Okazuje się, że cliffhanger z
poprzedniego tomu będzie musiał poczekać jeszcze troszkę na kontynuację. Twórcy
postanowili bowiem na chwilę zająć się innym wątkiem, kierując dosyć
niespodziewanie Zielonych Latarników prosto na kurs kolizyjny z Generałem Zodem
i jego rodziną. Jak łatwo się domyślić nie będzie to zbyt przyjemne dla obu
stron, spokojne spotkanie zdominowane przez słowną potyczkę na argumenty, tylko
raczej ostra, krwawa konfrontacja z użyciem pięści oraz konstrukcji stworzonych
przez pierścienie.
Recenzja nie będzie zbyt
długa, tak samo jak niedługi jest ten komiks. Zod kojarzy się jako jedna z
ważniejszych postaci w galerii łotrów Człowieka ze Stali, ale jak widać na
omawianym przykładzie, może on również poważnie namieszać w życiu innych
postaci zamieszkujących DCU. Stanął już na drodze Oddziału Samobójców, teraz
przyszedł czas na Korpus Zielonych Latarni. Historia zaczyna się od mocnego
uderzenia, dosłownie i w przenośni. Hal Jordan oraz Kyle Rayner udają się w
celu przeprowadzenia standardowego śledztwa na pewną planetę w sektorze 2811,
ale ich misja szybko przeradza się w coś zupełnie dla nich niespodziewanego. Na
miejscu natrafiają bowiem na Zoda, jego żonę oraz syna, którzy zajęli na
własność planetę, uczynili z mieszkańców członków swojego boskiego kultu, chcąc
niejako stworzyć z nowego miejsca drugi Krypton. Nawiązując troszkę do pewnej kultowej
kreskówki - "i wszystko by się udało, gdyby nie ci wścibscy Zieloni
Latarnicy".
Po udziale w grupie złoczyńców
pod dowództwem Supermana-Cyborga, Zod znalazł dla siebie stałe miejsce w
kosmicznym zakątku DCU, gdzie dzięki podwójnej dawce promieni słonecznych jest
jeszcze silniejszy, niż Superman. Lokalizacja ta nie jest zatem w żadnym
wypadku przypadkowa i łatwo zrozumieć, że Dru-Zod nie będzie chciał się stąd
tak łatwo ruszyć. Konflikt z GLC spowodowany jest z kolei faktem, iż z jednej
strony dyktatorskie metody stosowane przez tego złoczyńcę są trudne do
tolerowania, zaś z drugiej Zod cały czas nie może wybaczyć Strażnikom bierności
w obliczu zniszczenia Kryptonu. Na ironię zakrawa fakt, co zauważa również
główny zły tej opowieści, że gdyby nie destrukcja rodzinnej planety, Zod i jego
towarzysze nigdy nie odkryliby swoich niezwykłych mocy.
ZOD'S WILL oprócz całej masy
efektownych wymian ciosów oferuje między innymi odpowiedź na pytanie: co by
było, gdyby to ktoś inny mógł na chwilę posiadać unikalny pierścień mocy
Jordana, który Hal wcześniej sam dla siebie stworzył? Druga istotna sprawa to
wątek dotyczący nowego zespołu Strażników Wszechświata oraz będącego ich prawą
ręką, Johna Stewarta. Ich relacje szybko przynoszą na myśl erę Johnsa, a duch "starych
dobrych Smerfów" zdecydowanie unosi się w powietrzu. Czyżby
charakterystyczne czerwone szatki przynosiły jakiegoś pecha i wpływały na
psychikę ich posiadaczy? Nie wszyscy podzielają ich pogląd, oczekując
zdecydowanych, konkretnych działań, przez co bunt i przyjaźń biorą górę nad
chłodną analizą. Zresztą, nie pierwszy i nie ostatni raz, jeśli mówimy o
Zielonych Latarniach.
Większość omawianej historii
narysował znany i sprawdzony Rafa Sandoval. Artysta, bez którego trudno już
sobie w tym momencie wyobrazić scenariusze Vendittiego w ramach tej serii. Jak
zwykle prezentuje on wysoki poziom i sprawia, że zwłaszcza sceny walki są tak
bardzo efektowne. Po jednym zeszycie przypadło w udziale Ethanowi van
Sciverowi, a także Brandonowi Petersonowi. Ten pierwszy to solidna i sprawdzona
firma, zawsze miło przeze mnie widziany w każdym komiksie, a zwłaszcza w
tytułach dotyczących Korpusu Zielonych Latarni. Trochę odstają poziomem prace
wykonane przez Petersona, ale nie jest to aż tak znaczna różnica, żeby psuć
przyjemność ze śledzenia finałowej odsłony. O ile pamiętam, wcześniej nie
zdarzyło mi się raczej narzekać na ilustracje w HAL JORDAN & GLC, i teraz
też nie ma powodu, aby szczególnie się do czegoś przyczepić.
Przedostatnia odsłona przygód
Jordana i spółki jest krótsza od przyjętego standardu (czyli zwyczajowo sześć
zeszytów), ale spokojnie, zostanie to dla równowagi nadrobione w ostatnim
tomie. Historia nie jest jakoś szczególnie przegadana, akcja toczy się bardzo
szybko, i tak samo szybko się ten komiks czyta. Stanowi on taki przedsmak,
chwilę odpoczynku (ale tylko dla czytelnika, gdyż bohaterowie zdecydowanie się
nie nudzą i mają jak zwykle pełne ręce roboty) przed rozpoczęciem drugiej,
decydującej rundy starcia z Kontrolerami. Tak naprawdę można śmiało ten tom
sobie odpuścić, jeśli ktoś jest niezbyt zainteresowany wymianą ciosów pomiędzy
Zod-family a GLC, albo po prostu nie przepada za samym Generałem Zodem, i
zabrać się od razu za zbiór opatrzony cyfrą 7. Nie zachodzą tutaj jakieś
szczególnie istotne dla całej serii wydarzenia, ale według mnie i tak warto się
z tym komiksem zapoznać. Tom 6 potwierdza tylko, że run Vendittiego od początku
Odrodzenia to cały czas bardzo lekka i przyjemna w odbiorze lektura, nawet
jeśli z gatunku tych "na jeden raz".
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów HAL JORDAN AND THE GREEN LANTERN
CORPS #37 - 41
Omawiany komiks znajdziecie w sklepie ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz