Na początku szalonych lat
dziewięćdziesiątych któraś mądra głowa z DC Comics uznała, że przydałaby się w
komiksach z tego wydawnictwa jakaś świeża krew. Nie mam tu na myśli jednak
zaciągu nowych twórców, co raczej stworzenie całej masy nowych postaci, która z
czasem miałaby stać ramię w ramię z Batmanem, Supermanem czy Wonder Woman. I
tak właśnie narodził się event, który zawitał na sklepowe półki w 1993 roku i
nosił nazwę BLOODLINES, jednakże swego czasu zajmował się nim nieco mocniej
Dawid, więc zachęcam do kliknięcia TUTAJ.
To, co jednak jest istotne z punktu widzenia niniejszego tekstu, to fakt, iż
event ten dał wydawnictwu DC niemal trzydzieścioro zupełnie nowych postaci. Niemal
trzy dekady później, z całej tej przepastnej gromady w świadomości czytelników niemal
na pewno pozostał tylko jeden z nich. Jest to Tommy Monaghan, znany też pod pseudonimem
Hitman.
Z niemałej popularności owego
jegomościa już lata temu zdawało sobie sprawę nieistniejące już wydawnictwo
Mandragora, które w 2002 roku sprowadziło Tommy’ego do Polski. Były to jednak
te radosne czasy z cyklu ”dawno temu i nieprawda”, gdy wydanie 30 złotych,
podkreślam 30 ZŁOTYCH, za pojedynczy komiks było dla mnie jakąś skrajną
abstrakcją, bo musiałbym wtedy przepuścić ponad połowę kieszonkowego, więc
wówczas tytułem się nie zainteresowałem. Mandragorze jednak publikowanie serii
HITMAN szło jak po grudzie, bo na drugi tom czytelnicy czekali niemal dwa lata,
zaś potem, jak to się mówi na Górnym Śląsku i okolicach (ale nie w Sosnowcu), ”sprawa
się fest richtig rypła”. Na pożegnanie dostaliśmy jeszcze zeszycik ze
spotkaniem Hitmana z Lobo oraz wznowienie obu wcześniejszych tomów w wersji 2w1 oraz twardej oprawie i na
kolejnych czternaście lat HITMAN zniknął z rodzimego rynku. Aż do teraz, gdy do
gry wszedł Egmont.
Jak już wspomniałem, z edycją od
Mandragory nie miałem do czynienia (oprócz zeszyciku z Lobo), więc de facto
jest to dla mnie pierwsze spotkanie z serią HITMAN. Udało mi się jednak
ustalić, a to chyba dość istotne info, że niniejszy tom to niemal w całości
materiał, który tych kilkanaście lat temu wypuściło wydawnictwo z Wrocławia. Raptem
tylko HITMAN ANNUAL #1 pojawia się w Polsce po raz pierwszy. Jeśli zatem macie
stare wydania, to zasadniczo nowe możecie pominąć. Co prawda Egmont
przetłumaczył całość na nowo i tym razem nikt nie wpadł na to, by ”bullets”
przełożyć na ”pestki”, ale być może nie jest to dla Was na tyle istotne, by
aktualizować zbiory.
No więc we wspomnianym BLOODLINES grubsza
chodziło o to, że na Ziemi pojawili się przestawicie pewnej obcej rasy i
atakowali ludzi. Tym, którym te ataki udawało się przeżyć, otrzymywali
nadludzkie moce. Jednym z takowych farciarzy jest właśnie Tommy Monaghan –
zabójca do wynajęcia z dość specyficznym kodeksem honorowym, ponieważ za
pieniądze odstrzeli on każdego drania, lecz nie podniesie broni na przykład na policjanta.
Jego ogromnym talentem zawsze było sprawianie samemu sobie ogromnych kłopotów,
a teraz jeszcze dodatkowo otrzymał on rentgenowski wzrok oraz zdolność czytania
w myślach. No i po drodze nadepnął na odcinki lokalnym mafiozom, samemu Batmanowi,
a nawet i istotom z piekła.
