Wierzcie mi lub nie, ale nasze
blogowe ”CBN: Comic Book News” w wykonaniu Dawida i Damiana to dla mnie główne
źródło informacji o komiksach z głównego nurtu DC Comics. Gdy przeglądam sobie
Facebooka czy też najróżniejsze zagraniczne serwisy informacyjne, słowa takie
jak ”Vertigo”, ”Ink”, ”Zoom”, ”Wildstorm”, ”Young Animal” czy ”Black Label”
jakoś same wpadają mi w oczy, zarazem automatycznie omijam wszelakie newsy
pokroju ”Batman robi to i tamto w komiksie XYZ”. DC Comics działa na mnie
falowo: są takie momenty, gdy przypominam sobie o tym, jak mocno lubię dane
postacie (początek New52, początek DC You, początek Odrodzenia) i rzucam się w
wir zakupów, a potem konsekwentnie jaranko opada i ostatecznie wracam do tego
segmentu, gdzie czuję się najlepiej – w liniach pobocznych i sporadycznych
tytułach dla mniej znanych, ale lubianych przeze mnie herosach. Czytając
wczorajszą odsłonę wspomnianej rubryki (o tej TUTAJ), natrafiłem na newsa o pewnych kontrowersjach w
stosunku do postaci Black Lightninga. I o tym, między innymi, chciałbym dziś
napisać parę słów.
Ciężkie tryby korporacji, czyli Isabella vs DC
Ale o co chodzi? Tony Isabella poczuł
się mocno rozczarowany tym, jak współtworzona przez niego postać Black
Lightninga została przedstawiona w komiksie BATMAN AND THE OUTSIDERS #1.
Napisał on na Twisterze mnóstwo postów, z których wynika jednoznacznie, że
zaprezentowanie Jeffersona Pierce’a w owym zeszycie, jako herosa będącego
jednym z podkomendnych Batmana jest obraźliwe dla niego jak i fanów tej
postaci. Dodał przy tym, że bohater ten zasługuje na swój własny tytuł i przy
okazji odesłał czytelników do kupna komiksu BLACK LIGHTNING: COLD DEAD HANDS
oraz emitowanego przez CW serialu… czyli dwóch projektów, przy których
oczywiście zupełnie przypadkiem, Isabella pracuje bądź pracował. I tutaj
oczywiście zgoda – jeśli jesteś współtwórcą danej postaci, nawet jeśli w
realiach takich wydawnictw jak Marvel czy DC znaczy to tyle co nic, to zależy
Ci na tym, by traktowano ją dobrze i z szacunkiem. Sęk w tym, że pracując dla
wspomnianej ”Wielkiej Dwójki”, powinieneś być także automatycznie gotów na to,
że wytwory Twojego umysłu, po podpisaniu odpowiednich umów, Twoje już nie są. I
ta smutna rzeczywistość nie jest żadnym novum – to praktyka stosowana od dekad,
na którą mocnych nie ma i nie będzie, niezależnie od tego jak mocno będziemy
tupać nogami i klikać lajki pod postami takich twórców jak Isabella.
Przyjrzyjmy się jednak nieco bliżej
temu, co wypisuje w swych postach Isabella, bo chociaż zgadzam się z częścią
tego, co pisze twórca, to jednak tu i ówdzie jakoś ciężko mi nie spróbować mu
wytknąć przynajmniej lekkiej hipokryzji.
Twórca ten twierdzi, że jest to
obraźliwe dla stworzonej przez niego postaci, iż na łamach BATMAN AND THE
OUTSIDERS #1 Pierce prezentuje się niczym sługus Batmana. Tym samym daje on nam
nieco do zrozumienia, że chyba ominęła go lektura DETECTIVE COMICS vol. 8: ON
THE OUTSIDE, które jest niczym innym jak wstępem do najnowszej serii i to
właśnie tam jest nakreślona linia współpracy między Gackiem i Lightningiem, moim
zdaniem nawet przyzwoicie i chociaż faktycznie Batman góruje nad wszystkim i
wszystkimi, to jednak dzieje się tak obecnie w całym uniwersum DC, a nie tylko
w stosunku do jego relacji z czarnoskórym herosem. Jefferson w nowym tytule ma
być przede wszystkim lepszym nauczycielem dla młodych podopiecznych Batmana niż
on sam, a hej – ta postać to jakby nie patrzeć, nauczyciel zawodowy. Dla
porównania, pozwolę sobie przypomnieć (w większości) nieszczęsną serię THE
OUTSIDERS z 2009 roku, gdzie Black Lightning słuchał rozkazów Alfreda
Pennywortha, a potem również takiego kozaka świata DC jak Geo-Force i nijak nie
potrafię sobie przypomnieć, aby Isabella wówczas protestował.
Kwestią problematyczną wydaje mi się
także twierdzenie, że heros ten zasługuje na swój własny solowy tytuł. Po
pierwsze, w szeregach DC jest masa postaci, która zdaniem tych czy owych
powinna mieć swój własny ongoing. Po drugie, Isabella przy okazji przywołuje
pisany przez samego siebie (cóż za wygodny zbieg okoliczności) tytuł BLACK
LIGHTNING: COLD DEAD HANDS z 2017 roku, którego… trudno było w ogóle dostrzec
na listach sprzedaży. Żeby nie być gołosłownym, pierwsza odsłona tej miniserii
zaliczyła wg danych z Diamonda rezultat rzędu 18 750 sprzedanych sklepom
kopii, co jeszcze nie jest wcale aż tak złym wynikiem, ale już numer 6 osiągnął
wynik równy 7 824 kopii (spadek o 57%), będąc daleko w tyle za takimi
”hitami” DC jak SCOOBY APOCALYPSE, miniserią o Raven czy absolutnie wszystkimi
niewypałami spod znaku ”New Age of DC Heroes” i ledwo wyprzedzając dwie z
pięciu miniserii imprintu Young Animal. Jedną z nich, dosłownie, o tuzin
zamówionych egzemplarzy. Nie wiem, może się nie znam, lecz wydaje mi się, że to
chyba dość jasny i czytelny sygnał od czytelników w kwestii tego, jak mocno
chcieliby oni pełnoprawnego ongoingu z Jeffersonem Piercem w roli głównej i
Isabella tutaj wyraźnie naciąga rzeczywistość pod swoje twierdzenia.
O serialu BLACK LIGHTNING też napiszę
parę zdań, ale króciutko. Moim zdaniem 16 odcinków drugiego sezonu można było
spokojnie upchnąć w 7-8. Większość z nich była przeraźliwie nudna, a wszystko
to, co bardzo fajnie działało w sezonie pierwszym – gra aktorska, muzyka,
fajnie prowadzone postacie – zostało zepchnięte na bok i zastąpione mdłą fabułą
oraz kuriozalnymi wręcz rozwiązaniami fabularnymi. Efekt jest prosty i wyraźnie
dostrzegalny – spośród seriali DC w ofercie CW, w obecnym sezonie to właśnie
BLACK LIGHTNING zaliczył największy, procentowy spadek oglądalności w stosunku
do wyników osiąganych analogicznie rok wcześniej. Wyniósł niemal 44,5%. Jeśli
więc to jest to ”prawdziwe oblicze” herosa współtworzonego przez Tony’ego
Isabellę, to widzowie również pokazali, że wcale im się ono nie podoba za
mocno.
Tak więc panie Isabella – w pewnym
sensie rozumiem oburzenie, ale proszę jednak sprawdzać jakieś podstawowe dane,
zanim poleci Pan znów w Internetowe tyrady.
Dokąd idziesz Lucyferze?
Stało się – czwarty sezon serialu
LUCIFER wylądował na Netflixie. W chwili gdy piszę te słowa, jestem po
następujących czynnościach: naczytaniu się paru bezspoilerowych opinii o tym,
jaki był to świetny sezon i obejrzeniu jednego odcinka.
I teraz będą lekkie spoilery.
Ale kuźwa, coś tu się zadziało
niedobrego.
Odcinek rozpoczyna się od sekwencji
muzycznej w wykonaniu Toma Ellisa, którą reżyserował chyba jakiś stażysta z
programu ”Jaka to melodia?”, bo sztuczność biła z niej tak mocno, że trudno
było mi wyjść z szoku.
Lauren German (detektyw Chloe) oraz
Kevin Alejandro (detektyw Dan) i D.B. Woodside (Amenadiel) mieli chyba w
scenariuszach napisane jedynie coś w stylu ”Widzisz tę kłodę drewna? Bądź nią”.
W poprzednich sezonach tak nie było. Końcową scenę z udziałem Daniela i
Amenadiela nawet Stephen Amell odegrałby z większym animuszem i zaangażowaniem.
Za to co teraz napiszę pewnie mi się
srogo dostanie, ale co tam – ogólnie przez cały odcinek miałem wrażenie, jakby
Lauren German między sezonami poprawiała się chirurgicznie i coś nie do końca
wyszło tak jak powinno.
I tak właściwie dostałem 45 minut
pierdzielenia z grubsza o niczym, a także jakieś 3 minuty czegoś, co faktycznie
było istotne. Tymczasem twórcy mocno zapewniali, że w przeciwieństwie do
poprzednich sezonów, tym razem każdy z 10 epizodów będzie tak samo ważny.
Błagam, niech ktoś mi powie, że
dalej będzie lepiej.
Krzysztof Tymczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz