UWAGA: tekst powstał na
podstawie wydań zeszytowych.
W swojej recenzji sprzed
dwóch tygodni napisałem wprost, że THE WILD STORM VOL. 1 to dobry komiks, ale
tylko jeśli jakkolwiek orientujecie się w realiach pierwszego wcielenia
uniwersum tego imprintu. Ponieważ przypuszczam, że takich osób jest stosunkowo niewiele,
a i tak większość z nich kojarzy głównie rzeczy pokroju THE AUTHORITY czy
PLANETARY. Nietrudno zatem dojść do wniosku, że po drugi tom tego cyklu sięgną
już nieliczni. Tymczasem ten tekst powstał nie tylko po to, by pokrótce
opowiedzieć Wam (bez spoilerów) co dzieje się dalej, ale także zachęcić, byście
jednak dali tej serii drugą szansę.
Dla mnie wyjścia innego
nie było. Jako osoba kompletnie zakręcona na punkcie postaci i uniwersum
Wildstormu, nawet nie brałem pod jakąkolwiek uwagę możliwość tego, że nie
sięgnę po kolejne numery zeszytowej serii autorstwa Warrena Ellisa. Numery
#7-12, które składają się na drugi tom, na szczęście naprawiają to, co nieco
zepsuto przy sześciu premierowych numerach. Pytanie jednak, czy nie stało się
już za późno. Scenarzysta bowiem tym razem skupia się na nieco mniejszej ilości
wątków i popycha je mocno do przodu, inne zaś tylko lekko zaznaczając. W
przypadkach tych lepiej zakreślonych elementów opowieści, faktycznie nie ma na
co szczególnie mocno narzekać. Gdy jesteśmy świadkami rozmów i prób budowy
wzajemnego zaufania pomiędzy Angelicą Spicą oraz Jacobem Marlowe, dowiadujemy
się nie tylko sporo o tym drugim, ale także wyjaśnione zostają nam zawiłości
jego konfliktu z Henrym Bendixem czy Milesem Cravenem. Ci dwaj też znajdują się
na świeczniku, dzięki kolejnym, wyrazistym wątkom. Pierwszy z nich i jego
zamierzenia otrzymują więcej światła dzięki nakreśleniu pewnych niuansów
historii tego restartowanego świata, drugi zaś musi zmierzyć się z atakiem
WildCATS, dość śmiałymi planami, jakie urodziły się w głowie Jackie King i
ujawnieniem istnienia projektu Thunderbook, który odegra istotną rolę w tomie
trzecim.
Oprócz tego Ellis usuwa z
komiksu Michaela Craya, którego dalsze losy śledzić można z jego solowej
maxi-serii (aczkolwiek nie warto), lekko zaznacza obecność kolejnych ważnych
postaci, ale generalnie, trzon drugiego tomu THE WILD STORM to wątki wypisane
wyżej.
Podczas lektury można było
kilkukrotnie zastanawiać się, czy nie można było zrobić tak od razu? Drugi story-arc
omawianej właśnie serii układa w cąłkiem logiczną całość elementy, które w
początkowych rozdziałach wydawały się być porozrzucane bez większego ładu i
składu, zostawiając sobie jednak miejsce i możliwości na to, by część rzeczy
jeszcze poprzesuwać, a inne dodać. THE WILD STORM VOL. 2 daje już możliwość
pełnego czerpania satysfakcji z lektury zarówno przez czytelników znających
poprzednie wcielenie tego świata, jak i przez tych skuszonych zapowiedziami. I Ellis
robi to w swoim typowym stylu, stawiając na sporo mięsistych i sprawnie
prowadzonych dialogów, zarazem poświęcając sporo miejsca na ekspozycję poszczególnych
postaci ALE wciąż trzymając coś w zanadrzu. Akcji, za jednym wyjątkiem, cały
czas jest tu stosunkowo niewiele. Ellis nadal trzyma się ukazywania najważniejszych
rzeczy z perspektywy biurka osób odpowiedzialnych za wydawanie decyzji, zaś
cały cykl nieustannie porusza się po klimatach korporacyjno-szpiegowskich, mocno
spychając na bok jakiekolwiek przejawy typowego superhero. Co jak co, ale
patrząc na dorobek scenarzysty, można spokojnie dojść do wniosku, iż jednak
doskonale wie on co robi oraz udźwignie odpowiedzialność, nawet jeśli dotąd można
było mieć całkiem dobrze uzasadnione wątpliwości.
Cały czas jednak Warren
Ellis puszcza jednocześnie oko do fanów starej inkarnacji uniwersum Wildstormu.
W drugim tomie THE WILD STORM pojawiają się między innymi postacie Fahrenheit i
Cannona, którzy jeszcze w czasach publikacji przez wydawnictwo Image, należeli
do trzonu grupy StormWatch. I uwierzcie mi, nawet ja – fanatyk, nie od razu
połapałem się, że w danej scenie mam do czynienia z ich nowymi interpretacjami.
Połapałem się w momencie, gdy uznałem iż ich cywilne imiona wydają się być
znajome. Dodam jednak, że postacie te w zasadzie nie odgrywają tu żadnej
większej roli, za wyjątkiem właśnie takiego swoistego easter-egga. To, iż
wspomniany wcześniej projekt Thunderbook jest swoistym wprowadzeniem wątków ze
starej serii Gen13 też połapałem się w ostatniej chwili. I chociaż niemal cały
trzeci story-arc jest temu poświęcony, brak tej wiedzy nie będzie nikomu
przeszkadzać.
Warstwa graficzna
ponownie stoi nie nienagannie wysokim poziomie. Jon David-Hunt to rewelacyjny
rysownik i z całego serca życzę mu jak największej kariery. Jego ilustracje są
tak dobre, że bez najmniejszego problemu wybaczam mu liczne opóźnienia, jakie
dotykały zeszytową wersję THE WILD STORM. Zarazem jednak dodać muszę, że Brian
Buccelatto cały czas widnieje jako ”pomocnik rysownika”, lecz niestety nie mam
pojęcia czym w zasadzie zajmował się na łamach omawianego dzisiaj tytułu.
Cierpliwość w tym
przypadku popłacała. Po niemrawym pierwszym tomie, druga odsłona THE WILD STORM
dodała dwa do dwóch i zmieniła się we wciągającą i ciekawą lekturę. W dodatku
rewelacyjnie narysowaną. Myślę, że jeśli nie przekonała Was ”jedynka”, to mimo
wszystko powinniście dać jeszcze szansę tomowi drugiemu. Ja absolutnie nie
żałuję, a zdradzę Wam przy okazji, że sześć kolejnych zeszytów rozruszało tę
historię jeszcze mocniej.
Krzysztof Tymczyński
-----------------------------------------------------------------------
Omawiany tom zawiera materiał z zeszytów THE WILD STORM #7-12.
THE WILD STORM VOL. 2 do kupienia w sklepie ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz