Dwutomowa saga o POTWORZE Z
BAGIEN wydana przez Eaglemoss w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów DC dobrze
obrazuje jaki problem tkwi w tego typu kioskowych zbiorach. Otóż nie są one bezpośrednią
reakcją i odpowiedzią na potrzeby rynku, a raczej próbą jego zapełnienia i
zdyskontowania trwającego aktualnie trendu na czytanie komiksów w Polsce.
Naturalnie nie ma w tym nic szczególnie złego. Kolekcje nie wpływają już tak
mocno na plany innych wydawców, jak jeszcze kilka lat temu. Czasem jednak…
zwyczajnie irytują.
Najnowszy tom WKKDC jest bowiem
nie tylko wyimkiem z długiego, legendarnego runu Alana Moore’a, ale także
dublem dla wydania, które przez lata stanowiło zadrę w sercach wielu rodzimych
czytelników. Pierwsze podejście Egmontu do SAGI…, które miało miejsce ponad
dziesięć lat temu, zakończyło się przecież niepowodzeniem. Serię przerwano i
ostatecznie porzucono. Dopiero w zeszłym roku wydawnictwo rozpoczęło publikację
tytułu od nowa i tym razem doprowadziło ją do finiszu, dzięki czemu całość jest
już dostępna dla wszystkich zainteresowanych.
O ile zakup pierwszej części
SWAMP THINGA od Eaglemoss można jeszcze uzasadnić tym, że nabywca nigdy nie
miał do czynienia z dziełem Moore’a i nie planował go sprawdzić w jego pełnej
wersji, o tyle nic – oczywiście poza panoramą – nie tłumaczy kupna drugiej. A
to dlatego, że jeśli spodobała Ci się „jedynka” prawdopodobnie zaopatrzyłeś się
już w trzy tomy od Egmontu. Jeżeli zaś nie przypadła Ci do gustu, od jej
kontynuacji tym bardziej się odbijesz.
Po przełomowej Lekcji anatomii i ogólnie imponującym
odwagą początku, seria na moment straciła swój impet. Dalej pozostawała
przykładem znakomitego, ambitnego komiksu, ale jednocześnie stała się bardziej
wymagająca. Materiał zebrany w siedemdziesiątym drugim numerze WKKDC
charakteryzuje specyficzne tempo, które może odrzucić niektórych, wciąż nie w
pełni przekonanych czytelników. Nie ukrywam, że choć z POTWOREM Z BAGIEN
Moore’a od dawna chciałem się zapoznać, to na tym etapie nawet ja poczułem się
lekko przytłoczony tą ciężką narracją. Dopiero późniejsze fabuły czytałem
jednym tchem. Tu natomiast ciągle oswajałem się z konceptami scenarzysty i jego
sposobem pisania.
Historie, które znalazły się w
omawianym albumie doceniłem z czasem, na długo po ich lekturze. Autor pozwala
sobie tutaj na eksperymenty i puszcza wodze wyobraźni. Otrzymujemy tu chociażby
przerażającą, miejscami obrzydliwą i szokującą, Miłość i śmierć, która jest opowieścią równie słynną i wybitną, co wspomniana Lekcja anatomii. Z drugiej strony znalazło się tu także miejsce dla
melancholijnego, zgłębiającego psychikę Potwora, Pochówku czy też odstającej stylistycznie, ale intrygującej
historyjki pt. Pog z udziałem
niewielkich kosmitów, których statek trafia na bagna Luizjany.
Pomysły Moore’a, niekiedy
dziwaczne i abstrakcyjne, z należytą dozą kreatywności zilustrowali Shawn
McManus, Ron Randall oraz mocniej związani z tym tytułem, Rick Veitch i Steve Bissette. Cykl, mimo gościnnych występów licznych rysowników, zachował spójność,
dzięki czemu dość częsta zmiana kreski nie wytrąca z klimatu.
Recenzowane wydanie kwituje
pierwszy numer serii SWAMP THING. Autorami pochodzącego z 1972 roku zeszytu są
oryginalni twórcy postaci, a mianowicie Len Wein oraz Bernie Wrightson. Dla fanów
– pozycja obowiązkowa, dla reszty – jedyny, aczkolwiek mało znaczący argument
za tym, żeby zdecydować się na komiks z Wielkiej Kolekcji kosztem wersji
Egmontu.
Niewielki fragment rozbudowanej
historii Moore’a i bonusowe fabuły od autorów, którzy powołali Potwora z Bagien
do życia, czy może cały run Brytyjczyka sprezentowany od początku do końca? To
od Was zależy co cenicie sobie bardziej, ale w tym przypadku mam wrażenie, że
odpowiedź jest wyjątkowo prosta.
Omawiane wydanie zawiera materiał z SWAMP THING vol 2 #28-34 oraz SWAMP THING vol 1 #1.
Sprawdźcie też recenzję wydania Egmontu napisaną przez Andrzeja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz