Gdy METAL wychodził na bieżąco, dawałem upust swojej ekscytacji każdym numerem na naszym fb. Był to dla mnie event wyjątkowy, co kilka tygodni oferując frajdę, jakiej nie zaznałem w komiksie superbohaterskim od czasów BLACKEST NIGHT.
W USA DARK NIGHTS: METAL wydano w aż czterech tomach:
1) główna mini seria
2) one-shoty z mrocznymi Batmanami
3) prolog wraz z „klasycznymi” zeszytami, do których METAL nawiązuje
4) dwa crossovery: „Gotham Resistance” i “Bats out of Hell”
Egmont sięgnął po francuską, trzytomową edycję zatytułowaną – bardziej chwytliwe – BATMAN: METAL. Polski czytelnik nie ma innego wyjścia, jak zakupić komplet. Wszystko przez to, że Francuzi uszeregowali główną historię i wszystkie towarzyszące jej tie-iny w sugerowanej kolejności czytania. I tu pojawia się dla mnie problem, albowiem najlepsze, co ma do zaoferowania METAL to eventowa mini seria plus prolog. Crossovery ominąłem, niezainteresowany ich opisem i dopiero teraz, mając w rękach polskie wydania przeczytam wszystko. W tej chwili 1/3 za mną. Czy mój hype na METAL nie osłabł i nadal polecam ten komiks? Tak, ALE...
...drugą połowę BATMAN: METAL tom 1 MROCZNE DNI można śmiało ominąć. Na pewno będę wracał do samego eventu, ale nie mam ochoty czytać więcej „Ruchu oporu w Gotham”. W czteroczęściowym crossoverze Green Arrow, Robin i Suicide Squad trafiają do Gotham City. Miasto przeszło metamorfozę rodem z sennego koszmaru i kolejne kręgi Gotham rządzone są przez zupgrade’owanych złoczyńców, z których każdy dostał własny, morderczy zakątek: Riddler – labirynt zagadek, Freeze – krainę lodu, Ivy – zabójczy ogród... Brzmi jak fabuła gierki, dodawanej na płycie do gazety i nie dlatego, że jest hitem sprzed kilku lat, ale licencja była tania. „Ruch oporu” jest sztampowy i totalnie nie zapada w pamięć. Niespełna tydzień po lekturze nie potrafiłbym tego streścić, nawet gdyby od tego zależało moje życie. Aż szkoda, że taka nijaka historia została tak dobrze zilustrowana. Stjepan Sejic, Juan Ferreyra, Mirko Andolfo i Paul Pelletier zrobili robotę i z szacunku dla ich trudu przekartkujcie drugą połowę MROCZNYCH DNI.
Zacząłem od narzekania, ponieważ ludzki mózg ma tendencje do zapamiętywania tego, co na końcu. Teraz będę bardziej chwalił, byście ostatecznie dali METAL szansę.
Dwa zeszyty mini serii oraz poprzedzający ją dwuczęściowy prolog to Scott Snyder spuszczony ze smyczy. O ile jego run w BATMANIE podobał mi się tylko do trzeciego tomu, to tutaj byłem kupiony już po pierwszych stronach. Jednak nie każdy będzie. Prolog jest ciężki od ekspozycji i przedstawiania kolejnych obłąkanych pomysłów. Snyder stara się co chwilę przeskakiwać rekina w rytm gitarowego riffu. Mamy tutaj koncepcje ciemnej materii i ciemnej energii użyte do przedstawienia mrocznego multiwersum – koszmarnych, zniekształconych odbić DCU. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Skoro już o górze mowa, to wielka góra pojawia się w środku miasta, Mroczny Rycerz jedzie na dinozaurze, Plastic Man jest zamknięty w formie jaja, Darkseid zalicza cameo jako bobas, a Liga Sprawiedliwości w zbrojach łączy się w mega zorda... Także jeśli szukacie Batmana detektywa, to nie jest komiks dla Was. Snyder kocha DCU i sięga głęboko do jego historii odnosząc się do kryzysów (event równie dobrze mógłby nosić miano MROCZNEGO KRYZYSU), swego runu w BATMANIE, komiksów Geoffa Johnsa i - miejscami mocno - Granta Morrisona (m.in. do RETURN OF BRUCE WAYNE). Przez to METAL nie jest komiksem inkluzywnym i znacznie bardziej docenią go fani. Film tego drugiego Snydera nauczył nas, że robienie czegoś tylko dla fanów nie jest dobrym pomysłem. Scott wychodzi jednak obronną ręką oferując coś, czego nie zapewnił Zack – dobrą rozrywkę. Prócz przytoczonych przeze mnie elementów w tomie mowa jest np. o zniszczeniu „astralnego mózgu Antymonitora”. Przeczytanie czegoś takiego brzmi absurdalnie głupio i zarazem cudownie. Sprawdziłem i nie znalazłem jeszcze metalowej kapeli o takiej nazwie, więc spieszcie się, bo brzmi to za dobrze by mogło się zmarnować.
Prolog zilustrowali John Romita Junior, Jim Lee i Andy Kubert. Ich prace już na tyle mi się opatrzyły, że nie potrafią zapierać dechu w piersi, jak dawniej. Zwłaszcza po Lee widać, że już mu się nie chce i nawet nie udaje, że daje z siebie 100%.
Tym, co trzymało mnie przy BATMANIE Snydera w tomach od 4 do 10 była oprawa graficzna i gdyby nie Greg Capullo nie przebrnąłbym przez ROK ZEROWY. METAL z zakorzenionym w jego rdzeniu szaleństwem i własnym podkładem muzycznym (serio, posłuchajcie soundtracku DARK NIGHTS: METAL) wydawało się wymarzonym projektem dla Capullo. Rysownik z wyglądu i wypowiedzi sprawia wrażenie gościa, w którego żyłach płynie napalm, ewentualnie nitrogliceryna. Tymczasem, choć to co rysuje jest bardzo metal, to kreska niejednokrotnie wygląda na nie tak dopracowaną jak miało to miejsce w BATMANIE. Nie jest to wina kolorysty, bo jest to ta sama osoba, co w solowej serii z Mrocznym Rycerzem duetu Snyder & Capullo. Z kolei za tusz w METAL odpowiada Jonathan Glapion – jeden z dwóch głównych inkerów wspomnianego runu. Szkoda, że zamiast Capullo wchodzącego na pełnym Capullo mamy jedynie dobrą oprawę graficzną w wiodącej mini serii. Zasługuje ona na bardziej spektakularną.
Słowem podsumowania, BATMAN: METAL tom 1 MROCZNE DNI to w 1/2 swej zawartości bardzo dobry komiks. Ostra jazda bez trzymanki, którą tym bardziej powinni docenić fani uniwersum, wyłapując po drodze szereg nawiązań do innych tytułów.
Damian „Damex” Maksymowicz
------------------------------------------------------------
Omawiany tom zawiera zeszyty: Dark Days: The Forge #1, Dark Days: The Casting #1, Dark Nights: Metal #1–2, Teen Titans #12, Nightwing #29, Suicide Squad #26 i Green Arrow #32.
BATMAN: METAL tom 1 MROCZNE DNI do kupienia w sklepach Egmontu oraz ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz