka wizja
rozwoju tego świata. Problemem jest jednak to, że od czasu do czasu widać
bardzo wyraźnie, że Ellis trochę się zagalopowuje. Pierwszy tom THE WILD STORM
jest niestety komiksem trudnym w swej przystępności dla osób, które z
wcześniejszą inkarnacją Wildstormu nie miały do czynienia. Scenarzysta raz za
razem przemyca w swojej opowieści smaczki dla starych fanów i przyznaję, każdy
wyłapany easter-egg cieszył mnie niesamowicie, ale co z tego, skoro zdaniem
samych włodarzy DC, grupą docelową odbiorców są jednak osoby, które nazwę tego
imprintu słyszą pierwszy raz. Słyszałem już opinie mówiące, że część osób
odbiła się od pierwszych zeszytów i całkowicie to rozumiem. Zbieram komiksy z
nowego Wildstormu na bieżąco i zdradzę, że fabuła głównej serii dla kompletnego
świeżarka nabiera jakiegoś sensu dopiero pod koniec drugiego tomu zbiorczego.
Pytanie tylko, ile osób po przeczytaniu pierwszego zdecyduje się sięgnąć po
kolejny?
Pochwalić zdecydowanie
trzeba Jona Davis-Hunta za warstwę graficzną serii. Rysownik ten, który wybił
się nieco na Vertigowym CLEAN ROOM, tutaj pokazał totalną pełnię swojego
talentu. Cieszy mnie fakt, że DC Comics nie goni go z terminami i przez to
główna seria co jakiś czas zaliczała krótkie przerwy, bo dzięki temu artysta
miał okazję zaszaleć. Na łamach pierwszego tomu THE WILD STORM jest sporo
stron, które autentycznie zapierają dech w piersiach i pokazują wyraźnie, jak
wielki wysiłek włożył Davis-Hunt w swoją pracę. Wydaje mi się, że na łamach
tego właśnie komiksu rodzi się nazwisko, które w niedalekiej przyszłości może
mocno zamieszać i tego właśnie temu piekielnie utalentowanemu Brytyjczykowi
życzę. Mały plus także dla Jima Lee za okładki wariantowe do poszczególnych zeszytów
(niestety nie wiem, czy znalazły się one w wydaniu zbiorczym), ponieważ
pierwszy raz od dłuższego czasu nie narysował on czegoś na zasadzie totalnej
olewki swojego zadania.
Czy więc polecam pierwszy tom THE WILD STORM? Trudno mi to jednoznacznie stwierdzić.
Dla części z Was, zwłaszcza nie mających żadnego rozeznania w starym wcieleniu
tego imprintu, tytuł ten może okazać się trochę zbyt skomplikowany i
bełkotliwy, a z pewnością nie wszyscy lubią, gdy dopiero po tuzinie zeszytów
fabuła nabiera większego ładu i składu. Jeśli jednak jesteście fanami Warrena
Ellisa lub postaci z Wildstormu i potraficie się odnaleźć w natłoku postaci,
tytuł ten może okazać się trafionym zakupem. Mnie się zdecydowanie podobało, ale ja akurat byłem swego czasu ogromnym fanem uniwersum stworzonego przez Jima Lee i znakomicie rozwiniętego właśnie przez scenarzystę tego komiksu.
-----------------------------------------------------------------------
Tom THE WILD STORM VOL. 1 zawiera zeszyty #1-6 serii o tym samym tytule.
THE WILD STORM VOL. 1 do kupienia w ATOM Comics
Kolejna moja próba, aby zainteresować się światem WS zakończyła się niepowodzeniem. Przeczytałem powyższy tom mając nadzieję, że szumnie zapowiadany restart okaże się dobrym startem dla świeżego czytelnika. Nic z tych rzeczy. Tak jak Krzysiek podejrzewał, dla słabo rozeznanej w dawnym wcieleniu WS osoby, komiks ten okazał się zbyt zagmatwany i bardziej odpychający, niż zachęcający do sięgnięcia po kontynuację. Jedynie rysunki dają radę. Po drugi tom na pewno nie sięgnę.
OdpowiedzUsuń