Scenarzystą komiksu jest Garth
Ennis, którego bardzo specyficzny stosunek do superherosów znany jest nam
wszystkim od lat. Trykociarze to u Ennisa najczęściej posągowi ignoranci,
stuprocentowi kretyni i zapatrzeni w samych siebie egoiści. Mieliśmy tego
doskonały przykład na łamach ”Chłopaków” od wydawnictwa Planeta Komiksów,
wcześniej było też ”The Pro” od Egmontu, a i pewną próbkę otrzymaliśmy na
łamach ”Punishera”, tego sprzed okresu w imprincie MAX. No i co tu dużo mówić –
HITMAN pod tym względem nie zaskakuje i wygląda raczej jak przygrywka do tego,
co Ennis będzie wywijać w kolejnych latach. Tommy to swoista antyteza bohatera –
zabija bez wahania, nie nosi stroju, lubi sobie walnąć browara z kumplami… lub
i dziesięć, kłamie i manipuluje, a szczytem jego ambicji jest wyprowadzka z
Gotham. Taki swój chłop, znacznie mniej psychopatyczny Punisher, który co
prawda tych niecałych trzydzieści lat temu może i nie zaliczał się do
najbardziej oklepanych postaci świata, ale od tego czasu sporo się zmieniło. Dla
mnie pierwszy tom cyklu HITMAN to takie mimowolne odhaczanie kolejnych
obowiązków (obowiązkowe spotkanie z Batmanem, a nawet i dwa, krótki wątek
wojenny) i czuć wyraźnie, że w tym przypadku mało jest Ennisa w Ennisie. Nie ma
tego twórczego szaleństwa i swoistej zajadłości, brakuje charakterystycznego puszczania
oka do czytelnika oraz bezkompromisowości. Rzuca się to w oczy tym bardziej w
momencie, gdy uświadomicie sobie iż HITMAN wychodził w USA w zasadzie
równolegle z KAZNODZIEJĄ, na łamach którego działy się rzeczy niebywałe.
Przy czym jednak nie zrozumcie mnie
źle – to absolutnie nie jest zły komiks, jest po prostu bardzo… poprawny, a
nawet powiedziałbym że grzeczny. Tyle tylko, że jest to ostatnia rzecz, której
się po dziełach Ennisa spodziewał i czekam bardziej, aż dojdziemy do momentu wprowadzenia
na łamy cyklu Sixpacka oraz reszty radosnych szaleńców z Section 8, a z tego co ustaliłem, nastąpi
to już w kolejnej odsłonie serii. Mam nadzieję, że to właśnie wtedy w HITMANIE
pojawi się to, za co cykl ten jest tak dość powszechnie chwalony. Pierwszy tom
mi tego po prostu nie dał i pod kątem scenariuszowym okazał się tylko, ale może
i też aż, przyzwoitą lekturą.
Jeśli zaś chodzi o rysunki, to
wielkim fanem Johna McCrei nigdy nie byłem i HITMAN niczego w tej sprawie nie
zmienił. Przepraszam że tak krótko, ale po prostu nie mam nic więcej do dodania
w tej kwestii.
Przejdę teraz jeszcze do jakości
wydania to otrzymujemy od Egmontu tom w twardej oprawie i standardowym
formacie. Cena okładkowa wynosi 99,99zł, zaś komiks nie zawiera ani jednego
dodatku, oprócz krótkiego wstępu autorstwa Steve’a Milesa. Wydawnictwo Egmont
twierdzi, że autorem widocznej powyżej okładki zbioru jest Mitch Gerads (MISTER
MIRACLE), co mocno gryzie się z faktem, że po pierwsze – nie wygląda, a po
drugie – w jej lewym dolnym rogu widnieje ładny podpis wspomnianego wcześniej Johna
McCrei. Komiks z tego wydawnictwa bez jakiejś najmniejszej chociaż wtopy
zaczyna powoli uchodzić w moich oczach za swoistego Świętego Grala ;)
No więc cóż – pierwszy tom HITMANA
to jak dla mnie ”grzeczny Ennis”. Tylko, że ja nie lubię ”grzecznego Ennisa”. Ale
daję szansę i liczę, że kolejne tomy mi początkowe rozczarowanie wynagrodzą.
Krzysztof Tymczyński
HITMAN TOM 1 zawiera materiał wydany oryginalnie na łamach THE DEMON ANNUAL #2, THE BATMAN CHRONICLES #4, HITMAN #1-8 oraz HITMAN ANNUAL #1.
HITMAN TOM 1 do kupienia w sklepach Egmontu oraz ATOM Comics.
"Pestki" to w slangu właśnie naboje. Tłumaczenie Mandry było ok, właśnie w bardziej ulicznym klimacie.
OdpowiedzUsuń