czwartek, 11 października 2018

BATMAN: MROCZNY RYCERZ - RASA PANÓW


W momencie, w którym DC ogłosiło, że wystartowały prace nad trzecią już częścią POWROTU MROCZNEGO RYCERZA byłem w stanie – umiarkowanej, ale jednak – euforii. Rasa Panów z miejsca stała się jednym z najbardziej oczekiwanych przeze mnie komiksów. Powodów ku temu było kilka.

Można odnieść wrażenie, że wydawnictwo naprawdę starało się zrobić wszystko, żeby nie powtórzył się casus zmiażdżonego przez krytykę THE DARK KNIGHT STRIKES AGAIN, a powrót do świata przedstawionego w kultowym klasyku Franka Millera z 1986 roku skończył się sukcesem. Oryginalny autor został naturalnie zaproszony do projektu, ale, być może z uwagi na wyjątkową kiepską passę, w obowiązkach scenarzysty wsparł go Brian Azzarello, czyli nieprzypadkowy fachowiec, który ma na swoim koncie takie tytuły, jak 100 NABOI czy też WONDER WOMAN z New 52. Kto inny nadawał się lepiej do tego, żeby utemperować coraz dziwniejsze pomysły twórcy m.in. niesławnego ALL STAR BATMAN AND ROBIN?

Na stołku rysownika Millera, którego ewidentnie nie stać już na to, żeby tworzyć ilustracje na poziomie Elektra Lives Again lub RONINA, zastąpił zaś Andy Kubert – znakomity artysta, znany m.in. z Co się stało z Zamaskowanym Krzyżowcem? Co więcej, DC zadbało także o marketingową otoczkę, angażując komiksowe sławy do przygotowania całej masy alternatywnych okładek każdego numeru. Pierwszy z dziewięciu doczekał się aż ponad siedemdziesięciu (!) wariantów, wśród których znalazły się prawdziwe arcydzieła autorstwa Tylera Kirkhama, Joshuy Middletona, Billa Sienkiewicza, Tima Sale’a i wielu innych. Włodarzom wydawnictwa nie dało się więc odmówić rozmachu.

Byłoby mocną przesadą i pewną niesprawiedliwością powiedzieć, że Rasa Panów okazała się ostatecznie klapą. Mamy tu do czynienia z komiksem ewidentnie rozczarowującym, który pod wieloma względami znacznie ustępuje pierwowzorowi, ale jestem skłonny założyć, że gdyby zmienić mu tytuł i wydać nie jako kontynuację, a samodzielne dzieło, jako tako by się bronił. Fabularnie to w końcu dość solidna pozycja, która unika błędów i szarży cechujących bełkotliwe TDKSA lub karykaturalne ALL STAR… Pod kątem oprawy graficznej jest jeszcze lepiej – Kubert sprawdził się kapitalnie jako zastępca Millera. Tak prezentująca się niezwiązana z POWROTEM MROCZNEGO RYCERZA elseworldowa seria byłaby na rynku czymś innym, na swój sposób nawet świeżym. Traktowana jednak jako spadkobierca jednego z najwybitniejszych komiksów w historii wypada wyjątkowo niekorzystnie. Przede wszystkim dlatego, że gubi po drodze wszelkie założenia błyskotliwego oryginału. Wszystkie te braki w konstrukcji zapełnia elementami charakterystycznymi dla typowej, głośnej i eskapistycznej opowieści superbohaterskiej, którą słynne THE DARK KNIGHT RETURNS zdecydowanie nie było.

Rasa Panów ma ambicje, żeby podobnie jak część pierwsza poruszyć aktualne tematy społeczne i oddać nastroje naszych czasów, ale im głębiej się w nią zanurza, tym bardziej się one rozmywają. Szczerze intrygujący początek może jeszcze dawać nadzieje, że odkopanie tzw. millerverse to coś więcej niż tylko odcinanie kuponów. Punkt wyjścia całej fabuły jest przecież sensowny – Carrie Kelley zastępuje schorowanego, zniszczonego Batmana, a czująca się obco na Ziemi Lara (córka Supermana i Wonder Woman) szuka pomocy i zrozumienia u swoich rodaków, uwięzionych w zabutelkowanym mieście Kandor. Przez lata izolacji do władzy doszli w nim religijni fanatycy, na czele których stanął wyjątkowo niebezpieczny Quar. Teraz, korzystając z pomocy córki Kal-Ela, kult chce nawracać także Ziemian.

Z tego krótkiego opisu można wywnioskować, że fabuła ma całkiem mocne fundamenty, które pozwalają nie tylko na wprowadzenie do historii komentarza społecznego, ale także na podążanie ścieżką POWROTU… bez odrzucania konceptów wprowadzonych do świata w MROCZNY RYCERZ KONTRATAKUJE. Azzarello i Miller próbują bowiem niejako wypośrodkować obie te wizje. Niestety, mniej więcej w połowie, a może nawet trochę wcześniej, Rasa Panów zaczyna się sypać. Zamiast celnych uwag na temat terroru i fanatyzmu, dostajemy bezrefleksyjną przemoc i rozwiązania żywcem wyjęte z krępowanych wydawniczą polityką kanonicznych komiksów o Batmanie i Supermanie. Odpowiedzią na wszystkie pytania staje się machanie pięściami i strzelanie laserami z oczu, a fabularne wolty są bezpiecznie odwracane już po kilku stronach. Bohaterowie uważani za zmarłych naturalnie żyją – choć znacznie ciekawiej dla historii byłoby, gdyby jednak faktycznie leżeli w grobach, a ci, którzy giną prędko powracają do życia w wymyślnym, komiksowym stylu. Ciężko zaangażować się w Rasę Panów i zawierzyć scenarzystom, gdy sięgają po tak sztampowe, niemile widziane w kontynuacji takiego klasyka, pomysły.

W wydarzenia wplątani zostają liczni superherosi, ale tak naprawdę tylko niewielu odgrywa tu ważne role. Dość spory wątek Hala Jordana zdaje się donikąd nie prowadzić i śledzenie jego losów finalnie w żaden sposób się nie spłaca, jak to miało miejsce chociażby w TDKSA, gdzie faktycznie przydał się w trzecim akcie. Aquaman pojawia się zaś dosłownie na chwilkę, a do tego zupełnie niepotrzebnie – chyba wyłącznie po to, żeby zaprezentować wersję tej postaci w millerverse. Fabuła nic by nie straciła, a wręcz by zyskała, gdyby skoncentrowała się na Batmanie, Carrie, Supermanie, Wonder Woman, Larze i Atomie, resztę bohaterów wykreślając ze scenariusza. Rasa Panów niepotrzebnie sili się na bycie rozbuchanym crossoverem. W tym zamieszaniu na dalszy plan schodzi psychologia postaci, którą aż prosiło się o zgłębienie.

Przykładowo Lara miała potencjał, żeby rozwinąć ją w ciekawym kierunku, ale mimo starań autorów, jej przemiana jawi się jako dość powierzchowna. Dziecko Kal-Ela i Diany to zagubiona, wybuchowa i szczególnie podatna na manipulacje bohaterka, która kierowana gniewem i potrzebą buntu dołącza do Quara. Ma to jakieś logiczne uzasadnienie, ale i tak czytelnik za słabo ją poznał, żeby wzbudziła w nim jakiekolwiek emocje. Szkoda, że scenarzyści nie próbowali odważniej skontrastować jej z lepiej rozbudowaną Carrie. Sądzę, że wtedy recenzowałbym znacznie lepszy komiks.

Warto także odnieść się do kreacji antagonistów. Źli Kryptonijczycy zdają się w wyjątkowo toporny i uproszczony sposób oddawać rzeczywistych fanatyków religijnych. Ich retoryka, stroje czy też zachowania jasno dają do zrozumienia jakimi grupami były inspirowane. Myślę, że w sytuacji, w której świat doświadczył w ostatnich latach prawdziwych aktów terroryzmu, które dotknęły wielu realnych osób, do tej kwestii dało się podejść delikatniej. W Master Race, koniec końców, zamachy potraktowano jak alternatywę dla inwazji z kosmosu i zagrożenie, które może powstrzymać grupka herosów. Nie jest to aż tak populistyczna wizja jak np. w Holy Terror Millera, ale nie zmienia to faktu, że takie przedstawienie sprawy nadal zostawia sporo do życzenia.

Innym zarzutem, który mam do finału Rasy Panów jest to, w jakim położeniu duet scenarzystów zostawił Bruce’a. Nie będę rzucał spoilerami i zdradzał szczegółów, więc powiem tylko, że jedną, nierozsądną decyzją pozbawili oni tę wersję Batmana jej najbardziej charakterystycznego, wyróżniającego ją atrybutu. Na ten moment, biorąc pod uwagę to, co stało się z Wayne’em, nie widzę dalszego sensu kontynuowania cyklu, co przecież swego czasu zapowiadało wydawnictwo.

Wspomniałem wcześniej, że graficznie album prezentuje się bardzo dobrze. Pisząc to, miałem oczywiście na myśli ilustracje wykonane przez Andy’ego Kuberta, który z godną podziwu precyzją i przywiązaniem do detali naśladuje dawną kreskę Millera. Chęć upodobnienia trzeciego segmentu przygód Mrocznego Rycerza do części poprzednich widać gołym okiem, np. w rysach twarzy postaci. Kubert udowadnia tym tytułem, że potrafi zabawić się w kameleona stylu i podrobić nawet tak specyficzne rysunki, jak te autorstwa Millera. Ten zresztą także dokłada swoje trzy grosze do oprawy wizualnej Rasy Panów, będąc jednym z kilku artystów, ilustrujących zebrane w tym tomie (w większym formacie niż oryginalnie) poboczne historie spod szyldu UNIWERSUM MROCZNEGO RYCERZA PRZEDSTAWIA. Nie będę się nad nim znęcał, bo od lat wiadomo, że jego umiejętności jako rysownika z roku na rok są coraz mniejsze i po prostu napiszę, że w tym projekcie nie udało mu się zaprzeczyć tej tezie. Kiedy tworzy sam, efektem są prawdziwe potworki. Gdy jednak Klaus Janson odciąża go w roli inkera, produkt końcowy jest całkiem zadowalający, więc może panowie powinni wrócić do tego układu, który sprawdzał się świetnie w klasycznym Daredevilu? Oprócz nich do pracy nad tie-inami zatrudnieni zostali Eduardo Risso i John Romita Jr. Pierwszy wywiązuje się ze swoich obowiązków znakomicie, drugi… nieco gorzej. Licznych przeciwników swojego stylu raczej do siebie tutaj nie przekona.

Pomimo wytknięcia tylu wad, uważam, że MROCZNY RYCERZ III jest odrobinę lepszy niż go zapamiętałem. Czytany na bieżąco głównie rozczarowywał. Teraz, gdy podszedłem do niego na chłodno, wiedząc co mnie czeka, moje odczucia były już bardziej ambiwalentne. Rasa Panów to komiks bez wątpienia deklasujący THE DARK KNIGHT STRIKES AGAIN (aczkolwiek większą frajdę miałem w trakcie czytania tamtego dziwadła), ale to wciąż boleśnie zmarnowana szansa. 

3/6

Komiks znajdziecie w sklepie Egmontu.

Do nabycia także w ATOM Comics.

Oryginalne wydanie recenzował Dawid. Sprawdźcie jego tekst sprzed roku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz