Można odnieść wrażenie, że ze
wszystkich tomów Wielkiej Kolekcji Komiksów DC to właśnie Pod kapturem było najbardziej wyczekiwane wśród fanów. W wydawanym
przez Eaglemoss zbiorze, którego blisko połowa materiału ukazała się już
niegdyś w Polsce, znalazło się naturalnie miejsce dla kilku wartościowych
nowych pozycji. Premiera Under the Hood,
ze względu na ogromną nad Wisłą popularność Batmana, zdawała się jednak budzić
większe zainteresowanie niż np. WONDER WOMAN George’a Pereza, Wieża Babel czy też początek runu Geoffa
Johnsa w GREEN LANTERN.
Komiks przedstawia zresztą
przełomowy moment w życiu Człowieka Nietoperza. Wpisuje się więc w kategorię
jednego z tych „ważnych” tytułów superbohaterskich, które na pewnym etapie
swojej przygody z trykotami po prostu wypada poznać – zwłaszcza jeśli jest się
miłośnikiem uniwersum DC, bo z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że fani
Mrocznego Rycerza znają ten tytuł już od dawna i nie trzeba im go specjalnie
reklamować.
Pisząc dziś recenzję Pod kapturem, gdy od jego premiery na
łamach serii BATMAN minęło już przeszło dziesięć lat, trzeba przyjąć inną
perspektywę. Wręcz niemożliwym jest bowiem podejście do niego w taki sposób,
jak podchodzili do niego czytelnicy, poznający tę historię na bieżąco kawałek
po kawałku. Fabuła, która obracała się wokół tożsamości nowego zamaskowanego
mściciela w Gotham, nie będzie obecnie tak odkrywcza i trzymająca w napięciu,
jak ponad dekadę temu. Aktualnie niemal każdy, nawet komiksowy laik, który
przeczytał kilka tytułów z Batmanem, zna zapewne odpowiedź na pytanie, kto skrywa
się pod maską. Dziwnie się nawet czuję z samym faktem, że utrzymuję to nadal w
tajemnicy i nie zdradziłem jeszcze mimochodem kim jest Red Hood – wszak
naprawdę żaden to teraz spoiler. Dla zachowania pozorów jednak się powstrzymam –
a nuż trafi na tę recenzję ktoś dla kogo to może być niespodzianką. Choć
szczerze wątpię.
Dlatego też warto odsunąć tę
kwestię na bok i nie oceniać omawianego komiksu pod kątem tego, czy jest
jakkolwiek zaskakujący. Spróbuję za to odpowiedzieć na inne pytanie: czy Pod kapturem przetrwało próbę czasu i
ciągle się broni? Czy pozbawione tej swoistej nutki tajemnicy wciąż może zaoferować
coś ciekawego czytelnikom?
Dla mnie lektura pięćdziesiątego
siódmego numeru WKKDC była niestety rozczarowująca. Under the Hood to moim zdaniem doskonały przykład komiksu, który
faktycznie mógł sprawdzać się w formie wydawanych cyklicznie zeszytów, ale
czytany kilkanaście lat po premierze nie budzi już większych emocji.
Postawiłbym go na jednej półce z inną popularną historią o Batmanie, a
mianowicie Hushem Jepha Loeba i Jima
Lee. Oba tytuły cierpią na te same przypadłości i mają niemalże identyczną
strukturę fabularną.
Zarówno w jednym, jak i drugim
scenarzyści dość szybko zostawiają wyraźne tropy odnośnie tożsamości antagonisty.
W obu przypadkach opierają swoje fabuły na jednym istotnym wątku, czym zawężają
odbiorcy krąg podejrzanych do tego stopnia, że możliwych opcji jest już
zaledwie kilka. Nie uświadczymy tu zatem rozbudowanych kryminalnych zagadek.
Przykładowo w Pod kapturem, zamiast Batmana prowadzącego zaawansowane
śledztwo i zbierającego dowody, przyjdzie nam obserwować jak Nietoperz odwiedza
kolegów po fachu, żeby dopytać ich jak udało się im wrócić do życia.
Mogłoby to sugerować, że nie o
sam sekret w tej historii chodziło, a raczej o szykowanie gruntu pod ostateczne
potwierdzenie podejrzeń, ale… po co w takim razie w trakcie autorzy zdradzają,
czyja twarz kryje się pod tytułowym kapturem? Scenarzysta Judd Winick wyjawia
nam prawdę już w połowie tomu. Niestety w strasznie leniwy sposób. Wykorzystuje
do tego scenę, która powinna nieść olbrzymi ciężar emocjonalny, ale wrzucona ni
z tego, ni z owego w krótkim epilogu jednego z zeszytów kompletnie marnuje cały
swój potencjał. Animacja pt. Batman:
Under the Red Hood zrobiła to duuuużo lepiej.
Pod kapturem i Husha łączy
także to, że autorzy pozbawiają te historie kameralnego wydźwięku. Nie wkładają
większego wysiłku w psychologię bohaterów, choć aż się o to prosi, a w zamian
za to wtykają do swoich scenariuszy masę naprawdę niepotrzebnych, prowadzących
donikąd, gościnnych występów. Na łamach komiksu Winicka pojawiają się więc na
chwilę Superman, Green Arrow, Zatanna, Amazo czy też Mr Freeze. Żadna z tych postaci
nie wpływa na fabułę, a wyłącznie odwraca uwagę od głównej intrygi.
Nie uważam jednak, żeby Pod kapturem było absolutnie złym
komiksem. Rozczarowującym tak, ale nie stricte złym. Ratuje go to, że pomimo
prostego, przepełnionego scenami walki, scenariusza, historię czyta się lekko i
bezboleśnie. Ciężko też zarzucić jej jakieś większe dziury fabularne – za bardzo
nie było nawet na nie miejsca. Ponadto warto także docenić, że Winick zarysował
osobowość Red Hooda na tyle dobrze, że wykreowana przez niego postać z czasem
znalazła swoje miejsce w świecie DC, przyjęła się i zyskała nawet sporo fanów.
Dla nich Under the Hood powinno być
lekturą obowiązkową. Drobnym plusem jest również nieduża, acz pamiętna rola
Czarnej Maski. Sarkastyczny gangster ma wystarczająco charyzmy, żeby uwierzyć,
że trzęsie światkiem przestępczym Gotham.
Graficznie mamy zaś do czynienia
z niezbyt wyszukaną, ale na pewno dynamiczną i konsekwentną kreską Dougha
Manhke, który zilustrował lwią część omawianego tytułu (w jednym numerze
zastąpił go Paul Lee). Rysownik prezentuje styl, który bez wątpienia sprawdza
się w tak rozbuchanych, obfitujących w akcję, komiksowych blockbusterach jak
ten.
Kończąc swoją recenzję, wspomnę
jeszcze, że na ostatnich stronach najnowszego wydania kolekcji Eaglemoss
znajdziemy przedruk DETECTIVE COMICS #168. Wiekowy zeszyt, wydany pierwotnie w
1951 roku, przedstawia genezę oryginalnego Red Hooda. Ze względu na historyczną
wartość stanowi więc całkiem stosowne uzupełnienie komiksu Winicka.
Recenzowane wydanie
zawiera materiał z BATMAN #635-641 oraz DETECTIVE COMICS #168.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz