W momencie, w którym DC ogłosiło,
że wystartowały prace nad trzecią już częścią POWROTU MROCZNEGO RYCERZA byłem w
stanie – umiarkowanej, ale jednak – euforii. Rasa Panów z miejsca stała się jednym z najbardziej oczekiwanych
przeze mnie komiksów. Powodów ku temu było kilka.
Można odnieść wrażenie, że
wydawnictwo naprawdę starało się zrobić wszystko, żeby nie powtórzył się casus
zmiażdżonego przez krytykę THE DARK KNIGHT STRIKES AGAIN, a powrót do świata
przedstawionego w kultowym klasyku Franka Millera z 1986 roku skończył się sukcesem.
Oryginalny autor został naturalnie zaproszony do projektu, ale, być może z
uwagi na wyjątkową kiepską passę, w obowiązkach scenarzysty wsparł go Brian
Azzarello, czyli nieprzypadkowy fachowiec, który ma na swoim koncie takie
tytuły, jak 100 NABOI czy też WONDER WOMAN z New 52. Kto inny nadawał się
lepiej do tego, żeby utemperować coraz dziwniejsze pomysły twórcy m.in.
niesławnego ALL STAR BATMAN AND ROBIN?
Na stołku rysownika Millera,
którego ewidentnie nie stać już na to, żeby tworzyć ilustracje na poziomie Elektra Lives Again lub RONINA, zastąpił
zaś Andy Kubert – znakomity artysta, znany m.in. z Co się stało z Zamaskowanym Krzyżowcem? Co więcej, DC zadbało także
o marketingową otoczkę, angażując komiksowe sławy do przygotowania całej masy
alternatywnych okładek każdego numeru. Pierwszy z dziewięciu doczekał się aż ponad
siedemdziesięciu (!) wariantów, wśród których znalazły się prawdziwe arcydzieła
autorstwa Tylera Kirkhama, Joshuy Middletona, Billa Sienkiewicza, Tima Sale’a i
wielu innych. Włodarzom wydawnictwa nie dało się więc odmówić rozmachu.
Byłoby mocną przesadą i pewną
niesprawiedliwością powiedzieć, że Rasa
Panów okazała się ostatecznie klapą. Mamy tu do czynienia z komiksem ewidentnie
rozczarowującym, który pod wieloma względami znacznie ustępuje pierwowzorowi,
ale jestem skłonny założyć, że gdyby zmienić mu tytuł i wydać nie jako
kontynuację, a samodzielne dzieło, jako tako by się bronił. Fabularnie to w
końcu dość solidna pozycja, która unika błędów i szarży cechujących bełkotliwe
TDKSA lub karykaturalne ALL STAR… Pod kątem oprawy graficznej jest jeszcze
lepiej – Kubert sprawdził się kapitalnie jako zastępca Millera. Tak
prezentująca się niezwiązana z POWROTEM MROCZNEGO RYCERZA elseworldowa seria
byłaby na rynku czymś innym, na swój sposób nawet świeżym. Traktowana jednak
jako spadkobierca jednego z najwybitniejszych komiksów w historii wypada
wyjątkowo niekorzystnie. Przede wszystkim dlatego, że gubi po drodze wszelkie
założenia błyskotliwego oryginału. Wszystkie te braki w konstrukcji zapełnia
elementami charakterystycznymi dla typowej, głośnej i eskapistycznej opowieści
superbohaterskiej, którą słynne THE DARK KNIGHT RETURNS zdecydowanie nie było.
Rasa Panów ma ambicje, żeby podobnie jak część pierwsza poruszyć aktualne
tematy społeczne i oddać nastroje naszych czasów, ale im głębiej się w nią
zanurza, tym bardziej się one rozmywają. Szczerze intrygujący początek może
jeszcze dawać nadzieje, że odkopanie tzw. millerverse to coś więcej niż tylko
odcinanie kuponów. Punkt wyjścia całej fabuły jest przecież sensowny – Carrie
Kelley zastępuje schorowanego, zniszczonego Batmana, a czująca się obco na
Ziemi Lara (córka Supermana i Wonder Woman) szuka pomocy i zrozumienia u swoich
rodaków, uwięzionych w zabutelkowanym mieście Kandor. Przez lata izolacji do
władzy doszli w nim religijni fanatycy, na czele których stanął wyjątkowo
niebezpieczny Quar. Teraz, korzystając z pomocy córki Kal-Ela, kult chce
nawracać także Ziemian.
Z tego krótkiego opisu można
wywnioskować, że fabuła ma całkiem mocne fundamenty, które pozwalają nie tylko
na wprowadzenie do historii komentarza społecznego, ale także na podążanie
ścieżką POWROTU… bez odrzucania konceptów wprowadzonych do świata w MROCZNY
RYCERZ KONTRATAKUJE. Azzarello i Miller próbują bowiem niejako wypośrodkować obie te
wizje. Niestety, mniej więcej w połowie, a może nawet trochę wcześniej, Rasa Panów zaczyna się sypać. Zamiast
celnych uwag na temat terroru i fanatyzmu, dostajemy bezrefleksyjną przemoc i
rozwiązania żywcem wyjęte z krępowanych wydawniczą polityką kanonicznych
komiksów o Batmanie i Supermanie. Odpowiedzią na wszystkie pytania staje się
machanie pięściami i strzelanie laserami z oczu, a fabularne wolty są
bezpiecznie odwracane już po kilku stronach. Bohaterowie uważani za zmarłych
naturalnie żyją – choć znacznie ciekawiej dla historii byłoby, gdyby jednak
faktycznie leżeli w grobach, a ci, którzy giną prędko powracają do życia w
wymyślnym, komiksowym stylu. Ciężko zaangażować się w Rasę Panów i zawierzyć scenarzystom, gdy sięgają po tak sztampowe,
niemile widziane w kontynuacji takiego klasyka, pomysły.
W wydarzenia wplątani zostają
liczni superherosi, ale tak naprawdę tylko niewielu odgrywa tu ważne role. Dość
spory wątek Hala Jordana zdaje się donikąd nie prowadzić i śledzenie jego losów
finalnie w żaden sposób się nie spłaca, jak to miało miejsce chociażby w TDKSA,
gdzie faktycznie przydał się w trzecim akcie. Aquaman pojawia się zaś dosłownie
na chwilkę, a do tego zupełnie niepotrzebnie – chyba wyłącznie po to, żeby
zaprezentować wersję tej postaci w millerverse. Fabuła nic by nie straciła, a
wręcz by zyskała, gdyby skoncentrowała się na Batmanie, Carrie, Supermanie,
Wonder Woman, Larze i Atomie, resztę bohaterów wykreślając ze scenariusza. Rasa Panów niepotrzebnie sili się na
bycie rozbuchanym crossoverem. W tym zamieszaniu na dalszy plan schodzi
psychologia postaci, którą aż prosiło się o zgłębienie.
Przykładowo Lara miała potencjał,
żeby rozwinąć ją w ciekawym kierunku, ale mimo starań autorów, jej przemiana jawi się jako dość powierzchowna. Dziecko Kal-Ela i Diany to zagubiona, wybuchowa i
szczególnie podatna na manipulacje bohaterka, która kierowana gniewem i potrzebą
buntu dołącza do Quara. Ma to jakieś logiczne uzasadnienie, ale i tak czytelnik
za słabo ją poznał, żeby wzbudziła w nim jakiekolwiek emocje. Szkoda, że
scenarzyści nie próbowali odważniej skontrastować jej z lepiej rozbudowaną
Carrie. Sądzę, że wtedy recenzowałbym znacznie lepszy komiks.
Warto także odnieść się do
kreacji antagonistów. Źli Kryptonijczycy zdają się w wyjątkowo toporny i
uproszczony sposób oddawać rzeczywistych fanatyków religijnych. Ich retoryka,
stroje czy też zachowania jasno dają do zrozumienia jakimi grupami były
inspirowane. Myślę, że w sytuacji, w której świat doświadczył w ostatnich
latach prawdziwych aktów terroryzmu, które dotknęły wielu realnych osób, do tej
kwestii dało się podejść delikatniej. W Master
Race, koniec końców, zamachy
potraktowano jak alternatywę dla inwazji z kosmosu i zagrożenie, które może
powstrzymać grupka herosów. Nie jest to aż tak populistyczna wizja jak np. w Holy Terror Millera, ale nie zmienia to
faktu, że takie przedstawienie sprawy nadal zostawia sporo do życzenia.
Innym zarzutem, który mam do
finału Rasy Panów jest to, w jakim położeniu
duet scenarzystów zostawił Bruce’a. Nie będę rzucał spoilerami i zdradzał
szczegółów, więc powiem tylko, że jedną, nierozsądną decyzją pozbawili oni tę
wersję Batmana jej najbardziej charakterystycznego, wyróżniającego ją atrybutu.
Na ten moment, biorąc pod uwagę to, co stało się z Wayne’em, nie widzę dalszego
sensu kontynuowania cyklu, co przecież swego czasu zapowiadało wydawnictwo.
Wspomniałem wcześniej, że
graficznie album prezentuje się bardzo dobrze. Pisząc to, miałem oczywiście na
myśli ilustracje wykonane przez Andy’ego Kuberta, który z godną podziwu
precyzją i przywiązaniem do detali naśladuje dawną kreskę Millera. Chęć
upodobnienia trzeciego segmentu przygód Mrocznego Rycerza do części poprzednich
widać gołym okiem, np. w rysach twarzy postaci. Kubert udowadnia tym tytułem,
że potrafi zabawić się w kameleona stylu i podrobić nawet tak specyficzne rysunki,
jak te autorstwa Millera. Ten zresztą także dokłada swoje trzy grosze do oprawy
wizualnej Rasy Panów, będąc jednym z
kilku artystów, ilustrujących zebrane w tym tomie (w większym formacie niż
oryginalnie) poboczne historie spod szyldu UNIWERSUM MROCZNEGO RYCERZA
PRZEDSTAWIA. Nie będę się nad nim znęcał, bo od lat wiadomo, że jego
umiejętności jako rysownika z roku na rok są coraz mniejsze i po prostu napiszę,
że w tym projekcie nie udało mu się zaprzeczyć tej tezie. Kiedy tworzy sam,
efektem są prawdziwe potworki. Gdy jednak Klaus Janson odciąża go w roli
inkera, produkt końcowy jest całkiem zadowalający, więc może panowie powinni wrócić
do tego układu, który sprawdzał się świetnie w klasycznym Daredevilu? Oprócz nich do pracy nad tie-inami zatrudnieni zostali
Eduardo Risso i John Romita Jr. Pierwszy wywiązuje się ze swoich obowiązków
znakomicie, drugi… nieco gorzej. Licznych przeciwników swojego stylu raczej do
siebie tutaj nie przekona.
Pomimo wytknięcia tylu wad,
uważam, że MROCZNY RYCERZ III jest odrobinę lepszy niż go zapamiętałem. Czytany
na bieżąco głównie rozczarowywał. Teraz, gdy podszedłem do niego na chłodno, wiedząc
co mnie czeka, moje odczucia były już bardziej ambiwalentne. Rasa Panów to komiks bez wątpienia deklasujący THE DARK KNIGHT STRIKES AGAIN (aczkolwiek większą frajdę miałem w trakcie
czytania tamtego dziwadła), ale to wciąż boleśnie zmarnowana szansa.
3/6
Komiks znajdziecie w sklepie Egmontu.
Do nabycia także w ATOM Comics.
Oryginalne wydanie recenzował Dawid. Sprawdźcie jego tekst sprzed roku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz